a

a

sobota, 28 maja 2016

Prawie jak Pegaz

Byłam dzisiaj w lesie. Nie, BYŁAM DZISIAJ W LESIE, bo to trzeba napisać dużymi literami. Dałam się namówić Ajronowi i przezwyciężając własny strach i ślamazarstwo pojechałam z nim w teren. Moje umiejętności jeździeckie nie są najwyższych lotów, ale coś tam potrafię. Ajron obiecał, że będzie bez ekscesów, spokojnie i na luzie. 
Spacer po lesie zawsze jest wspaniały i uspokajający, ale dopiero z końskiego grzbietu można się nim zachwycić bez opamiętania. Wiewiórki, ptaki, a nawet sarny nie płoszą się słysząc tętent lub człapanie konia, biorąc je za naturalne, leśne odgłosy. Ile ja zwierza zobaczyłam! Rude kitki doprowadziły mnie do mokrego wzruszenia. Ciekawe jak tam mój Kubełek. Żyje? Ma się dobrze? Dorobił się rudej rodzinki i śmiga z nimi pośród drzew nie pamiętając wcale o swoim dzieciństwie w moim żółtym szaliku? Ach... 
Kilka saren bezczelnie pasło się na polu pszenicy, świecąc białymi tyłeczkami. Na chwilę podniosły swe zgrabne głowy, spojrzały nam prosto w oczy i stwierdzając chyba, że zagrożenia nie ma wróciły do konsumpcji soczystych źdźbeł. Puściliśmy się spokojnym galopem miedzą pomiędzy polami. Kopyta wzbijały tumany kurzu, wiatr owiewał zgrzaną twarz, a spocona pod toczkiem głowa swędziała jak diabli... ;) Pomimo superdziałającego spraya, zabijającego na śmierć, krwiopijcy urządzili sobie na mnie szwedzki stół, łyknęłam ze dwie muchy, kilka gałęzi smyrgnęło mnie po odkrytych ramionach a krople potu spływały po plecach niczym najprawdziwsza Niagara. Ale co tam. Dla takich duchowych doznań jestem w stanie znieść o wiele więcej. 
Pamiętam doskonale słowa Ajrona, powiedziane dawno, dawno temu. Prawie na początku naszej znajomości. Słowa, które mnie poruszyły i po których, hm... co tu kryć, trochę mi na jego punkcie odbiło ;)

- Gdy usłyszysz tętent i ujrzysz przed sobą rozwianą grzywę, gdy migną ci za plecami pozostające w tyle drzewa, a umykająca pod kopytami ziemia zamieni się w pył, dopiero wtedy zobaczysz, co to jest wolność... Gdy poczujesz owiewający cię wiatr i pozwolisz koniom pędzić do utraty tchu, gdy zapomnisz o świecie, odrzucisz bariery i zahamowania, wtedy odkryjesz, co to jest namiętność...

I coś w tym jest. Całkiem spore COŚ!
Bezpośredni kontakt ze zwierzęciem w ogóle jest magiczny. 
Magiczny jest delikatny dotyk aksamitnych chrap, gdy delikatnie biorą przysmak z moich rąk. Magiczny jest wiatr we włosach, tętent kopyt i umykające za plecami drzewa. Mistyczna wręcz jest świadomość, że lekkim dotykiem rąk, dociskiem łydek i umiejętnym dosiadem, panuje się nad sześćsetkilogramowym zwierzęciem, które- gdyby chciało- z łatwością mogłoby mnie zabić.


Wśród Was są osoby, które jeżdżą konno i one z pewnością doskonale wiedzą o czym piszę. A wszystkich pozostałych- zachęcam. Spróbujcie, to naprawdę nie jest takie trudne. No... całkiem łatwe też nie ;) Ale czyż nie najcenniejsze są doświadczenia, do których dochodzimy ciężką pracą i wylanymi kroplami potu? Czyż nie więcej satysfakcji czujemy, patrząc z dumą na dzieło, które wymagało od nas wytrwałości, skupienia i nierzadko poświęcenia? Jasne- to pytanie jest czysto retoryczne.
A więc koniarze ze wszystkich stron- łączcie się! Zarówno ci potraktowani dosłownie, jak też metaforycznie: zwierzoluby, naturoluby, ludzie z pasją i celem. Łączcie się!
A ja idę pod prysznic... ;)

środa, 25 maja 2016

Renta dla wszystkich

Byłam dzisiaj w ZUS-ie. Już sam ten fakt sprawił, że dzień był przesrany, ale to, czego się nasłuchałam czekając grzecznie w kolejce sprawiło, że się naprawdę wściekłam. Nauczona doświadczeniem pobrałam numerek i usiadłam na krzesełku dla petentów. Ludzi było sporo, różnej płci, maści i wyglądu. Obok mnie usiadło dwóch panów. Jeden w markowym dresie i nowych adidasach, drugi w krótkich gaciach i sandałach. No i oczywiście w skarpetkach, co upewniło mnie, że to Polak ;) 
Obaj rozmawiali bez skrępowania, a że siedzieli obok mnie, czułam wyraźnie zapach przetrawionego alkoholu buchający z obu paszczy. Dresiarz uświadamiał tego w skarpetkach, jak ma się zachowywać aby dostać rentę alkoholową. Pouczał go jak ma postępować u psychologa, psychiatry, jak rozmawiać z kuratorem, z pracownikiem socjalnym czy z dzielnicowym. Co mówić w sądzie w razie potrzeby i w różnych okolicznościach. 
Tłumaczył też bardzo pewnym tonem, że to żadna łaska. Należy się i już bo " jeżeli walisz jedną butelkę dziennie to twój wkład w budżet państwa wyniesie 200- 300 zł miesięcznie, gdyż akcyza stanowi ok. 9 zł w cenie butelki. No, chyba że pije się denaturat. To wtedy nie, bo ten akurat trunek nie jest akcyzą obłożony..."

Nie wierzyłam własnym uszom. W domu kliknęłam temat- jasna cholera- faktycznie!
Przewlekły alkoholizm, jeśli nie powoduje dodatkowych schorzeń, nie może być podstawą ubiegania się o rentę, jeśli jednak skutkiem alkoholizmu są takie choroby, jak np. przewlekłe zapalenie trzustki, kardiomiopatia, marskość wątroby to można starać się o rentę. Mało tego. Pracownicy niezdolni do pracy z powodu nadużycia alkoholu otrzymują od lekarza zwolnienie opatrzone kodem C. Dotyczy to osób, które niekoniecznie są uzależnione od alkoholu, ale trafiły do gabinetu lekarza np. z powodu zatrucia. W 2015 roku ZUS odnotował niemal 3,5 tys. takich przypadków!

Czyli hulaj dusza- piekła nie ma! Można chlać, nie przychodzić do pracy, a i kasiorka się od państwa należy. Pewnie z wpłat tych durnych co nie piją nałogowo...
No to moi drodzy, nie ma co zwlekać.
NA ZDROWIE!!!


czwartek, 19 maja 2016

Bilans zysków i strat

Oj, nie bywam w Sieci ostatnio. Wiosna (a momentami lato albo jesień), ogród, zwierzaki, zawirowania rodzinne, a Joanna lata znów po spotkaniach i podejmuje ważne decyzje. A wiecie jak to jest z ważnymi decyzjami. Zanim człowiek je podejmie, to mózg mu się zlasuje kilkakrotnie. 
W Rapsodii jest przecudnie. Bzy kwitną, na drzewkach zawiązują się owoce, truskawki i poziomki obsypane drobnymi kwiatkami, obiecują bliską rozkosz dla podniebienia. Pszczoły i inne latające pracusie zasuwają, jakby miały motorki w odwłokach, a żaby kumkaaają! W ogrodzie tak sobie. Pomidory przemarzły i musiałam kupić nowe na choszczeńskim bazarku. No tak... kto wsadza je w grunt przed zimną Zośką? Dyletanci jedynie, do których niestety się zaliczam. Ale początek maja był taki piękny...! Bazylia w doniczkach wykiełkowała na pół centymetra, mimo że siedzi w ziemi już ze trzy tygodnie, a majeranek nie wyrósł w ogóle. Za to sałaty, rzodkiewki i szczypior z własnego ogródka smakują niebiańsko. Szczególnie te prosto z ziemi, ledwie przepłukane wodą ze studni, zgrzytające piaskiem w ustach ;)

Zwierzaki w swoim żywiole. Kozy nie chcą opuszczać pastwisk i patrzą na mnie spod byka (rogów właściwie), gdy wrzaskiem i bacikiem zapędzam je do koziarni na noc. Agrest przeżył nieprzyjemną operację wycinania męskości bez żadnych komplikacji. Szczerze mówiąc, gdy tylko Ajron zakończył swą barbarzyńską czynność, otrząsnął się lekko, beknął i pognał za mamą i siostrą, obawiając się pewnie, że wyżrą mu całą trawę;) Prosiak ryje gdzie tylko może i wraca tak objedzony, że wieczorne koryto jest prawie nieruszone. Dobrze że Jurek ogrodził ogród, bo Boczek zeżarłby wszystko w mig ;) 
Kury w pełni się zaaklimatyzowały i codziennie wybieram z kurnika dwa, trzy jajka. Wcześniej znosiły je gdzie popadło i latałam po krzaczorach wypatrując pilnie, zanim znajdzie je pies czy inny stwór. Saba więcej leży niż chodzi. Martwię się o moją babunię, bo choć nie skomle i macha wesoło ogonem widzę, że poruszanie się sprawia jej trudność ;(

Anka na dniach przeprowadza się do Ajrona. Po wielu nieprzespanych dniach, łzach i rozterkach pogodziła się w końcu z ojcem swojego dziecka (termin na grudzień ;)) i wygląda na to, że niepokorna policjantka i weterynarz- lowelas, w końcu dopłynęli do portu. Anka z mordem w oczach zbiera skarpety Ajrona, a Ajron klnie ile wlezie na rozwalone wszędzie kosmetyki, więc wszystko wróciło do normy ;)
Ku uciesze i uldze najbliższej rodziny, Olka odpadła w eliminacjach do znanego kulinarnego show, więc nie będzie już truć ludzi homarami i pana cottami, a zacznie smażyć normalne schabowe i ugniatać drożdżowce. 
Dawid kończy semestr i za miesiąc przyjedzie do domu. 
Cudnie jest... ;)

środa, 11 maja 2016

Mowa ciała

Wszyscy trąbią, że XXI wiek, to wiek problemów z porozumiewaniem się. Że nie umiemy rozmawiać, nawiązywać znajomości, zapomnieliśmy co to jest empatia. Kontaktujemy się poprzez maile, SMS-y, Facebooka czy inne internetowe portale społecznościowe. Stając twarzą w twarz, szczególnie z obcą osobą, a już nie daj Boże odmiennej płci, zasycha nam w ustach, ciało spina się w panice i nie potrafimy znaleźć odpowiednich słów.

Zawsze wydawało mi się, że nie jest ze mną tak źle. Może nie błyszczałam elokwencją, ale jakoś udawało mi się porozumieć. Nawet z obcymi i nawet z facetami. Gdy jednak zagłębiłam się w tenże temat doszłam do wniosku, że jednak Kali jeść, Kali pić...

Co to jest rozmowa? Wydawałoby się, że odpowiedź na to pytanie jest banalna. Ot stoi sobie parka, czy też grupa osób i mlą ozorami. Otóż wcale nie, moi drodzy. Mlenie ozorami to jedynie mała składowa tego, czym jest komunikacja. To zaledwie mało ważne sygnały werbalne. Dużo ważniejsza i bardziej wiarygodna jest mowa ciała. Na czym polega mowa ciała? Jak prawidłowo interpretować sygnały niewerbalne? A dodam, że jest ich całe mnóstwo! Postawa ciała, mimika twarzy, spojrzenia, gesty a nawet dystans jaki ustanawia rozmówca. Oprócz tego istotne są sygnały wokalne, czyli ton, głośność i intonacja. Przeanalizowałam sobie to wszystko pokrótce i doszłam do strasznych wniosków. 
Gdy listonosz przyniósł mi paczkę, perfidnie go uwodziłam. Wiatr wiał straszny i naprawdę nie wiedziałam wtedy, że odgarnianie włosów z twarzy to zaproszenie do seksu. Jakbym, kurna wiedziała, tobym zostawiła te kudły w spokoju, pomimo że nic przez nie nie widziałam. W końcu ten listonosz to żaden Apollo... 
Najgorsze, że nie wiadomo jak stać podczas rozmowy. Stanie ze złączonymi nogami to oznaka szacunku, w rozkroku zaś to dominacja. Ani nie czuję zbytniego szacunku, ani nie chcę dominować, więc co? Na siedząco? Jak się rozwalę na krześle, to jestem zadufana w sobie, a jak usiądę skromnie, to zestresowana. Jak założę nogę na nogę, a do tego odchylę się do tyłu, to mam negatywne i obronne nastawienie. Mało tego- jak skieruję w stronę rozmówcy zewnętrzną stronę uda, to odgradzam się od niego, a jak wewnętrzną, to znowu zanęcam seksualnie. A jak podwinę nogę i na niej usiądę, to kolano zwrócone w stronę uczestnika dyskusji krzyczy do niego, że jestem napalona i już gotowa. Wszelkie krzyżowanie rąk i stóp świadczy, że czuję się skrępowana i niepewna. Gdy wpadnie do oka jakiś paproch lub podwinie się rzęsa nie daj Bóg mrugnąć. Wszyscy od razy zorientują się, że jestem w ciężkim stresie. Nie będę też wiarygodna, jeśli podrapię się w nos, czoło czy ucho. Jest to pewny znak, iż kłamię jak najęta. Za to, gdy podczas nudnej rozmowy leci mi głowa a ja z trudem ją podnoszę, rozmówca jest ukontentowany, bo potakiwanie świadczy o wielkim zainteresowaniu tematem dyskusji.
Nie wspomnę już nawet, że jak stoję w odległości 30 cm, to traktuję interlokutora jako bliską mi osobę, na wyciągnięcie ręki, jako przyjaciela, ponad metr to zwykły znajomy, a 3 metry i dalej to nawet nie warto wspominać.



No i po jaką cholerę czytałam to wszystko? Teraz wiem, że mój mąż wiecznie kłamie, nie ma do mnie szacunku, często przejawia zachowania agresywne i traktuje mnie jak obcą osobę, bo drze się zazwyczaj z pokoju, zamiast przyjść i szepnąć mi słówko z bliskości 30 centymetrów.
Od tej pory zacznę rozmawiać jedynie przy pomocy telefonu!

sobota, 7 maja 2016

Dżdżownica kalifornijska - najlepszy przyjaciel ogrodnika

Dżdżownice- rodzaj skąposzczetów z rodziny dżdżownicowatych są jednym z najważniejszych elementów ułatwiającym uprawy w ogrodnictwie naturalnym, pomagają w znacznym stopniu ogrodnikowi w utrzymaniu zdrowego ogrodu , a przy okazji oszczędzają mu wiele wysiłku.
Poprzez drążenie niezliczonej ilości drobnych kanalików, które są robione w celu poszukiwania pożywienia, napowietrzają glebę. Dżdżownice odżywiają się wszelką materią organiczną, trawią ją i wydalają niezwykle cenny naturalny nawóz w postaci żyznej próchnicy. Dzięki temu znacząco wpływają na rozwój zdrowych i odpornych roślin.
W naszym środowisku dla ogrodnika liczą się dwa gatunki, są to dżdżownica kalifornijska, zwana też kompostową, którą możemy z powodzeniem hodować oraz nasza rodzima dżdżownica ziemna zwana potocznie rosówką.

Ciało przeciętnej rosówki jest złożone z 110–180 metamerów (pierścieni), osiąga długość 90–300 mm(gatunki tropikalne nawet do 1 metra) przy średnicy 6–8 mm. Żyją na głębokości jednego metra, a długość ich istnienia to maksymalnie trzy lata. Podziemnymi korytarzami przemierzają całe kilometry w poszukiwaniu pożywienia.

Całkiem inaczej ma się sprawa z dżdżownicą kalifornijską, czyli kompostowcem różowym. Do życia potrzebne jest jej podłoże o niewielkiej głębokości. W hodowlach „wędkarskich” stosuje się pięciocentymetrową warstwę, a w hodowlach prowadzonych w celu uzyskania nawozu, warstwę podłoża o głębokości do 50 centymetrów. Różnica między nią a innymi dżdżownicami polega także na tym, że „kalifornijka” trzyma się swego siedliska cały czas, nie uciekając z niego jak jej „dzicy” pobratymcy. Są to cienkie, czerwono-brązowe dżdżownice, o długości ciała (dorosłe) około 9 cm, średnicy 3 do 5 milimetrów, ilości segmentów od 80 do 120. Osiągają wiek-do 16 lat, dojrzałość płciową zaś po ok. 100 dniach życia. Żyją gromadnie, nie chorują na żadne choroby bakteryjne, ani wirusowe. Hodowla w ciągu roku, przy zapewnieniu dżdżownicom optymalnych warunków, zwiększa swoją liczebność 21 razy (jeśli jest prowadzona „na wolnym powietrzu” - 9 razy). Jednym słowem- doskonałe do hodowli. Do rozpoczęcia hodowli wystarczą już dwa dorosłe osobniki. Dżdżownice są obojnakami – każdy osobnik posiada gamety męskie i żeńskie. Podczas kopulacji wymieniają między sobą materiał genetyczny przywierając brzusznymi stronami ciała. Niektóre źródła podają, że jedna dżdżownica składa rocznie do 900 jaj, lecz (w świetle wyników badań nad zwiększaniem biomasy) widocznie nie ze wszystkich wylęgają się młode.
Dżdżownice oddychają całą powierzchnią ciała i co ciekawe mają dużą zdolność do regeneracji. Uszkodzony osobnik potrafi odtworzyć nawet połowę własnego ciała.
Prowadząc hodowlę na wolnym powietrzu możemy ją założyć w kilku miejscach. Może to być w pryzmie kompostowej, kompostowniku lub wykopanym dole. Jeśli zlokalizujemy ją bezpośrednio na ziemi, musimy pamiętać o zabezpieczeniu spodu przed kretem (Kretowatą? ;)), dla którego dżdżownice są przysmakiem. Układamy wtedy od spodu drobną siatkę lub inne twarde podłoże, przez które kret się nie przedostanie. Naszą hodowlę należy również odpowiednio zabezpieczyć w celu utrzymania w podłożu odpowiedniej temperatury oraz wilgotności. Chronimy ją przez nagłymi zmianami temperatur oraz nadmiernym zalaniem. Stosując różnego rodzaju okrycia, np. ze słomy, liści lub włókniny, chronimy ją również przed ptakami. 
Najlepiej, jeśli hodowla będzie zlokalizowana w miejscu osłoniętym. W dni ciepłe zabezpieczy to ją przed nadmiernym rozgrzaniem i parowaniem, a w zimne przed zbytnim ochłodzeniem. Zabezpieczenie dżdżownic na zimę nie jest zabiegiem uciążliwym i ogranicza się jedynie do przykrycia zbiornika słomą, styropianem, czy warstwą szmat. Rozkładająca się biomasa nigdy nie zamarza, a dżdżownice mają własny układ samoobrony. Możemy prowadzić hodowle również w pomieszczeniach zamkniętych w pojemnikach z tworzyw sztucznych lub drewna. Należy pamiętać o tym, aby nie były one szczelnie zamknięte, gdyż w innym przypadku doprowadzimy do uduszenia się dżdżownic. Pojemnik taki musi mieć również odpływ nadmiaru wody tzw. herbatki kompostowej, którą również możemy wykorzystać do nawożenia roślin. W tym celu należy nawiercić od spodu otwory lub zamontować kran. Podczas karmienia należy uważać, żeby ilość pożywienia była stosowna do możliwości przerobowych dżdżownic, gdyż w innym przypadku pożywienie będzie kisło. Przy prawidłowej porcji nie musimy martwić się o nieprzyjemny zapach, bo zasiedlone przez kalifornijki resztki już po trzech dniach stają się praktycznie bezwonne.

Dżdżownice nie są wybredne, są praktycznie wszystkożerne.
Nie przetworzą tylko z wiadomych względów szkła, plastiku oraz metalu. Ich pożywienie mogą stanowić wszelkie odpadki organiczne roślinne — liście, trawa, chwasty, słoma, trociny, jak i kuchenne — fusy kawy oraz herbaty, resztki pieczywa lub zepsute warzywa i owoce oraz ich obierki. Bardzo ważnym składnikiem, który należy dodawać do ich pożywienia jest bogaty w celulozę papier lub tektura, najlepiej wcześniej namoczone. Celulozę wykorzystują do budowy kokonów z jajami, przez które się rozmnażają. Można je karmić również obornikiem końskim oraz bydlęcym najlepiej przefermentowanym. W niewielkiej ilości ok 10% możemy dawać im nawóz kurzy oraz obornik świński również koniecznie przefermentowane. Natomiast bez przeszkód możemy dawać świeże odchody królików. Pamiętajmy natomiast, że nie należy karmić ich mięsem, tłuszczami oraz nabiałem.

Raz na jakiś czas oddzielamy dżdżownice od uzyskanego już biohumusu. Jeśli operację będziemy przeprowadzali na zewnątrz to należy pamiętać, aby robić to między wiosną a jesienią. Jednym ze sposobów jest ułożenie na biohumusie warstwy świeżego pożywienia. Trzeba wtedy odczekać około 7 dni i przenieść dżdżownice do nowego miejsca. Tą czynność należy powtórzyć dwa razy. Ocenia się, że w ten sposób możemy wybrać około 95% populacji. Drugą możliwością jest wcześniejsze podzielenie hodowli na połowę przegrodą. Wtedy jedną połowę pozostawiamy pustą a w drugiej prowadzimy hodowlę. W sytuacji, gdy chcemy oddzielić naszą populację od biohumusu to w drugiej połowie przygotowujemy świeże podłoże i usuwamy przegrodę. Po 7 dniach nasze dżdżownice powinny się przenieść do nowej karmy.


Dżdżownice kalifornijskie potrafią być niezwykle przydatne w ogrodzie czy w produkcji zwierzęcej. Podstawowe korzyści to znakomity recykling odpadów organicznych (zarówno z domu jak i ogrodu) oraz uzyskanie doskonałego kompostu i wormhumusu płynnego (czyli siuśków) do podlewania roślin. Dlatego warto się zastanowić nad podjęciem hodowli. „Zaczątek farmy” bardzo łatwo nabyć przez Internet, czy też w sklepach wędkarskich. Jak widzicie, hodowla tych niekłopotliwych i pracowitych robalków nie należy do zagadnień skomplikowanych, o ile wcześniej zdobędzie się na ten temat odrobinę wiedzy. 
A w dobie Internetu naprawdę o to nietrudno ;)

wtorek, 3 maja 2016

Wojna i pokój

Wiecie, co najbardziej lubię w życiu na wsi? Spokój. Święty spokój. Raz na jakiś czas przejedzie samochód, gdzieś z oddali dobiegnie echo przewalających się po torach wagonów pociągu czy donośny świst lokomotywy. Dziadek Robaczek huknie na żonę, że pomidorową to jadł już wczoraj, a babcia odburknie, że jak mu się nie podoba to niech zapierdziela do restauracji. Zapieje wdzięcznie kogut zza płota a moje zielononóżki odpowiedzą mu gardłowo gdacząc. Z pastwiska zabeczy Zaraza, przywołując do porządku Mandarynkę lub Malinkę, a w sadzie wesoło pochrumkuje Boczek. Ptaki ćwierkają jak szalone, z głębi lasu energiczne staccato wystukuje dzięcioł, a rzepaki pachną...!

Sielanka. Siedzę sobie na tarasie z kubkiem kawy w dłoni i wsłuchuję się w dobiegające zewsząd spokojne odgłosy natury.
Wzdrygam się gwałtownie przypominając sobie odgłosy kończącego się długiego weekendu.

Spokojna do niedawna „Rapsodia” w sobotę zmieniła się w przedsionek piekieł.
– Dzie moja dupa, moja duuupaaa, dzie, mami, duuupaaaa!!!
– Daj jej wreszcie tę butlę, bo zaraz moi koledzy z pracy tu przyjadą, a mam dziś wolne i nie mam zamiaru oglądać ich zakazanych twarzyczek.
Zaśmiała się Anna do Aleksandry.
– Zaraz, widzisz chyba, że doprawiam sałatkę. Swoją drogą ten kozi twaróg idealnie komponuje się z rukolą. Chyba samodzielnie wrąbię całą miskę. Piotreeek, daj Miśce butlę z sokiem, bo ogłuchniemy!
– Nie mogę teraz. Tłumaczę Jurkowi zasady funkcjonowania domów szkieletowych, Hanka niech jej da.
– Haaankaaa, daj Miśce jej butlę!
– Oj mamoooo! Właśnie idę z Dawidem pokarmić kozy, chyba nie chcesz, żeby były głodne, no nie?
– Jasne. A własna siostra niech umiera z pragnienia…
Aleksandra podniosła do ust łyżkę sałatki i po spróbowaniu dosypała jeszcze trochę soli.
– Dzie duuupaaa!!!
Znalazłam butlę z sokiem wśród stosów misek na kuchennym blacie i pobiegłam do małej Michaliny, która z wściekłą miną darła się wniebogłosy.
– Masz, masz, tylko proszę cię, nie drzyj się już.
Krokodyle łzy momentalnie zamieniły się w rozanielony uśmiech.
– Moja dupa.
– Twoja, twoja, pij.
– Tati Pała dzie?
– Tata Piotrek rozmawia z wujkiem Jurkiem.
– Mami Ola dzie?
– Szykuje jedzonko.
– Aja dzie?
– Hania poszła z Dawidem do kózek.
– Misia tes – powiedziała Michalina, po czym zabrała swoją ukochaną butlę i na krótkich nóżkach podreptała za starszą siostrą.
Dziesięć sekund później rozległ się kolejny wrzask:
– Maaamoooo, czy ja nie mogę mieć chwili spokoju? To chyba twoje dziecko, nie moje?! Czy ona wszędzie musi za mną łazić?!
Aleksandra ani drgnęła.
– O matko! Ty masz tak zawsze? – zaśmiałam się pytająco.
– Taa, normalka, nie zwracaj uwagi. Twoje kozy są dobrze zamknięte?
– Tak. Nie martw się, nic dziewczynkom nie zrobią. Zresztą jest tam przecież Dawid.
Ola zerknęła na mnie odrywając się na chwilę od szatkowania cebuli.
– Ja się o kozy martwię.
– Aha…


Kocham moje bratanice. Są to wyjątkowe dziewczynki o dobrych sercach, mądrych głowach i konkretnych temperamentach.
Ale jakże kocham tę błogą, cudowną, upragnioną ciszę, która nastaje po ich wyjeździe... ;)