a

a

niedziela, 5 marca 2017

Siła spojrzenia

Różne mamy oczy. Niebieskie, zielone, piwne, czasem czerwone i podpuchnięte. Duże, okolone firanką rzęs, małe, okrągłe, skośne i jakie tam jeszcze chcecie. Różnie ich używamy. Czasami widzimy, czasami tylko patrzymy i nic nie widzimy. Patrzymy tępo, inteligentnie, smutno, wesoło, zalotnie [albo jedynie wydaje nam się że zalotnie], groźnie, lękliwie... Że tak polecę sloganem- oczy to zwierciadło duszy. I pewne brązowe, przerażone oczy  z wielką mocą odbiły się w mojej duszy.

Moja przyjaciółka Beti pracuje społecznie w choszczeńskim schronisku. Oj, naoglądała się tam dziewczyna przeróżnych nieszczęść i tragedii, ale również wielkich radości, gdy pies trafił na swojego ludzia i bez tęsknoty, bez ostatniego machnięcia ogonem żegnał się ze swoim sierocińcem. Beata co jakiś czas podrzuca mi [i wszystkim kto chce oglądać] fotki swoich podopiecznych i opowiada jakie to wspaniałe charaktery, oddani przyjaciele i biedne istoty. 
W końcu przekonała i mnie. 
Nie cierpię na brak zwierząt, a nawet wręcz przeciwnie, ale wszystkie moje czworonogi to dziwolągi. Kot przyjaźni się z myszami, Boczek odda się każdemu za kawałek jabłka, a pies każdego potencjalnego złodzieja zalizałby z miłości na śmierć. Pomyślałam więc sobie, że przyda się jakiś porządny stróż. Pies sporych gabarytów, z odpowiednio basowym szczekiem i budzącą respekt facjatą. Pies za nic mający fotele i ciepłe legowisko przed kominkiem. Jednym słowem- Facet przez duże F. Beti bardzo szybko znalazła mi odpowiedniego kandydata. Huskypodobny, pięcioletni, energiczny z jednym błękitnym a drugim brązowym okiem, a oba błyskały równie inteligentnie. 



Poszłam więc zapoznać się z owym kawalerem. Schronisko Beaty jest porządnym miejscem. Zanim powierzą wychowanka nowym opiekunom, robią dokładny wywiad. Najpierw spotkanie oko w oko, spacer, konfrontacja z pozostałymi czworonożnymi mieszkańcami przyszłego domu. Solidna firma, mająca na uwadze dobro zarówno psa, jak i jego potencjalnego człowieka. Spotkanie oko w oko poszło tak sobie. Zarówno brązowe jak i błękitne łypało na mnie nieufnie, a z huskyowego pyska pryskały kropelki śliny. Ujadał groźnie aż do momentu, w którym Beti założyła mu obrożę i kaganiec. No, w końcu chciałam Faceta... Wzięłam smycz i poszliśmy na spacer. Facet ciągnął jak głupi nie bacząc, że obroża wrzyna mu się w szyję. Dyszał i ciągnął, a ja z całej siły próbowałam go utrzymać, ślizgając się po błotnistych ścieżkach. Po chwili oboje dyszeliśmy w tym samym rytmie. I mam wrażenie, że podobnie wywalaliśmy jęzory... Gdy już trochę się wybiegał usiłowałam nawiązać z nim kontakt. Podrapać za uszami, spojrzeć w oczy, dać smakołyka. Pomimo starań Beti jakoś nie udało się nam nawiązać nici porozumienia. Wracałam z mieszanymi uczuciami. Usprawiedliwiałam Miśka [bo wszystkie psy w schronie to Miśki albo Misie], bo przecież schronisko to nie trzygwiazdkowy hotel z sauną i jacuzzi, pies ma swoje lata i ukształtowany charakter i niby z jakiej paki miał mi tak od razu zaufać? Prawie przekonałam sama siebie i już umówiłam się z Beatą na spacer następnego dnia, gdy zobaczyłam ją... 
Misiek niezmordowanie parł do przodu, a ja zastygłam. W boksie obok, zwinięta w kulkę, leżała kupka nieszczęścia. Skołtunione kudły śmierdziały z daleka, żebra prawie przecinały skórę, leżała nieruchomo i patrzyła na mnie. Ale jak! Wielkie, brązowe oczy były pełne smutku i beznadziei. Nie zważając na huskiego uklękłam pod boksem.

-Misia... Misiunia...

Kulka wstała i podeszła do kraty. Smród uderzył mnie w nozdrza, ale był on zupełnie nieważny. Ważne były jej oczy. Coś w nich błysnęło. Nadzieja? Oddanie? Obietnica? Beti odprowadziła Miśka do jego boksu i bez pytania weszła do boksu Misi. Założyła jej obrożę i podała mi smycz.

- Trafiła do nas przedwczoraj. Idźcie. Czuję, że tym razem nie będę wam potrzebna.

Szła tak, jakby nigdy nic innego nie robiła. Grzecznie, przy nodze, co chwila zerkała na mnie z niepokojem. Jej tylne nogi drżały mocno. Nie wiem, czy ze strachu, z nerwów, czy z emocji. Po jakimś czasie drżenie ustało a w jej oczach pojawiła się radość. Malutka, niepewna, gotowa ulecieć w jednej chwili. Usiadłam na zwalonym pniaku. Misia stanęła niepewnie a po chwili z własnej woli podeszła i wtuliła głowę pod moją pachę. Popłakałam się. Gdyby zależało to tylko ode mnie już, natychmiast, w jednej sekundzie wpakowałabym ją do samochodu i wróciłybyśmy do Jagodzic. Lecz przepisy przepisami. Jutro wrócę tu z moją Sabą i gdy tylko konfrontacja okaże się udana zabieram obie do domu. 
Do domu!!!
Ps. następnego dnia.
Spotkanie obu suń przeszło bezproblemowo. Może nie zapałały do siebie jakąś nagłą miłością, ale nie było również żadnej agresji. Ot, umiarkowane, obustronne zainteresowanie.
Czuję, że będzie dobrze. 

Hm... i znowu nie mam groźnego stróża...

6 komentarzy:

  1. A skad wiesz? Ze mala? A moze wlasnie bardziej bojowa od huskyego?
    A w ogole to nic wiecej sie nie liczy oprocz tego, ze zmienisz jej cale zycie, uszczesliwisz. Reszta niewazna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkością śmiało dorównuje huskiemu, ale ona chyba z tych co zalizują na smierć ;)
      Ale zobaczymy.

      Usuń
  2. Lepszy przyjaciel niż obrońca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda. I przyjaciel szybciej karku nadstawi jakby co.

      Usuń
  3. Życzę wam żeby się wszystko ułożyło...
    Za serce chwyta ta historia ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby Krystyno Bożenno, oby.
      Pojutrze jeszcze wizyta u weta i w piątek zabieram Misię do domu.
      Każda historia z cierpiącym zwierzem w tle chwyta za serce, to prawda,
      A tak w ogóle to witaj ;)))

      Usuń