a

a

niedziela, 29 listopada 2015

Męskie rządy


Chwaliłam się, chwaliłam i co? I dupa. Leżę i kwiczę, ze stanem podgorączkowym i załzawionymi oczami.
Wczoraj był piękny dzień. Poranny przymrozek oszronił drzewa, krzaki i dachy zabudowań. W promieniach nisko wiszącego, listopadowego słonka wszystko skrzyło się, niczym oprószone jakimś magicznym pyłem. Po prostu nie można było nie pójść na spacer. Wzięłam sunię, aby starowinka rozruszała trochę swoje zesztywniałe stawy, i kozy, żeby chapnęły kilka ostatnich listków i pobrykały na świeżym powietrzu. Przez ostatnie kilka dni stały biedulki non stop w oborze, bo na zmianę wiało, lało, albo jedno i drugie naraz. 
Pierwszą godzinkę spacerowałyśmy sobie po bajkowym lesie miło i przyjemnie, a następne dwie usiłowałam zagonić rogate towarzystwo do domu. Boże! Równocześnie zgrzałam się jak w fińskiej łaźni i zmarzłam jak przysłowiowy pies, choć patrząc na zadowoloną Sabę, zwątpiłam w słuszność tego powiedzenia. Zanim wróciłyśmy do domu z zaplanowanej godziny zrobiły się cztery, a dzisiaj mam tego skutek.

I jakoś przeżyłabym dreszcze, katar i bóle mięśni, gdyby nie fakt, że Jurek postanowił się mną zaopiekować... Zaczęło się całkiem przyjemnie. Dostałam prikaz, żeby nie ruszać się z łóżka, a mój wspaniałomyślny mąż poszedł do kuchni zrobić śniadanie. 
Zamarzyły mi się naleśniki... Matko jedyna, gdzie ja miałam łeb? Leżałam sobie spokojnie w salonie, oglądając telewizję śniadaniową, a Jurek krzątał się po kuchni.
-Mariola, a ile jajek? -Dwa.- Mikser hałasował, a redaktorka rozmawiała o skutkach bezstresowego wychowywania dzieci. Podgłośniłam telewizor.- Mleko przegotować?- Nie.- Całkiem to było ciekawe. Właśnie miała lecieć jakaś uliczna sonda.- Chodź zobacz, czy taka konsystencja dobra?- Wygrzebałam się z koców i poczłapałam do kuchni. W progu prawie wyrżnęłam orła na rozmazanym białku.- Sorki, jajko mi spadło. Właśnie miałem posprzątać- W milczeniu patrzył, jak zmywam podłogę.- To jak? Chyba jeszcze trochę za rzadkie, nie?- Zanim starłam pół kilo mąki z blatu stołu i wróciłam do łóżka, sonda właśnie się skończyła i pani redaktor zaprosiła kolejnego gościa. Z przyjemnością zapadłam się w miękkie leże...- Mariolka, a która patelnię mam wziąć?- Tą żeliwną.- A gdzie jest? Boże... Znów rozgrzebałam koce. Dałam do ręki patelnię, zalałam wrzątkiem herbatę i z ciepłym płynem w kubku wróciłam do salonu. Przy stole w studio znów siedział ktoś inny. Szybko wciągnęła mnie dyskusja o zdrowym żywieniu i świątecznych przepisach.- A olej rzepakowy, czy słonecznikowy?- Rzepakowy.- W telewizji mówili o gotowaniu na parze, a z kuchni dobiegało przyjemne skwierczenie. W brzuchu zaczynało mi z wolna bulgotać z głodu.- Kur*a ! Mariolka, pies może jeść naleśniki? Bo spadł mi na podłogę. -Chyba może.- Wpuściłam Sabę do domu. Zjadła z pięć... W moim żołądku tasiemce namiętnie grały w kręgle, a z kuchni dolatywały apetyczne zapachy. Nagle usłyszałam szum odkręconej na maksa wody – Kur*a! Mariolka, mamy coś na oparzenia?- KUR*A! Wylazłam z łóżka i poszłam do apteczki. Opatrzyłam rękę mistrza i skończyłam smażyć naleśniki. Mimo pęcherza na palcu Jerzy z apetytem wciągał gorące placki z dżemem. – No, dobre nam wyszły.- Z zadowoleniem poklepał się po brzuchu.- Ale czemu ty wstałaś, kobieto! Mówiłem ci, że masz leżeć. Kładź się, a ja zacznę gotować obiad. Może rosół, co? 

Jasna cholera! Poczułam dziki apetyt na jakąkolwiek chińszczyznę z proszku. Spojrzałam na bajzel w kuchni.


Zrezygnowana kiwnęłam głową i wróciłam do łóżka, modląc się, aby Jerzy nie wpadł na pomysł upieczenia szarlotki...


20 komentarzy:

  1. O Boszsz, oni są jacyś inni. Nigdy nie będę chcieć naleśników, co ja gadam, WU i tak by nie wyszedł z taką propozyją, kupiłby jakiegoś gotowca, gdybym zachorzała.

    OdpowiedzUsuń
  2. To literatura, nie życie. Powiedz, że tak.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj,biedna,biedna.I jak tu chorować w spokoju:)

    (w tytule zobaczyłam męskie narządy-ups:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah. Można by taki pościk narządzić. Urządzić- chciałam rzec ;)

      Usuń
  4. I nie pozmywał??? Mój myje zawsze. Ale tylko to, co jest w zlewie. Garnki odstawia na kuchenkę i one tak obkapują na niej. Zlewozmywak zostawia obślumpany po myciu, a ściereczka zwinięta w kłębek zalega obok i gnije.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A blat wytarty tak, że papierowa łódka by sobie popływała?
      Wu robi tak samo, ale czasem myje też kuchenkę...

      Usuń
    2. Wpakował do zmywarki. "Mariolka, gdzie tabletki do mycia?" ;)))

      Usuń
  5. Oj, Mnemo, coś Ty! Jaki blat? Po kiego?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiecie co, ja tego nie potrafię pojąć. Bo ile można nawijać? I poprawiać, czasami DEMONSTRACYJNIE jak już mnie cholera trafi? Na złość to robią, czy jak? To takie trudne do pojęcia, że mokra ściera zwinięta w kłębek, niewypłukana i mokra po prostu gnije i po godzinie capi? O co tu chodzi?

    OdpowiedzUsuń
  7. Hana, spróbuj to zrozumieć. Może oni w genach to mają? Atawizm taki. Czują się bezpiecznie, bo jak śmierdzi, to znaczy że już nie zaatakuje ;)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Problem jest w nas. Lubimy mieć czysto i widok bałaganu nas przeraża. Może trzeba zacząć od małego kroku-dać swojemu mężczyźnie możliwość wykonania przynajmniej jednego posiłku w tygodniu. A potem pójdzie już z górki. Byle zamykać oczy wchodząc do kuchni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba, żeby oni chcieli tylko skorzystać z tej możliwości, to nich gotują nawet siedem razy ;) Pal licho bałagan ;)

      Usuń