a

a

środa, 30 marca 2016

Sok z brzozy i inne leśne dobra

Oj, wypiłoby się soku... Ale nie z kartonu czy butelki, ale takiego prościutko z sokowirówki- pysznego, pachnącego i zawierającego 100 procent soku w soku. Niestety na świeże owoce i soczyste warzywa musimy poczekać jeszcze kilka dobrych miesięcy. 
Na szczęście natura dba o nas również na przedwiośniu i właśnie teraz oferuje pyszne soki prosto z... drzew. Pamiętam z dzieciństwa, jak Ciotka Franka chodziła do lasu z małą siekierką, a wieczorem wracała z kankami pełnymi brzozowego soku- oskoły. 
Smak nie był jakiś rewelacyjny, ale posłodzony miodem sok dawał się wypić. Pamiętam też, że ciocia używała go do mycia włosów.

Korzystając z pięknej pogody, uzbrojona w te wspomnienia, świeżo nabytą wiedzę z Internetu, siekierkę, gumowe wężyki i 5-litrowe butelki po wodzie mineralnej, drugiego dnia świąt wybrałam się do lasu na rekonesans.
Soki zaczynają płynąć w drzewach na przedwiośniu, zwykle, gdy dzienna temperatura wynosi ok. 8 C. Jednak przy 8 C ciśnienie jest słabe. Lepiej zbierać soki, gdy temperatura wyniesie koło 15 C w słoneczny dzień. Nie wszystkie drzewa startują w tym samym czasie. Klony i jawory puszczają soki 1-2 tyg. przed brzozami. Warto o tym pamiętać: sok klonowy to bardziej marzec, a brzozowy raczej kwiecień. Soki najsilniej płyną w okolicach południa, kiedy jest najcieplej. I płynie ich więcej po nagrzanej stronie pnia. Najsłodszy, czyli najlepszy sok płynie na początku sezonu, więc dla zainteresowanych jest już ostatni dzwonek na przygotowania. Najsłodszy sok ma klon pospolity, potem klon jawor i klon polny. Mają zwykle do 4% cukru. Klon pospolity ma sok tak słodki, jak klon cukrowy w Kanadzie. Brzozy są prawie o połowę mniej słodkie, a graby o połowę mniej słodkie od brzóz. Wielu ludzi wyobraża sobie, że takie soki są tak gęste jak syrop klonowy kupiony w sklepie. O nie! Soki drzewne są wodniste. Zawierają cukry, kwasy organiczne i sole mineralne, ale głównie wodę!

Postanowiłam zebrać trochę soku z klonu i sprawdzić, czy już obudziły się brzozy. Z niemałym, a nawet całkiem sporym wysiłkiem wydziabałam na korze nacięcie w kształcie litery V. Od dołu wbiłam metalową rurkę z nałożoną gumową końcówką, a drugą część owej końcówki umieściłam w butelce. Sok zaczął kapać prawie od razu. Z klonu pomalutku, kropelkami, a z brzozy wąskim strumyczkiem. Przyznam się szczerze, że czynności te zajęły mi ze dwie godziny ;) Wzięłam jednak ze sobą Zarazę i Mandarynkę, więc przynajmniej dziewczynki poskubały sobie do woli młodziutkich pączków i gałązek. Cytryna z maluchami została w sadzie pod opieką ,wystraszonych jeszcze nieco, pięciu zielononóżek.
Oczywiście nie mogłam się pohamować i pierwsze krople zlizałam prosto z drzewa, raniąc sobie łakomy jęzor o postrzępioną 
korę pni ;) Rzeczywiście, sok z klonu jest lepszy. Brzozowa woda smakowała jak... woda ;) Wieczorem wróciłam po zebrane owoce mojej (a właściwie to drzew) pracy. Oskoły naleciało prawie półtora litra, a soku klonowego niecały litr. Klonowy wypiliśmy od razu, a sok z brzozy wstawiłam do lodówki. Można go przechowywać do czterech dni, lecz już dzisiaj nie ma ani kropelki;) Z plasterkiem cytryny i odrobiną miodu smakuje świetnie. Lepiej niż pamiętam z dzieciństwa.

Pogoda popsuła mi szyki, bo sok zbiera się w słoneczne dni, a z nieba co rusz lecą wiadra deszczu. Zapowiadają jednak, że weekend ma być słoneczny, więc już upatrzyłam sobie kolejnych darczyńców. Aby nie zaszkodzić drzewom, trzeba przestrzegać kilku zasad. Drzewa nie mogą być zbyt młode. Średnica pnia musi mieć wielkość co najmniej równą grubości męskiego uda. Z jednego drzewa pobiera się sok tylko z jednego nacięcia, które później można zabezpieczyć maścią p. grzybiczą lub żywicą, choć zazwyczaj drzewa radzą sobie z tym same.
O właściwościach oskoły i innych soków nie będę pisać, bo jest tego w Internecie cała masa. Można je również przetwarzać. Robić syropy, destylaty, nawet wina. Warto też zajrzeć do Łukasza, który na ten temat wie wszystko i którego wiedzą posiłkowałam się w tym poście.

A więc drogie Panie, siekierki w dłoń i idziemy w lasy. I nie obawiajcie się, że skrzywdzicie drzewo. Tradycja pozyskiwania soku sięga prehistorycznych czasów. No, prawie... ;)

6 komentarzy:

  1. Pójdę w weekend. W zeszłym roku się zagapiłam. Tylko ten klon, jest taki u nas zwykły to chyba ten,o którym piszesz, ja ich nie rozróżniam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie ;)
      Ale wg Internetu wszystkie klony się nadają, więc spoko ;)

      Usuń
  2. Ostatnio miałam możliwość napić się soku brzozy w lesie. Leśnicy ścinając drzewa złamali gruby konar starej brzozy i od kilku tygodni leci z niego sok. Po prostu podstawiłam łapki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz farta ;) Ile ja się namęczyłam z tym dziabaniem... ;0

      Usuń
    2. Nowoczesna technika przychodzi z pomocą.
      Ja wybieram się do brzozowego zagajnika z wiertareczką ( na akumulator oczywiście ) z osadzonym w niej zawczasu wiertełkiem o średnicy zbliżonej do rureczki. Wiercenie płytsze niż 2, 3 cm nie przynosi szkody drzewu. Powodzenia.

      Usuń
    3. Obawiałam się, że to zbyt inwazyjne, ale skoro tak twierdzisz to jutro biere wiertałkę ;)

      Usuń