a

a

wtorek, 16 lutego 2016

Zwariowane Walentynki

Co prawda trochę po czasie, ale nie mogę się opanować... ;)
Święto zakochanych przywędrowało do nas ze zgniłego zachodu. Nie jest aż tak wyklinane, jak chociażby Halloween, ale też budzi trochę kontrowersji. Mnie- szczerze mówiąc- ani ziębi, ani grzeje. Nie obchodzimy go jakoś specjalnie, a w tym roku całkiem o nim zapomniałam i głupio mi było, gdy Jurek wręczył mi tulipana i czekoladę. Zrewanżowałam się dobrym obiadem i git. 
Osobą, która organicznie wręcz nienawidzi Walentynek jest moja kuzynka Anka. Być może dlatego, że jest zadeklarowaną singielką i widok czule obejmujących się par pewnie podświadomie nie sprawia jej przyjemności. Nie widziałam się z nią, ale przyjechała Olka po Hanię i przy okazji oplotkowałyśmy Anię dokumentnie ;) Po ostatnich Walentynkach Anka z pewnością znienawidzi je jeszcze bardziej!

Rany- co to był za dzień. Zbieg przeróżnych, dziwnych okoliczności sprawił, że dziewczyna miota się pomiędzy dwoma facetami. Z jednej strony nasz doskonale znany doktorek, który tym razem na nią zarzucił swą testosteronową sieć, a z drugiej- przystojny, niczym męski odpowiednik Dody, i równie mądry, Jacek- trener choszczeńskich kajakarzy. Moja twardo stąpająca po ziemi i mądra zazwyczaj przyjaciółka, pod wpływem ciągłej walki serca z rozumem i szalejących hormonów, robi z siebie durnia raz za razem, i... dostarcza nam niezłej rozrywki. Wiem... to chamstwo z mojej strony, ale jak Olka opowiadała mi o jej zwariowanym Dniu Zakochanych, płakałam ze śmiechu. 
W skrócie ( a w całości tutaj)- razem z kulą do kręgli przeleciała kilka metrów po torze, wszem i wobec prezentując swoje najnowsze stringi. Przegrała sromotnie partyjkę bilarda, choć gra najlepiej z nas wszystkich. Kobietę, która towarzyszyła Ajronowi, niby niechcący oczywiście, oblała drinkiem. Po czym rozdygotana niczym ryba w galarecie pobiegła do Olki szukać ratunku, bo jej myśli i uczucia rozsypały się we wszystkich kierunkach, podobnie jak owe nieszczęsne kręgle.



A my się cieszymy. Bo życie znowu pokazuje, że z miłością nie da się wygrać; przychodzi kiedy chce nie wiadomo skąd i rządzi się swoimi prawami. Miłość łapie nas nieoczekiwanie. Za nic ma sobie naszą chęć lub niechęć do jej odczuwania. Nawet jeśli zatwardziale twierdzimy, że jest nam zupełnie niepotrzebna, to ona i tak nigdzie nie ucieka. Czasami to my jesteśmy króliczkiem, za którym goni myśliwy, a czasem to my polujemy na naszego króliczka. Ta zabawa może mieć, i oby miała, finał w szczęśliwym związku. Gorąco kibicujemy naszej niezłomnej policjantce. W końcu dlaczego ma mieć lepiej niż my???

6 komentarzy:

  1. Omatko, jak ja jej współczuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja wręcz odwrotnie. Co może być piękniejszego od stanu zakochania?

      Usuń
  2. Sam zwyczaj pochodzi ze starożytnego Rzymu, na zachodzie go tylko trochę podrasowali :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No proszę. Jak fajnie, że każdego dnia człowiek może czegoś nowego się dowiedzieć ;)

      Usuń
  3. Czyli wpadła w dicksand :-) (to z komedii Jak to robią single). Nie wiem jak to przetłumaczono na polski, ale po angielsku dicksand to jest to samo co quicksand (ruchome piaski), i tu i tu cię wciąga.
    *dick czyli po prostu... kutas :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah. Muszę to sprzedać Ance. Ale się wścieknie! ;)

      Usuń