a
niedziela, 1 lutego 2015
Kar-nawał, czyli miłe złego początki
Poznałam dziś dogłębnie znaczenie słowa- umiar. Wszystko jest dla ludzi. Ten slogan zna każdy i każdy z nas się z nim zgadza. Ale cóż... Teoria teorią, a w praktyce różnie to bywa.
W tym roku karnawał nie trwa zbyt długo. Ledwo przywitaliśmy Nowy Rok, a już za dwa tygodnie Środa Popielcowa, wielki post i oczekiwanie na Wielkanoc. Miniony weekend był ostatnim wolnym Anki, która w przyszłe soboty ma służbę, więc dałam jej się namówić na karnawałową imprezę w jednym z choszczeńskich lokali. Miała to być spokojna, babska potańcówka w niewielkim gronie. Miała być...
Żona właściciela lokalu jest znajomą Anki (jak chyba prawie wszyscy w Choszcznie) i zajęła się wszelkimi sprawami organizacyjno-konsumenckimi. My miałyśmy tylko przyjść na gotowe, odpicowane i uzbrojone w dobry humor. Pożyczyłam od kuzynki kieckę (hm... jakieś ciuchy przydałoby się kupić), Anna wystroiła się niczym stróż w Boże Ciało i o 20.00 spotkałyśmy się pod knajpką z równie wystrojonymi Olą i jej sąsiadką Agatą. Miło było w końcu włożyć buty na wysokim obcasie, zamiast kaloszy lub zdeptanych kapci. Nie pamiętam, kiedy byłam na jakiejkolwiek imprezie... Nie pamiętam, kiedy tańczyłam...
Anna zaordynowała nam tequilę. Łagodniej- z plasterkiem pomarańczy i cynamonem lub ostrzej- z solą i cytryną. Zimny alkohol rozgrzewał nasze ciała i otumaniał umysły, a ja nagle przypomniałam sobie kroki walca i tanga. Rozszalałam się na parkiecie i wróciły wspomnienia dawnych tańców z Jerzym. Po kilku godzinach przy naszym stoliku zamiast czterech babeczek kłębił się tłum rozbawionych ludzi, a niewinne tequile zamieniły się we „wściekłe psy”. I choć na początku pieski wydawały się łagodne i dobrze ułożone, okazało się, że te zarazy nieźle poszarpały nasze wątroby i żołądki...
Uuu... ta niedziela nie należy do udanych dni. Znów czuję potrzebę poobejmowania się z muszlą. Mam nadzieję, że Anka wylazła już z łazienki...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz