Jak ja lubię spokojne popołudnia! Gdy nie ma
zaplanowanej roboty, a żadna niezaplanowana nie wyskakuje z kątów niczym filip z
konopi. Gdy pogoda jest w sam raz, nie za ciepło, nie za zimno, żaden sąsiad
nie warczy kosiarką a z pobliskiego zakładu nie dobiegają denerwujące odgłosy
spawania, cięcia i hałaśliwego rzucania złomem do celu. Siadam sobie wtedy na tarasie
w wygodnym, rattanowym krześle, na stoliku stawiam dzbanek wypełniony wodą z
miętą, ogórkiem i cytryną, na kolanach kładę laptop i biorę się za pisanie. Już
po kilku chwilach przenoszę się w świat wykreowany w mojej własnej głowie i
zamieniam w bohaterkę kolejnej powieści. No więc… kanapkę z ogórkiem, tak, niech
sobie zje na śniadanie kanapkę z ogórkiem… Hm, a ciekawe jak moje ogórki? Zimne
noce i poranki nie sprzyjają im za bardzo. Co prawda wykiełkowało kilka marnych
sztuk, z pożółkłymi listkami i ogólnie rzecz biorąc nie rokujących dobrze. Trzeba
będzie dokupić sadzonek i dosadzić. Dobra, wracamy… Po śniadaniu jakiś
spacerek. Może do ogrody botanicznego? Akurat kwitną rododendrony… W moim
przydomowym ogrodzie kwitną również. Mam dwa piękne egzemplarze, różowy i
fioletowy. Okazałe kwiaty widać już z daleka. Cieszą oko i napawają ogrodniczą
dumą. Kurczę, dawno nie dostały odżywki, trzeba je podlać, niech kwitną jak
najdłużej. No, a przy okazji przydałoby się zasilić borówki. Ich kwiaty nie są
tak okazałe, lecz ilość drobnych, białych dzwoneczków sugeruje niezłe zbiory za
kilka miesięcy. No i pomidory… Po godzinie udaje mi się zasiąść z powrotem do
lapka. Co to ja miałam…? A, do ogrodu botanicznego. Jakiś zabawny motyw. Może się
wyrżnie? O!, albo ptak ją osra? Tak na szczęście… Mnie zdarzyło się to wczoraj
i w sumie nie było zbyt zabawne… Niezbyt zabawny
był też komentarz rozweselonego tym zdarzeniem Chłopa o nielatających na
szczęście krowach… A propo ptaków… Zerknęłam
na dach kanciapy. Parka mazurków zrobiła sobie gniazdko w gąsiorze. Nie wiem
doprawdy, jakim cudem wciskają się do środka przez mikroskopijną szparkę, ale
jakoś sobie radzą. Co kilka chwil z dziobem pełnym owadów przylatują do
czekających cierpliwie piskląt. Nawet gdybym nie wypatrzyła kiedy skrzydlaty
rodzic wraca do gniazda, nie dałoby się nie usłyszeć donośnego pisku głodnych
maluchów. Z gąsiora dobiega wówczas odgłos podobny do dzwonienia srebrnych,
drobnych dzwoneczków. Po kilkuminutowej obserwacji uwijających się ptaków moja głowa
automatycznie obróciła się w stronę kolejnego gniazda. Mazurki wybrały bezpieczne
miejsce na dom, w odróżnieniu od parki niezbyt mądrych kopciuszków, które uwiły
gniazdo pod dachem altanki, tuż nad legowiskiem kotów.

One również uwijają się
jak w ukropie, łowiąc i przynosząc małym żarłoczkom smakowite muchy i inne
latające przysmaki. Na chwilę przysiadają na rosnącej obok starej śliwie, lub
na pałąku od hamaka, rozglądają się dookoła popiskując niczym zardzewiałe drzwi
i pikują pod dach altanki, skąd po chwili rozlega się perliste ćwierkanie
małych kopciuszków. Dobra. No więc idzie do tego ogrodu i…? Zanim wymyśliłam co
dalej wróciły z eskapady koty. Jeszcze ich nie widać, lecz kopciuszek zaczyna wydawać
odgłosy jakby ktoś małym młoteczkiem wbijał gwoździe w drewnianą deskę. To nieomylny
znak, że nadciąga niebezpieczeństwo. I owszem. Po kilku sekundach przez pręty
ogrodzenia przecisnął się Kaszotto. Zerknął na zdenerwowanego kopciuszka, lecz
leniwy kocur jest ponad to. Po co wysilać się dla takiej odrobiny upierzonego
mięska, skoro w misce za chwilę pojawi się gotowe danie? Co innego Kaszanka.
Nie raz i nie dwa z obawą przyglądałam się, jak czai się w trawie czyhając na błąd skrzydlatego
posiłku. Na widok Kaszanki kopciuszki rozkrzyczały się na dobre. Kląskając i
stukając, błyskając rudym niczym u wiewiórki ogonkiem wymyślały jej od najgorszych.
Kocica jednak nie miała czasu na kłótnie z ptakami. Z dumą weszła na taras, złożyła
pod moimi stopami zdobycz w postaci małej ryjówki, zasiadła obok Kasza i z
poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku zajęła się toaletę. Wzięłam ryjówkę i
wyrzuciłam za płot. Chyba miałam ją skonsumować, lecz jakoś nie wyglądała zbyt
apetycznie. Z pewnością jednak nie pogardzą małym truchełkiem sroki, które
skrzecząc i pokrzykując, niczym biało-czarne błyskawice co chwila przecinają
niebo. One też mają młode. Od kilku już lat mają gniazdo na wielkim głogu
rosnącym tuż przy płocie. Kiedyś nawet ratowałam małego, sroczego nielota przed
śmiercią w kocich zębach. Oprócz myszy i nornic sroki nie gardzą też kocią
karmą. Na własne oczy widziałam, jak kręcąc głową na wszystkie strony jedna z
nich podkradała z kociej miski pozostawione kąski, podczas gdy jej partner, lub
partnerka siedziała na czujce. Dobra… idzie więc do tego ogrodu…
Zniecierpliwiony Kaszo wskoczył na klawiaturę laptopa i z wyrzutem spojrzał mi
w oczy. Jezu! No dobra, idę, idę… Wypiłam resztkę wody, zapisałam plik,
zamknęłam komputer i popędzana miauczeniem weszłam do domu. Kaszo i Kaszanka
zgodnie usiadły pod lodówką. No i jak tu pracować? Jak pisać, skoro wszyscy
wokoło przeszkadzają? Skoro dookoła dzieje się tyle pasjonujących historii?
Słońce zaszło nie wiadomo kiedy. Mazurki i kopciuszki odpoczywały
w swoich gniazdkach, najedzone koty zaległy na poduszkach, może teraz?
Odpaliłam lapka. No więc… idzie do tego ogrodu…
- Mariolka! Może jakąś kolację byśmy zjedli?
Matko z córką!