a

a

czwartek, 19 lutego 2015

Dzwoni Jerzy i nie wierzy


że wszystko idzie jak z płatka. A idzie ;) Stara chata otrzymała nowe, drewniane pięterko z pięknym, czerwonym dachem. Postawione już są ścianki działowe, wypełnione warstwą izolacyjną i obite drewnianą okładziną. Piętro składa się z czterech pokoi i łazienki. Jeden z nich- największy mieści się nad dobudowanym z boku domu garażem. Myślę, że będzie idealny dla Dawida. Z kolejnego wychodzi się na niewielki balkon i ten przeznaczę na sypialnię. Miło będzie otworzyć drzwi, odetchnąć o poranku świeżym powietrzem i posłuchać śpiewu ptaków. Cóż, na razie słychać warkot maszyn i wrzaski robotników, ale od czego wyobraźnia ;) Pozostałe dwa pomieszczenia nie mają jeszcze określonej funkcji. Zawsze marzyłam o garderobie i w najmniejszym chyba ją właśnie urządzę. Co prawda moje ubrania można policzyć na palcach jednej ręki, ale będzie garderoba, znajdą się i ubrania ;) A czwarty będzie dla gości. W myślach urządzam pokoje. Bawię się kolorami, dodatkami, ustawiam kwiaty na parapecie...

już było źle. Chciałam wracać do Przemyśla. Zostawić tony gruzu i śmieci, zapomnieć o podwórku pełnym błota, chlupiącego nieprzyjemnie pod butami i razem z nimi, całymi kilogramami wnoszonym do domu. Śnieg stopniał i zrobiło się nieprzyjemnie. Zniknęły bajkowe widoki. Zamiast biało, zrobiło się szaroburo i ponuro. Po umyciu setny raz podłogi w kuchni, klnąc na zabitą dechami wieś, Piotrka, Ankę i wszystko dookoła, poszłam wyrzucić śmieci do stojącego obok obory pojemnika. I wtedy go zauważyłam... Z wściekłością cisnęłam workiem do kosza, trzasnęłam głośno blaszaną pokrywą i już miałam wsiadać do auta, uciec i nigdy tu nie wracać, gdy coś mignęło mi przed oczami. Mała, żółta plamka. Pierwszy krokus! Biedniutki, malutki, jakoś jednak przebił swą żółciutką główką tony gruzu i niczym promyk nadziei wyglądał ciekawie na świat, spomiędzy starych, spróchniałych desek. Cud jakiś, że nikt go jeszcze nie zdeptał. Ten mały krokusik dodał mi otuchy. Jeśli taki mały kwiatek dał radę przezwyciężyć wszechobecny bałagan i z ufnością wysunął żółte płatki do słońca, to, cholera, ja chyba też dam radę? Też nie dam się zdeptać? Nie ucieknę niczym tchórzliwy psiak z podkulonym ogonem, przed podnoszącą groźnie rękę naturą?


Chyba telefon od Jurka tak mnie nastroił. Męczy się chłopina w Przemyślu. Pan Gruba Ryba ciągle ma nowe pomysły i zakończony projekt trzeba zaczynać od początku. Jerzy jest wściekły. A obok nie ma nikogo, kto mógłby mu pomóc, wesprzeć w trudnych chwilach. Dawid w szkole, ja tutaj, a on sam jak palec... Z psem jedynie. Nic dziwnego, że trochę pokrzyczał i ponarzekał podczas długiej i średnio przyjemnej rozmowy telefonicznej. Mam wyrzuty sumienia...
Przesłałam mu MMS-a z owym krokusem. Miałam nadzieję, że również Jerzego podniesie na duchu widok tego kwiatka. Że uśmiechnie się, zapomni na moment o prozie życia i zachwyci zwykłym-niezwykłym, małym cudem.

Nie odpisał...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz