a

a

środa, 7 marca 2018

Tropienie

Myli się ten, kto sądzi, że podwórko czy ogród przy domu zwalniają z obowiązku wyprowadzania na spacer swoich czworonożnych, szczekających przyjaciół. Te kilka, czy nawet kilkanaście arów wokół domu są dokumentnie wywąchane, oznaczone i do bólu poznane. W jakiejś prasie doczytałam nawet, że takie podwórko pies traktuje jak jeden wielki kibel. Hm, coś w tym jest. 
Przyznam szczerze, że nie zawsze mi się uda, ale przynajmniej co drugi dzień staram się wyprowadzić dziewczyny na świeże łono. Niewywąchane, nieoznaczone i nie... no sami wiecie ;) W zależności od ilości wolnego czasu, pogody i chęci mamy opracowanych kilka tras. Piętnastominutowa na lenia, godzinna na co dzień i piękna, urozmaicona krajobrazowo i prawie dwugodzinna na weekendy. Dzisiaj z nieba prószył mokry śnieg na zmianę z deszczem, udając więc, że to nie lenistwo a rozsądek, wybrałam krótką piętnastominutówkę dookoła pola. Prawdę mówiąc nie chciało mi się wybitnie, lecz czy ktoś oparłby się tym spojrzeniom?




Zakutana w kaptur szłam powoli i dumałam o niebieskich migdałach, a spuszczone ze smyczy psy zajmowały się swoimi sprawami. Gdzieś pomiędzy menu na jutro a wybieraniem fasonu wiosennej kurtki zorientowałam się, że oprócz własnych kroków nic nie słyszę. Ani szurania Saby, ani podskoków Sońki. Żadnych szelestów w krzakach, odgłosu węszenia, że o szczekaniu nie wspomnę. Odwróciłam się gwałtownie. Za sobą widziałam tylko ślady własnych kaloszy. Z ciężkim westchnieniem, bo dom, ciepła herbata i wygodny fotel były już za jakieś cztery minuty, zawróciłam własnym tropem. Nawet pacjent z ostrą jaskrą zauważyłby miejsce, w którym psy postanowiły zejść ze ścieżki. Niczym Winnetou pochyliłam się nad plątaniną śladów. Śniegowce nr 40 poszły beztrosko dalej. Trop prowadził lekkim wężykiem, jakby ich właściciel [ka] był na lekkim rauszu. Większe psie łapy, głębiej zapadnięte i z wyraźnie odbitymi pazurami, krążyły chwilę pod krzakiem dzikiej róży, po czym zniknęły. Mniejsze łapki krążyły w tych samych miejscach i idąc ich śladem znalazłam się na środku pola. Tu też nagle zmaterializowały się łapy większe. Jako doświadczony tropiciel doszłam do wniosku, że albo Sonia potrafi się teleportować, albo- żeby mnie zmylić, wlazła na grzbiet Saby i w ten sposób tutaj się znalazła. Klnąc coraz głośniej, bo z piętnastu minut zrobiło się trzydzieści, ruszyłam tropem ośmiu łap. Podczas gdy śniegowce były tylko lekko narąbane, poduszeczki z pazurami były wcześniej na grubo zakrapianej imprezie, bo rysowały na śniegu elipsy, ósemki, wolty i półwolty, zawracały, przecinały się, znów biegły prosto, jakby nie mogły się zdecydować dokąd mają prowadzić i gdzie znajduje się meta. Wyprowadziły mnie na miedzę, po czym oba tropy zniknęły. Saba jest głucha, więc darowałam sobie wykrzykiwanie jej imienia. Okazało się, że przypadłość ta jest niestety zaraźliwa, bo wrzask –Sonia!, Soooniaaa!, też nie przyniósł żadnych rezultatów. 
Z lekkim niepokojem, ale też nadzieją iż psy są już w domu, zawróciłam. Pod furtką pusto. Weszłam do korytarza aby wziąć rękawiczki, bo nie planując aż tak długiego spaceru ubrałam się byle jak i byle w co. W coraz większej panice stałam w drzwiach i zastanawiałam się, którą trasę mogły obrać te moje cholery i gdzie mam lecieć ich szukać, gdy na podwórko wpadła, kręcąca ogonem jak gdyby nigdy nic, uśmiechnięta Sońka.


Odczekałam chwilę dając szansę Sabie, ale babcia z niej nie skorzystała. Rozejrzałam się dookoła, zmusiłam do pracy szare komórki i wykoncypowałam żeby iść śladami Soni, bo pewnie gdzieś w tym samym kierunku znajduje się Saba. Może coś jej się stało, w coś wpadła, zgubiła się, nie mogła dogonić młodszej o dziesięć lat Soni? Zdegustowałam się, że Sońka taka niekoleżeńska świnia, zamknęłam ją w domu i ruszyłam na misję ratowniczą. Śnieg zamienił się w deszcz i coraz trudniej było czytać ze śladów. Nie wiedziałam już, czy prowadziły w przód czy w tył, prawo czy lewo, czy to te sprzed pięciu minut, czy sprzed pół godziny? W końcu, w ferworze oględzin, tak je zadeptałam własnymi butami, że pozostała tylko obrzydliwa, błotnista breja, która już kompletnie nie chciała mi nic powiedzieć. Olałam tropienie i jeszcze raz zrobiłam tę samą trasę, tyle że od tyłu i przetrząsając po drodze wszystkie krzaki. Coraz bardziej spanikowana, prawie biegiem pokonałam ostatni odcinek. Czarne myśli wyparły nieważne menu i jeszcze mniej ważną kurtkę. Widziałam moją babinkę Sabinkę rozszarpaną przez dzikie zwierzęta, zabitą przez jeszcze dzikszych myśliwych, leżącą gdzieś z połamanymi nogami, albo całkiem bez życia. Boże! Jerzy mnie zabije!
Bez tchu wpadłam pod bramkę. Patrzę? Coś dziwnego kręci się pod płotem. Saba? Jakaś taka... To coś zaszczekało radośnie. Saba! Padłam na kolana i chwyciłam w objęcia moją sunię. Jezu! Rękawiczki prześliznęły się po sierści, a do mojego nosa dobiegł fetor świeżej gnojowicy. Szczęśliwa babka kręci ogonem i usiłuje wpakować mi się na kolana. Śmierdzi jakby tarzała się w sarnim gównie. Matko, ona się chyba tarzała w sarnim gównie...

Jak tylko przestały mi się trząść łapy [najpierw ze strachu, później ze złości], wpakowałam babkę do wanny i zmyłam perfumy, które tak ją zachwyciły, że o bożym świecie zapomniała.


Gdy kończyłam szorować wannę, zachciało mi się śmiać. Ślepa, głucha, prawie bezzębna, ale węch to dziewczyna jeszcze ma niezły! Ja niestety też. Ten węch znaczy, bo choć zęby już nie wszystkie, to wzrok i słuch jeszcze mi dopisują. Całe szczęście, że Sońki do złego nie namówiła. Jakby obie wróciły tak upierdzielone, to chyba byłby koniec spacerów. Przynajmniej na miesiąc!

11 komentarzy:

  1. Qrde, skad ja to znam? Toyka tez bardzo lubi sie perfumowac jakims ohydnie smierdzacym szajsem, najlepiej psim. To dopiero cuchnie, lepiej niz dziwidlo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;))
      Saba właśnie niekoniecznie. Szybciej zeżre jakąś padlinę albo inne przysłowiowe [sic!] gówno, niż się w nim usmaruje.
      Z dwojga złego nie wiem co gorsze...

      Usuń
    2. Chyba jednak pozarcie, moze bardziej psu zaszkodzic. Smrod mozna usunac w kapieli. :)

      Usuń
    3. Noo, kolezanki piesio kiedys nam sie na spacerku wytarzał w ludzkim .... o mamuniu, nie chę tego pamietac.A beagelek to przyjaznepsisko ,tak sie radował i chcial nas poperfumować.

      Usuń
    4. :)
      Co jednym śmierdzi, to innym pachnie, albo odwrotnie. I niekoniecznie mam tu na myśli zwierzęta...

      Usuń
  2. Jak nic areszt domowy...do następnego spaceru :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strach się bać, co laski następnym razem zmalują ;0

      Usuń
  3. Ha ha ha, nic nie przebije jednak zapachu zdechlych ryb!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uśmiałam się do łez,ale bardzo rozumiem poszukiwania i lęk o zwierzynę.
    Psów nie mam ,ale nawet kota potrafię w domu szukać z wielkim nerwem.Szczególnie,że raz już najprawdopodobniej teściowa( ona zawsze wszystkiemu winna, nic na to nie poradzę,taka prawda), wypuściła go na klatkę schodową i szukaliśmy go 2 przeraźliwie długie dni, z nocą spędzoną na klatce schodowej wsłuchując się w każdy szelest. A kociak ukrył się w piwnicy i nawet pary z pyszczka nie puścił... do czasu,na szczęście, sąsiadka z miejsca nas powiadomiła i nastał happy end:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo o człowieku wiele mówi jego stosunek do zwierząt. Traktujesz swojego kota jak członka rodziny, a niestety spora część homo podobno sapiens,jedynie jako rzecz, utrapienie, albo służbę.

      Usuń