a

a

sobota, 11 kwietnia 2015

Historia pewnej draceny



Nie jestem jakąś wielką miłośniczką kwiatów doniczkowych ani tym bardziej znawczynią, ale ta dracena to naprawdę piękny okaz. Zielone, błyszczące liście w kształcie smukłych lotek tworzą trzy okazałe pióropusze. Owszem, czasami zielony kolor przytłumiała warstewka kurzu, ale po szybkim prysznicu zieleń znów była świeża i radosna. Dostaliśmy ją w prezencie od znajomych, na naszą dziesiątą rocznicę ślubu. Tak... wtedy jeszcze mieliśmy znajomych... Stare liście zasuszały się i odpadały, ale na ich miejscu wyrastały nowe. Nasi znajomi wykruszali się stopniowo, a ich miejsce zaczął zajmować internet i telewizor. I monotonia...

Dracena stała najpierw na parapecie w sypialni, później, wspólnie z grupą innych doniczkowców, zdobiła miedziany kwietnik. Z biegiem lat urosła na tyle, że stanęła wprost na podłodze, obok balkonowych drzwi i z powodzeniem udawała tropikalną palmę. Jej puszysta czupryna malowniczo odbijała się na przeciwległej ścianie, kiedy słonko zdecydowało się zajrzeć w okna naszego mieszkania na czwartym piętrze. Nie dbałam o nią przesadnie. Raz w tygodniu podlewanie, raz w miesiącu prysznic, wiosną trochę nawozu i co kilka lat przesiedlenie do większej doniczki. Kiedy wyjeżdżałam w styczniu, dracena miała się dobrze. Kiedy przyjechałam w marcu na kilka dni, jakoś nie zwróciłam na nią większej uwagi. Jednak w święta obejrzałam ją dokładniej i złapałam się za głowę! Moja dracena rozpaczliwie wołała o pomoc. Pióropusze opadnięte i zażółcone, wiotkie listki smętnie zwisały... Postanowiłam zabrać ją ze sobą do Jagodzic. W naszym miejskim mieszkaniu zostały kaktusy. Myślę, że Jurek musiałby się bardzo starać, żeby je zamordować ;) Na marginesie- dracena, w odróżnieniu od męskich osobników mojej rodziny, nie miała nic przeciwko przeprowadzce.

Podlałam ją obficie, zabezpieczyłam, ustawiłam na podłodze za siedzeniem pasażera, przywiązałam dla bezpieczeństwa i ruszyłam w długą drogę przez całą Polskę. Podczas podróży, z braku innego towarzystwa, gawędziłam z nią wesoło. Co prawda nie odpowiadała, ale pewnie było jej miło ;) Obiecywałam jej rozkosze życia na wsi: Przesadzę cię w większą doniczkę, ładniejszą od tej, w której siedzisz teraz; kupię biohumus i będziesz miała pyszne jedzonko; będę cię podlewać regularnie czystą, niechlorowaną wodą, będę cię wystawiać na taras, żebyś pooddychała świeżym powietrzem i nacieszyła się słonkiem... Co jakiś czas zerkałam we wsteczne lusterko i widziałam, że moja dracenka z radością potakuje swoimi lekko powiędniętymi pióropuszami. Szczególnie podczas hamowania...

Jak obiecałam, tak też zrobiłam. Przesadziłam, podlałam wodą z nawozem organicznym, opłukałam pod prysznicem. Z każdą upływającą godziną roślinka wyglądała coraz lepiej ;) Sobota przywitała nas piękną pogodą. Na termometrze 18 stopni, słonko grzeje niczym w środku lata, delikatny zefirek przynosi zapach kwitnącej magnolii... Wystawiłam dracenę na taras. Niech się dziewczyna trochę poopala. Wsiadłam w auto i pojechałam do Choszczna. Popołudnie upłynęło przyjemnie, na pogaduchach z dziewczynami przy kawce i pysznym serniku, wystawianiu twarzy do słońca i graniu z Hanią w różne gry. Dni robią się coraz dłuższe. Gdy jechałam w drogę powrotną, słonko świeciło uparcie i ani było mu w głowie iść na zasłużony odpoczynek.

Wypakowałam i pochowałam w odpowiednie miejsca, poczynione w Choszcznie zakupy, wzięłam szybki prysznic i poszłam do obory zamknąć Zarazę, która pobekiwała z zadowoleniem ze swojego boksu. Wróciłam przez taras, mając w planie zabrać po drodze kwiat. Całe szczęście, że na tarasie stoi stary, bujany fotel, odziedziczony po Franusi, bo jak nic padłabym na glebę. Z mojej wypieszczonej draceny został... goły pieniek! Ani śladu pięknych pióropuszy, ani śladu choćby jednego, zielonego listka...

Pomyślałabym, że nie posłużyła jej pierwsza kąpiel słoneczna. Tyle się mówi o szkodliwym ultrafiolecie, dziurze ozonowej, raku skóry... Pomyślałabym, że nie spodobało jej się na wsi, że zabrała swoje pióropusze i poszła łapać stopa do Przemyśla. Wymyślałabym może jeszcze inne scenariusze, gdyby nie ewidentny dowód czyjejś dywersyjnej działalności. Obok doniczki, udrapowane w gustowny stosik, piętrzyły się kozie bobki! Moją dracenę dopadła zaraza. Nie, moją dracenę dopadła ZARAZA !!!

Wybacz mi kwiatku, że cię zdradziłam... Zarazo- zemszczę się!

2 komentarze:

  1. Dracena nie lubi słońca. Nie można jej wystawiać za długo bo można ją sparzyć. Dracena lubią domowe warunki. Podlewać należy co 2tyg...wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, dzięki.Przyda się na przyszłość, bo tej konkretnej dracenie bardziej niż słońce zaszkodziła...koza;)

      Usuń