Amore pomidore. Ale kto ich nie amorzy? Słodkie, pachnące i pyszne.
W zeszłym roku większość pomidorów dostałam w ramach sąsiedzkiej wymiany od zzapłotowej Sąsiadki, część kupowałam na bieżąco na choszczeńskim ryneczku.
W zeszłym roku większość pomidorów dostałam w ramach sąsiedzkiej wymiany od zzapłotowej Sąsiadki, część kupowałam na bieżąco na choszczeńskim ryneczku.
W tym roku postanowiłam ambitnie podejść do tematu i wyhodować moje ulubione owoce [tak, tak, pomidory, choć powszechnie uznawane za warzywa są wg botaniki owocami, a dokładniej rzecz biorąc warzywami o jadalnych owocach] od a do z.
Już zimą zaopatrzyłam się w nasiona i z końcem marca wysiałam je do doniczek. Kilka różnokolorowych odmian. Zielone, czerwone, żółte, pomarańczowe i czarne. Cała paleta barw. A co- jak szaleć to szaleć ;)
Chuchałam, dmuchałam, zraszałam, mało co się nie posikałam ze szczęścia jak wykiełkowały. Ustawiłam na południowym parapecie, podlewałam, obracałam kilka razy dziennie, żeby nie wybujały za bardzo i patrzyłam jak rosną. A rosły niestety niemrawo. Nie wiem, czy nasiona słabe, czy [co bardziej prawdopodobne] słaba ogrodniczka], ale dziś powinny sięgać kolan, a sięgają ledwie kostki.
Podlewam gnojówką z pokrzywy, w momencie desperacji kupiłam specjalny nawóz do pomidorów [choć miały być całkowicie eko], a one i tak mają mnie w nosie.
Mimo wszystko nie tracę nadziei, że gdy po zimnej Zośce wsadzę je do ziemi to nagle dostaną skrzydeł i poszybują w górę niczym przysłowiowy Ikar, albo inna wierzba, czy brzoza ;)
Oczywiście u babci Robaczkowej siewki są wielkie jak dęby!
Mimo wszystko nie tracę nadziei, że gdy po zimnej Zośce wsadzę je do ziemi to nagle dostaną skrzydeł i poszybują w górę niczym przysłowiowy Ikar, albo inna wierzba, czy brzoza ;)
Oczywiście u babci Robaczkowej siewki są wielkie jak dęby!
Zobaczyła starowinka jak latam z tymi moimi chuchrami w te i wewte, szukając najbardziej słonecznej i zacisznej kwatery, wnosząc, wynosząc, przenosząc itp. i chyba żal jej się mnie zrobiło, bo przyniosła kilkanaście swoich.
Jest więc jednak nadzieja na własne pomidory ;) No, niby mogłam też kupić gotowe sadzonki na rynku, ale to już nie to samo. A od Babci to prawie jak swoje własne. No wiem, wiem...prawie robi wielką różnicę...
W związku z tym, że jeszcze nie dorobiłam się żadnego tunelu foliowego, że o szklarence nie wspomnę, pomidory od Babci postanowiłam potraktować z wybitną troskliwością.
Naczytałam się w necie i postanowiłam posadzić je w jutowych, obustronnie otwartych workach. Jak pomyślałam tak i uczyniłam.
Ziemia w worku szybciej się nagrzewa, a zażelowane hydrożelem korzenie dostarczą roślinie odpowiednią ilość wody. Przynajmniej tak powinno to wyglądać teoretycznie.
Ziemia w worku szybciej się nagrzewa, a zażelowane hydrożelem korzenie dostarczą roślinie odpowiednią ilość wody. Przynajmniej tak powinno to wyglądać teoretycznie.
Swoją drogą niezła sprawa ten hydrożel. Zażeluję też korzenie kwiatów w doniczkach, co znacznie ułatwi mi ich obsługę i zaoszczędzi wody oraz fatygi związanej z podlewaniem.
Worki umieściłam na razie w doniczkach dzięki czemu są mobilne i w razie zimnych nocy po prostu przeniosę je do korytarza. Na razie ustawiłam je w rządku pod południową ścianą domu i każdego wieczoru i poranka zwijam i rozwijam worki ;)))
Jurek zrzędzi, że poświęcam im więcej uwagi, niż jemu.
Phi, normalka! Jak zwykły, prosty chłop może się równać z krzaczorem pokrytym kilogramami przecudnych i przepysznych pomidorów?
A jak Wasze pomodory? Siejecie z nasion, czy kupujecie gotowe sadzonki?
Taka ciekawostka, u mojej koleżanki pędy pomidorków koktajlowych miały kiedyś około 2 metrów, nie dały jakiś rekordowych plonów. Za to imponująco wyglądały :)
OdpowiedzUsuńPosiałam kilka zwisających koktailowych typowych do doniczek. Tumbling Tom Red. Podobno pędy do 1.5m. Zobaczymy co z tego wyjdzie ;)
UsuńJa kupuje pomidory gotowe w sklepie, kto by tam hodowal, zreszta GDZIE?
OdpowiedzUsuńNa balkonie?
UsuńTak jest. Masz ochotę, wychodzisz na balkon i pakujesz do paszczy prosto z krzaczka ;)
UsuńTo trza miec jeszcze GDZIE na tym balkonie, a ja nie mam. Chyba jednak pozostane przy kupnych.
UsuńW tym roku nie chciało mi się siać swoich. Dostałam kilka od Mamy, a resztę nabędę na targu.
OdpowiedzUsuńNie ulega wątpliwości, że to hodowanie z nasionka wymaga sporo zachodu ;)
UsuńMoje doświadczenie informuje mnie bezlitośnie, że bez tunelu/szklarni sadzonki należy o kant doopy potłuc. Nawet jeśli dotrwają do jakiejś stabilniejszej pogody, to i tak będą słabsze i chorowite. Dlatego kupuję sadzonki na targu.
OdpowiedzUsuńMoje niewielkie doświadczenie mówi mi chyba to samo ;/
UsuńMoja wielka naiwność mówi mi jednak: a może? ;)
No, nie wyrzucę przecież takich robaczków...
Przez dwa lata udawało mi się wyhodować ładne sadzonki pomidorów koktaliowych. Sadziłam je prosto do gruntu, bez osłon i miałam piękne plony. Niestety w tym roku nic z tego nie będzie. Sadzonki są słabe i będę musiała się zaopatrzyć w porządne na rynku...
OdpowiedzUsuńJa też biorę taką opcję pod uwagę.
UsuńSiew z nasiona ma jednak tę przewagę, że wiesz co siejesz. Kupne sadzonki [pomimo zapewnień sprzedającego] zawsze mogą zrobić nam jakąś niespodziankę i zamiast bawolich serc wyrosną nam bycze jądra ;)))
Może za dużo ruszasz te sadzonki? A tak w ogóle moim zdaniem to są całkiem, całkiem. Tyle, że potwierdzam: bez tunelu ani rusz, sorry, taki mamy klimat. Ledwie zaczną owocować, a już sierpniowe różnice temperatur między dniem a nocą mogą spowodować choroby. No, chyba, że sierpień będzie wybitnie ciepły, jak bodaj dwa lata temu. Na dokładkę pomidory nie lubią mieć mokrych liści, za to lubią mieć mokro w nogi, przepraszam - w korzenie. No i taki tunel wietrzyć trzeba namiętnie w ciągu dnia, bo skisła, pełna pary wodnej atmosfera też im nie służy. Poza tym są zupełnie niekłopotliwe. Tak, że jesli możesz, to radzę zaopatrzyć się w jakiś niedrogi tunel albo zmajstrować samemu.
OdpowiedzUsuńWitaj Gorzka.
UsuńPewnie masz rację z tym lataniem, ale co zrobić, że to słonko nie chce normalnie wisieć i grzać, tylko lata po niebie jak guupie jakie ;) A ja latam za nim, bo mnie się zdaje, że albo tym moim sadzonkom za zimno, albo za gorąco, albo za wietrznie, albo za jeszcze coś tam ;)
Hm... nadgorliwość [[nadopiekuńczość] gorsza od faszyzmu z drugiej strony...
Z tym tunelem coś pokombinuję.
Mama mi sieje i przywozi do Tupajowiska. Wtedy detonuję (wysadzam).
OdpowiedzUsuńW tym roku posiałam koktailówki, ale jakieś takieś słabowiteś. Zobaczymy.
Nie wyobrażam sobie życia bez swoich niczym nie pryskanych koktailówek i byczych jaj :)
Podobno słaby rok na siewki pomidorów. Bez ogrzewanej szklarni albo innych luksusów ciężko samemu wyhodować zdrowe rośliny.
UsuńPrzynajmniej tym się pocieszam ;)