a

a

sobota, 10 października 2015

R- jak Rapsodia


Postanowiliśmy uczcić imieniny miesiąca. Właściwie to każda okazja jest dobra, aby spotkać się we własnym, zaprzyjaźnionym gronie, pogrillować, popić i pogadać, więc był to jedynie pretekst, ale co tam. My Polacy lubimy dorabiać ideologię do zwykłej popijawy ;)

Rapsodia od rana była pełna ludzi. W dziecięcym pokoju zainstalowały się, wycałowana serdecznie przeze mnie i pozostałe ciocie Emilka z Hanią, sypialnię oddaliśmy do dyspozycji Marii, a w pokoju Dawida zorganizował sobie legowisko Ajron. Anna z Beatą rozłożyły w sadzie namiot, uważając, aby znalazł się on w przeciwnym krańcu niż malownicza, choć woniejąca lekko góra obornika. Piotr i Aleksandra namawiali dziewczyny, aby spały razem z nimi, w dwupokojowej przyczepie kempingowej, ale przyjaciółki zgodnie odmówiły, nie chcąc odbierać małżonkom prywatności, i znosiły do namiotu tony koców i kołder ;) Nocki są już zdecydowanie jesienne.
Olka wzięła się za przygotowywanie rarytasów, mężczyźni organizowali grilla i chłodzili butelki, a Anka latała dookoła i wszystkim przeszkadzała ;) Hania z Emilką wymieniały się swoimi dziewczyńskimi tajemnicami, odganiając małą Miśkę, która w odpowiedzi na ten niewątpliwy afront, darła się wniebogłosy. Reagując na krzywdę swego młodszego dziecka, zaczynała drzeć się na dziewczynki Ola. Na Olę natomiast darła się wówczas Anka, twierdząc (słusznie chyba), że Hanka i Emilka mają prawo do chwili prywatności. Pandemonium dopełniał kwiczący w nadziei na jakieś resztki Boczek i uganiająca się dla zabawy za kotami Saba. Koty nie znały się chyba na żartach, bo co rusz wpadały w panice do salonu i kuchni, skąd kolejnymi wrzaskami wypędzała je Aleksandra. Więc rozumiecie chyba, że czym prędzej postanowiłam się poświęcić i zaproponowałam, iż wezmę Michalinę na spacer. Hahaha- wszyscy byli mi bardzo wdzięczni- to się nazywa iście lisia przebiegłość ;)

Poszłyśmy na  pełną jesiennych kwiatów łąkę . Idąc wolnym krokiem, ponownie zachwyciłam się otoczeniem, w którym się znalazłam. Nawłoć i masa złocieni zdominowały całe połacie terenu, żółcąc się jak okiem sięgnąć, a w złote morze szerokimi klinami wcinały się białe rumianki i krwawniki. Gdzieniegdzie czerwieniło się jeszcze kilka spóźnialskich maków lub błękitnym okiem spoglądał pojedynczy chaber. Na skraju pyszniły się białe dzwonki powojów i sterczały wysokie kwiatostany polnej babki. Zrywałam łodyżki tasznika, zwanego przez nas w dzieciństwie „chlebkiem” i tak samo, jak przed laty bezmyślnie obgryzałam małe, podobne w kształcie do serc, listeczki. Michalinka jak natchniona wyrywała garściami całe pęki kwiatów i traw. Patrząc na biegającą po wysokiej trawie Miśkę, na ostatnie klucze żurawi lecących na południe, nasłuchując przytłumionych odgłosów dobiegających od strony domu, poczułam z całą siłą jak bardzo jestem tu szczęśliwa. I wiem, że właśnie tutaj chcę pozostać. Na dobre i złe, każdego dnia nakręcając kolejny odcinek tego pasjonującego serialu "R- jak Rapsodia".

W końcu znalazłam swoje miejsce w świecie.


3 komentarze:

  1. Zazdraszczam :)
    Bo ja jeszcze nie wiem czy to moje to - To Tu.
    No i tych Przyjaciół, Kolegów, Ludzi po prostu ;)
    Pozdrówy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tupajko droga- ja w Twoim wieku nic nie wiedziałam. Znajdziesz na pewno. I miejsce i Ludzi przez duże L.

      Usuń