a

a

piątek, 27 stycznia 2017

Potrzebujesz siana? Nie dzwoń do Bociana!

Przyszła do mnie wczoraj znajoma. 
Zdziwiłam się bardzo tą wizytą, bo ani my za bardzo zakolegowane, ani nie sąsiadki, ani w ogóle nic. Ot kiedyś zapoznała nas w sklepie Ola, porozmawiałyśmy chwilę, a po zakupach we trzy poszłyśmy na kawę do pobliskiej kawiarenki. Babka miała klasę. Ubrana, umalowana, rzęsy jak firanki prosto z kosmetycznego salonu, złote kolczyki w uszach i drogi zegarek na nadgarstku. Przy rachunku upierścienioną dłonią sięgnęła do drogiej [na oko] torebki i lekką ręką wyciągnęła stówkę ze skórzanego portfela. Jednym słowem dobrze zrobiona i nieźle zakonserwowana. 
Później Olka opowiadała mi, że to emerytowana pani sędzina. Rozwiedziona, dzieci za granicą, żyła sobie jak pączek w maśle. Bez stresów, kłopotów ani żadnych innych zawirowań, które większość z nas ma na co dzień.

I przyszła ta farciara do mnie- średniozamożnej [z naciskiem na średnio], średniozadbanej [z naciskiem na to samo] i obarczonej mężem, dzieciarami, psami i kotami, że o kozach i prosiaku nie wspomnę, po prośbie. Chciała pożyczyć pięćdziesiąt złotych...

Już od progu uderzył mnie jej wygląd. Włosy dawno nie widziały fryzjera, firanki na powiekach wyraźnie się przerzedziły, zniknęło złoto... Tylko torebka wciąż była ta sama.
Okazało się, że kobieta wpadła w błędne koło. Spiralę kredytów, pożyczek, superatrakcyjnych chwilówek, okazjonalnych ofert i sklepowych wyprzedaży. Tu promocja na laserowe spalanie tłuszczu, karnet do kosmetyczki na masaże liftingujące, przedłużanie rzęs i regenerację cebulek włosowych. Atrakcyjne spotkania organizowane przez firmy wciskające ludziom wspaniałe garnki, cudowną pościel, rewelacyjne aparaty do masażu...
Wieczorami oglądała telezakupy i zamawiała kolejne niezastąpione w każdym gospodarstwie domowym gadżety jak: szybkowar, wolnowar, robot samoczyszczący, magiczny mop i tym podobne.


Doszło w końcu do tego, że kupowała na krechę ubrania w sklepie. Golfik z rękawami trzy czwarte za trzysta pięćdziesiąt, buty za pięćset, płaszcz za tysiaka. Oddawała, gdy przyszła emerytura. 
W końcu zabrakło. Nie spłaciła raty na czas, o innej zapomniała, na kolejną nie starczyło kasy. A odsetki rosły jak na drożdżach. Zastawiła w komisie złoto i zegarek. Zaczęła wyprzedawać dorobek swojego całego życia, a dług wciąż rósł. Lichwiarskie chwilówki od Bociana i Providenta zaczęły pochłaniać lwią część jej całkiem niezłej emerytury, całą emeryturę, emeryturę i ostatnie grosze chowane na czarną godzinę...

Dzisiaj ma więcej opłat niż zarobku. Nikt nie chce [już] pożyczyć jej pieniędzy. Nie ma na jedzenia ani na opłaty, lada dzień komornik wejdzie na jej mieszkanie, jest załamana...

Dałam jej stówę bez wielkich nadziei, że kiedykolwiek kasa do mnie wróci. Nakarmiłam ją i wcisnęłam na odchodne kurczaka, który miał być na dzisiejszy obiad, ale szczerze mówiąc mam mieszane odczucia. Współczuję jej, że znalazła się w takim beznadziejnym położeniu, bo wiadomo- pożyczać łatwo, ale banki a tym bardziej parabanki nie są instytucją charytatywną. Musi oddać co do grosza plus wiele, wiele więcej.
Ale przecież nie jest ona ciemną, biedną analfabetką. Jest wykształconą kobietą, sędziną, osobą, która przez całe dorosłe życie oceniała innych i wydawała wyroki. Z pewnością jest samotna i być może chciała tę samotność zrekompensować sobie odrobiną [!!!] luksusu na kredyt. 
Nie mnie ją oceniać i nie mnie ją pouczać, ale po wyjściu kobiety obiecałam sobie solennie- żadnego kredytu! 
Lepiej jeść chleb ze smalcem niż kawior na raty.

piątek, 13 stycznia 2017

I znowu piątek trzynastego

Dwa lata piszę bloga i drugi raz w mojej "blogerskiej karierze" wypada piątek trzynastego. Hm... jakiś znak? ;) 
W zeszłym roku pisałam o przeróżnych przesądach i zabobonach, dziś chciałabym skupić się na tym konkretnie. Piątek trzynastego. Każdy z nas kojarzy tę datę. Templariusze- każdy kojarzy ten zakon. „Pan Samochodzik i Templariusze” - coraz mniej z nas kojarzy ten tytuł... [dygresja taka malutka...]
Piątek trzynastego jest bardzo ściśle powiązany ze średniowiecznym Zakonem Rycerzy Świątyni, bardziej znanym pod nazwą Zakonu Templariuszy.
Początki zakonu były nader skromne. Założony w 1119 r. jako bractwo dla ochrony pielgrzymów wędrujących między Jerozolimą i Jaffą przez rycerzy Hugona z Payens i Gotfryda z Sain-Omer, liczył osiem osób. Szybko zaczęli dołączać do niego inni rycerze, przede wszystkim ze znamienitych europejskich rodów. Głównymi założeniami zakonu było osobiste ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, natomiast zwyczajową kontemplację i pracę fizyczną zastąpił nakaz walki w służbie Boga i Kościoła. Członkowie założyli na siebie białe płaszcze z ciemnoczerwonymi krzyżami, przyjęli herb przedstawiający dwóch rycerzy jadących na jednym koniu (z powodu ubóstwa) i zajęli się obroną szlaków pielgrzymkowych na Bliskim Wschodzie oraz walką z Maurami na Półwyspie Iberyjskim. Posiadając regularną, bardzo dobrze wyszkoloną armię, szybko stali się czołową potęgą wojskową Bliskiego Wschodu. Wsparcie możnych protektorów i przychylność władców zaowocowały licznymi nadaniami i pozwoleniem na prowadzenie operacji finansowych. Dzięki świetnemu zarządzaniu swoim majątkiem, w krótkim czasie szybko go pomnożyli, co zapewniło im wpływy na słabych królów jerozolimskich i na wielu władców europejskich. Wielu z nich było u templariuszy zadłużonych po koniuszki uszu. 

Jednym z największych dłużników templariuszy był król Francji Filip IV, zwany Pięknym. Jego zachowanie było jednak odwrotnie proporcjonalne do przydomku. Pragnąc uwolnić się od długów i zdobyć środki na nowe kampanie wojenne, postanowił zniszczyć templariuszy i przejąć ich majątek. A że był wytrawnym graczem politycznym, zrobił to tak, że mało kto zorientował się co do jego prawdziwych pobudek. Jako rzekomy obrońca wiary przed bluźnierstwem i herezją oskarżył zakon m.in. o bałwochwalstwo, znieważanie krzyża, wypaczanie rytuałów kościelnych, rozpustę, w tym praktyki homoseksualne, kontakty polityczne z niewiernymi oraz zbyt skwapliwe gromadzenie dóbr doczesnych. Rozkazał aresztować jego członków i skonfiskować ich całą własność.
Akcja została przeprowadzona w piątek 13 października 1307 r. z iście zegarmistrzowską precyzją. Tego dnia do lochów trafili o jednej godzinie wszyscy przebywający na terytorium Francji bracia, z wielkim mistrzem Jacquesem de Molayem na czele.

Sąd nad nimi trwał 7 lat. Ci spośród templariuszy, którzy przyznali się do zarzucanych im czynów, zostali zwolnieni z więzień i skończyli jako żebracy. Ci, którzy nie przyznali się do winy, pozostali w lochach do końca życia. Wielki [i ostatni] Mistrz Jacques de Molay długo nie przyznawał się do winy. W końcu złamały go jednak nieludzkie tortury, jakim był poddawany przez bogobojnych i szlachetnych sługusów Pięknego. I pomimo tego, iż odwołał swoje zeznania został skazany na stos. Wyrok został wykonany w Paryżu 18 marca 1314 roku. Na chwilę przed śmiercią w płomieniach Jacques rzucił przekleństwo na papieża Klemensa V, króla francuskiego Filipa IV Pięknego i jego ministra policji Wilhelma de Nogaret – głównego organizatora procesu templariuszy. Objęty płomieniami miał wówczas wypowiedzieć słowa:

Papieżu Klemensie, królu Filipie, rycerzu Wilhelmie! Nim rok minie spotkamy się na Sądzie Bożym!


Klemens V zmarł miesiąc później z powodu dyzenterii, a król Filip IV osiem miesięcy później – w niewyjaśnionych okolicznościach, najprawdopodobniej na skutek wylewu krwi do mózgu (inne źródła mówią o otruciu i wypadku przy polowaniu). Klątwa de Molaya miała dotyczyć również potomków króla aż do trzynastego pokolenia. Pewnym jest, że 14 lat od jego śmierci dobiegła końca dynastia Kapetyngów, która panowała we Francji od 987 r.

Nie wiem, czy właśnie ta historia była kamieniem węgielnym przesądu na temat pechowego piątku. Czy klątwa niesłusznie posądzonego Wielkiego Mistrza dalej krąży po świecie i czyha na Pięknopodobnych pałętających się po świecie od zarania wieków aż do dziś. Wierzę wszelako, że co dajemy, to otrzymujemy, staram się więc nie być jednak zbyt piękna.

Ps. W 2011 roku ówczesny papież Benedykt XVI publicznie przeprosił w imieniu Kościoła za fałszywe oskarżenie, za śmierć Jakuba de Molay oraz reszty rycerzy zakonu Templariuszy. Przyznał, że zakonnicy byli niewinni.
Lepiej późno niż wcale...

piątek, 6 stycznia 2017

Sami Wiecie Kto

Styczeń to dla części z nas czas bardzo stresujący. 
Tuż po Nowym Roku pewni osobnicy wsiadają w swoje fury [z kierowcą] i ruszają na miasta i wioski w poszukiwaniu łatwego łupu. Porządniejsza część obywateli sprząta domy i szykuje koperty, natomiast ta mniej porządna zaczyna kombinować. 
Można iść w gości. Można pogasić światła, uciszyć rodzinę i udawać że nikogo nie ma w domu z nadzieją iż Czarny Pan nie będzie dzwonił do drzwi w nieskończoność.
Można też uruchomić swą wyobraźnię, obudzić kreatywność i dobrze przygotować się na wizytę [czy też raczej wizytację] 
Niezłym pomysłem jest nasmarowanie poręczy smalcem lub innym tłuszczem. Najlepiej już lekko zjełczałym. Na wszelki wypadek smarujemy też schody. Zamiast tłuszczu można użyć kleju, ale w tym jedynie wypadku, gdy dysponujemy tylnym wyjściem, z którego od teraz będziemy korzystać. Jeśli pomimo naszych starań gość się nie zrazi, proponuję na maksa puścić składankę The Prodigy, albo innej mocnej kapeli i udawać że nie słyszymy dzwonienia ani głośnego walenia w drzwi. Czarny Pan nie poddaje się jednak łatwo. Gdy mimo wszystko dostanie się do naszego domu każdy kto posiada choćby najmniejsze talenty magiczne może spróbować zaklęcia „jęzzlep” bądź „petrificus totalus”, lecz- tak jak pisałam wcześniej- istnieje prawdopodobieństwo że jest on na takie zaklęcia całkowicie uodporniony. W takim przypadku należy zachować pozory. Odwrócić się do dziecka lub innego współmieszkańca mówiąc do niego „spokojnie kochanie, schowaj czosnek i odłóż dębowy kołek- to nasi”, uśmiechnąć się do wizytatora i zaprosić na pokoje. Można napomknąć mimochodem, że w domu panuje świerzb, ospa wietrzna czy owsica. Niektórzy obok dewocjonaliów kładą na stole najnowszy numer „Playboya”, jest to jednak mocno ryzykowne. Zamiast skrócić wizytę może ją znacznie wydłużyć. Gość będzie się modlił. Módl się razem z nim {burcz coś pod nosem dla picu], a później pozwól chodzić po domu i lać wodą po meblach. Na wszelki wypadek chodź jednak za nim i pilnuj czy nie wyciąga niczego z szafek. 
Na koniec imprezy nie patrz z żalem za kopertą, którą Czarny Pan wkłada do teczki i z wdzięcznością przyjmij obrazek nie kręcąc nosem iż nie jest to bon na zakupy w supermarkecie. Kiedy gość będzie się szykował do wyjścia uważaj, żeby nie wymsknęło ci się „nareszcie”. Nie mów też „uff”, zanim nie upewnisz się, że drzwi się zamkną oraz że żaden pomocnik czarnego [śmierciożerca] nie czai się w korytarzu. To byłoby nietaktowne.



Jeśli zachowacie się zgodnie z wytycznymi żadne niebezpieczeństwo Was nie spotka. 
Chyba...