a

a

poniedziałek, 19 września 2016

Gość w dom...

Lubię zwierzęta. Nawet kocham... no, w zdecydowanej większości. 
Mam psa, kozy, kota (ha ha ha!), prosiaka wietnamka i małe stadko kurek. Miałam wiewióra, którego na własnej piersi prawie wychowałam. Mam żaby wiosną i ślimaki jesienią. Stada mrówek, również czerwonych, które nie raz i nie dwa poczęstowały mnie swoim jadem, gdy klęcząc w trawie niechcący naruszyłam ich spokój. Mam skowronki na niebie i szpaki na czereśni. Gołębie sąsiada traktują mój dach niczym wiejski szalet. Pszczoły bzyczą na hortensjach a osy na jabłkach. Co wieczór tuż obok moich bujnych loków (hm, żarcik taki...) przelatuje rodzina nietoperzy. Stadko dżdżownic kalifornijskich- pieszczotliwie zwanych Magdami- żrąc i...hm... wydalając, pilnie pracuje w kompostowniku.

I co jeszcze?
I jeszcze- cholera- myszy w domu!
Niby wiem, że jesienią pakują się do domów. Niby się nie boję ani nie brzydzę. Kiedyś, jeszcze w Przemyślu, Dawid hodował białe myszki w akwarium i oczywiście bardzo szybko to na mnie spadł obowiązek karmienia i zmieniania im ściółki. Każda matka to zna ;)

W zeszłym roku nie było problemu, więc mysie kupy pod kuchennym stołem nawet mnie nie zdenerwowały. Następnego dnia pojechałam do miasta po żywołapkę. Nie powiem- nalatałam się. Zwykłe łapki można kupić wszędzie, ale ja chciałam humanitarnie. W końcu dostałam w zoologicznym. Kupiłam dwie, jako przynętę zastosowałam wędzony boczek, ustawiłam zapadnię i miałam nadzieję na udane łowy. Gdy tylko coś zaszurało albo stuknęło leciałam jak głupia, przesuwałam pudełko o pół centymetra i z zawiedzioną miną wracałam. Oglądałam sobie spokojnie tv, gdy nagle zaktywował się Bolek. Przywarował, naprężył grzbiet i zastygł wpatrując się w kąt kuchni. Zastygłam i ja. Gdyby nie kot nic bym chyba nie zauważyła. Mały cień zastygł przy żywołapce. Wstrzymałam oddech. Już, już miała wejść do pudełka zwabiona smakowitymi zapachami, gdy ten kolaborant Bolek miauknął głośno. Głuchy by się przestraszył! Mysz zatupała pazurkami po kaflach i zwiała niczym jakiś duch. Cholernik jeden- ostrzegł ją jak nic! Wywaliłam dziada na dwór, wykapałam się i poszłam spać.
Pierwsze kroki następnego dnia skierowałam oczywiście do kuchni. Była! Chrobotała zawzięcie w żywołpace. Założyłam pierwszy lepszy dres, wsiadłam na rower i nie bacząc na lodowaty wiatr wywiozłam cholernicę dobry kilometr od domu. Tak na wszelki wypadek ;)

Wieczorem znów usłyszałam przerażający dźwięk. Tup tup tup... szur szur szur… Wróciła???!!!
Nie uwierzyłam własnym oczom. Pewnie była to inna laluna, ale Bolek wyraźnie się ucieszył! Jakby spotkał dawno niewidzianą znajomą... Przyjrzał się spokojnie jak przetruchtała tuż pod jego nosem, po czym, zamiast zerwać się kocim susem, puścić się w pogoń i odwdzięczyć w końcu za wikt i opierunek zaczął sobie spokojnie wylizywać futerko. Czy ja zawsze muszę mieć dziwne zwierzaki? Saba każdego złodzieja zalizałaby na śmierć z miłości, świnia włazi do salonu i chrumkaniem ponagla mnie do szukania smakołyków, a kot przyjaźni się z myszą. Pewnie niedługo kozy zaczną dawać coca-colę...


Gdy po trzech dniach znalazłam mysie bobki w kuchennej szufladzie struchlałam i już nie byłam tak tolerancyjna. Niech sobie żyją na polach, w koziarni nawet albo i w kurniku, ale grasowanie wśród łyżek i widelców to już przesada! Zorganizowanie sobie paśnika pomiędzy płatkami owsianymi a makaronem uznałam za akt agresji! Wywaliłam wszystko z szafek, umyłam, odkaziłam i zaczęłam szukać drzwi wejściowych do moich mebli. Znalazłam mikroskopijną wręcz dziurkę przy tylnej ściance jednej szafki. Zatrudniłam Jurka do zabicia wrót na amen przy pomocy grubej dykty. Mam nadzieję, że okaże się wystarczająco pancerna.
Tej nocy życie straciły dwa gryzonie. I bynajmniej nie jest to zasługa kota, tylko Jurka. Cóż, faceci nie mają babskich dylematów. Na szczęście to nie ja musiałam być katem, ale gdyby jakaś mysz przez przypadek czytała ten post: Pamiętajcie! Dla żarcia mężczyzna potrafi zabić! A Jerzy bardzo lubi owsiankę na śniadanie...

środa, 7 września 2016

Post całkiem niedopracowany

O szczęście niepojęte- mam Interneta! W związku z tym mogę powrócić do świata żywych, poczytać sobie Wasze posty i w ogóle zorientować się co w trawie piszczy. Do wczoraj piszczały jedynie miliony świerszczy, czy tam innej szarańczy. Ewentualnie ślimaki, bo wszystkie mięczaki z całych Jagodzic zebrały się u mnie i ćwiczą wspinaczkę wysokogórską.
Każdy poranek zaczynam od tańca z drucianą szczotą na długim kiju. Zgarniam zwycięzców ze ścian domu i z marnym skutkiem usiłuję zetrzeć obślizłą autostradę (nartostradę?), którą dostają się aż na piętro. Nie powiem, co niektóre winniczki mają pięknie wybarwione muszle, ale zdecydowanie wolałabym je podziwiać na przykład na ścianach jakiegoś innego domu.

Przez ten cały miesiąc, kiedy byłam niekomunikatywna (tyle co przez komórkę jedynie), bo ani neta (zgon laptopa), ani telewizji (zmiana dostawcy eteru), nadziało się mnóstwo rzeczy. Za każdym spektakularnym czynem, bądź żenującą wpadką, kodowałam sobie w głowie słowa przyszłego pościka, ale- cholerka- zgubiłam dekoder. Innymi słowy- zapomniałam wszystko o czym chciałam Wam napisać...

Zamierzałam teraz zaproponować krótki spacerek po gumnie, ale za żadne skarby świata nie chcą wgrać mi się zdjęcia. Chyba net jeszcze nie zaaklimatyzował się w nowym kompku, bo świruje. Musicie więc uwierzyć mi na słowo;) Winogrona wiszą jeszcze na krzakach, ale jabłka opadają jakby chciały skusić wszystkie Ewy świata.

 Nawet kozule nie nadążają z ich konsumpcją. Na hamaku dalej nie mam kiedy się wylegiwać, ale sądząc po jego wyglądzie chyba korzysta z niego Malinka. Brak foto- więc opis- wielka, czarna plama na środku legowiska.
Hortensje powoli usychają.


Róża jeszcze próbuje błysnąć jakimś kwiatem.


 Z ziemi wychyliły się główki zimowitów.


 Poziomkom się coś pomyliło i znów zaczęły kwitnąć.


 Podobnie jak magnolia. 


Hm...z czym kojarzy Wam się jej pąk? Znów brak fotografii podłużnego, wielkiego, różowego... no... pąka! 
Ziółka się suszą.


Pogoda w kratkę- raz kalosze, raz japonki. I tylko Saba ze stoickim spokojem patrzy na pańcię, która lata jak szalona...


Sprostowanie:
Dzień później pojechałam do Olki i udało mi się uzupełnić post. Fotek ślimaków i hamaka zapomniałam wysłać sobie na pocztę- ale przy następnej okazji wkleję i będziecie mogły popodziwiać ;)
Rzecz pewnie w tym, że Internet w mieście chodzi jednak zdecydowanie lepiej. Czyli do poprawki- znów będę oderwana !!! Długo się nacieszyłam...
Sprostowanie nr 2:
Poziomki już nie kwitną. Dawid kosił trawę...