a
piątek, 3 kwietnia 2015
Święta globalnie...
Dopadło nas globalne ocieplenie. Z mądrzejszymi od siebie nie dyskutuje się podobno, więc przyjmijmy ten fakt za pewnik. W takim wypadku pewnikiem jest również moja postępującą demencja, bo pamiętam z dziecięcych lat, jak biegałyśmy z Anką święcić jajka i inne dobroci, ubrane tylko w krótkie, falbaniaste sukienki i białe podkolanówki. Zachwycone stałyśmy pod ukwieconym, drewnianym krzyżem w Jagodzicach (kościoła tutaj nie ma) i zerkałyśmy kto, co przyniósł w wiklinowych koszyczkach. Po przyjeździe księdza pchałyśmy się niegrzecznie na sam przód grupy, podobnie jak my, lekko i odświętnie ubranych, gospodyń. Nasza gorliwość nie wynikała bynajmniej z wielkiej pobożności. Każda z nas chciała złapać jak najwięcej święconej wody, którą obficie kropił ksiądz, ponieważ byłyśmy święcie przekonane, że po owym obmyciu żadne grzechy nas nie dopadną i będziemy mogły bezkarnie robić to, co nam akurat do pustych głów wpadnie ;) Niestety, rodzice szybko sprowadzali nas na ziemię ;) Pamiętam również szalone Śmigusy, kiedy latałyśmy po podwórku jak wariatki, uciekając przed Piotrkiem, który gnał za nami z wiadrami wody. I jakoś nikt się nie martwił, że wpadamy co rusz do domu, przemoczone do samych majtek. Słonko szybko robiło porządek z mokrymi ubraniami i suszyło warkocze przyklejające się do policzków.
Trzydzieści kilka lat później, siedzę sobie przy kuchennym stole i patrzę jak z nieba, niczym gęsie pióra, sfruwają płatki śniegu. Termometr wskazuje zaledwie pięć stopni ciepła i dochodzę do wniosku, że nasi rodzice byli bardzo nieodpowiedzialni ;) Skoro teraz, po globalnym ociepleniu, na dworze jest tak paskudnie, to jak musiało być trzydzieści lat temu? Jak mogli wypuszczać z domów tak nieodpowiednio ubrane małe dzieci i pozwalać im lać się wodą ile dusza zapragnie? A więc albo zaczyna się moja starcza demencja, albo fakt ocieplenia klimatu należy włożyć między bajki.
Choć na szczęście, ciepły i radosny, przedświąteczny klimat wewnątrz pomieszczeń, nie zmienił się prawie w ogóle. Z samego rana przyjechał do mnie babiniec z Choszczna. Z błękitnej corsy Anki wysypały się cztery kobietki z mnóstwem skarbów. Szynki, balerony, ryby... Ale również wydmuszki, styropianowe jaja, farby, kleje i tony kolorowej bibuły. Ola z Anką ruszyły do kuchni, a dziewczynki, rzuciwszy swoje pakunki pośrodku salonu, nie zważając na padający, mokry śnieg, wyciągnęły z lodówki ostatnie marchewki i pobiegły do obory zaprzyjaźniać się z Zarazą. Trochę się o nie niepokoiłam, ale Aleksandra zapewniła mnie, że jeśli już ktoś jest w niebezpieczeństwie — to jedynie koza. Pod wodzą Aleksandry zajęłyśmy się świątecznymi przysmakami. Gotowana szynka z porzeczkową glazurą, schab ze śliwkami, ryba po grecku... Do Przemyśla tym razem pojadę samochodem, a i tak nie jestem pewna czy upchnę wszystko w bagażniku ;) Postanowiłam wyruszyć jutro, bladym świtem. Chcę uniknąć tłumów na drogach i przepychanek na skrzyżowaniach. Na miejscu będę pewnie późnym popołudniem i już wieczorem zacznę tęsknić za Rapsodią ;)
Gdy mięsa się piekły, a ciasta czekały cierpliwie w kolejce na wolne miejsce w piekarniku, przyszła pora na pisanki. I ponownie Aleksandra przejęła dowodzenie. Jajka w cebulowych łupinach, korze dębu, owinięte kolorową bibułą i obwiązane sznurkiem (wyszły piękne, marmurkowe wzorki), wydmuszki malowane mazakami i farbami, styropianowe owalne kształty ponabijane koralikami, kwiatkami, kurczaczkami i czym tylko dusza zapragnie...
Podczas tych zajęć plastyczno - technicznych, miałam chyba równie wielką radochę, jak Hania i Michalina ;) A później ustrajanie Rapsodii. Tu gałązka z małymi wydmuszkami, tam bukiecik tulipanów... A wszystko pośród obłędnych zapachów dolatujących z kuchni, gdzie piekły się baby i mazurki... Nie chce mi się stąd wyjeżdżać...
Z koszykiem bajecznych pisanek i jednym z mazurków poszłam do sąsiadów. Udało mi się ubłagać panią Robaczek o opiekę nad kozą, na czas mojego wyjazdu. Pan Robaczek patrzył trochę bykiem, ale zapach przykrytego białą ściereczką ciasta, wydobywający się z koszyka chyba go przekonał ;)
A więc Wesołych Świąt, kochani. Niech Wasze domy pachną sernikiem a Wasze serca ogrzewa słonko, niezależnie od tego, jaka pogoda panuje za oknem. I kiedy Wasze dzieci wpadną do domów przemoczone i brudne, pamiętajcie, że Wy też byliście kiedyś dziećmi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz