a

a

czwartek, 29 stycznia 2015

Mój pierwszy raz


Prawo jazdy mam już od ponad dwudziestu lat, lecz własny samochód dopiero półtora miesiąca. Muszę się przyznać, że do tej pory byłam raczej niedzielno-miastowym kierowcą. Zakupy, podwózka Dawida na basen, czy do kolegi... Rodzinnym szoferem jest Jerzy, a odkąd syn zrobił prawko, również on. Tak więc samodzielna wyprawa za kółkiem kierownicy i to od razu na drugi koniec Polski była dla mnie nie lada wyzwaniem, pomimo grubą krechą wyrysowanej na mapie trasy (nawigacji mi nie dali ; ) i zaznaczeniu strategicznych punktów. Dałam radę i z perspektywy czasu śmiać mi się trochę chce, że tak bardzo się stresowałam.

Teraz nie wyobrażam sobie życia bez mojego golfika. Do Jagodzic jeżdżę kilka razy w tygodniu, a zdarzyło się, że i kilka razy dziennie. Początkowo towarzyszyła mi Anna, zarówno dla otuchy, jak i z ciekawości, ale przecież ma dziewczyna swoje życie i pracę (niestety urlopy nie trwają wiecznie), więc ostatnio jeździ ze mną coraz rzadziej.

Moja „chatka” wygląda coraz piękniej. Właściwie dół jest już gotowy na przyjęcie nowej lokatorki- czyli mnie. A droga do Jagodzic... Początkowo skupiałam się, aby nie przegapić zakrętu lub nie spowodować jakiejś kolizji, lecz wraz z ilością kilometrów na liczniku, moja pewność siebie za kierownicą rosła. Droga jest przecudowna. Najpierw jadę przez całe Choszczno (mieszkanie Anki znajduje się w północnej części miasta), dziwiąc się wciąż, jak wypiękniało moje miasto przez te dwadzieścia lat. Wyjeżdżam na 175-kę i kieruję się w stronę Drawna. Tutaj muszę trochę uważać, bo ruch jest spory- Tiry królują na drodze, nie zważając na „maluczkich”, kierowcy dociskają pedał gazu wyjeżdżając z miasta, lub odwrotnie- hamują z piskiem opon, gwałtownie wytracając prędkość przed tablicą z nazwą miasta. Rowerzyści jeżdżą slalomem i wykonują przedziwne manewry, a czasem jakiś zdesperowany autostopowicz wybiega na środek jezdni, ryzykując własnym życiem lub moim zawałem serca- tak więc, jest wesoło ;)

 Na szczęście już po ośmiu kilometrach skręcam w wąską, gminną ulicę i jestem panią pustej drogi, z rzadka dzieląc się asfaltem z jakimś innym użytkownikiem tej malowniczej uliczki. Drzewa rosną gęsto po obu stronach i wyobrażam sobie, jak cudnie będzie tu wiosną. Mijam puste pola i wyobrażam sobie, jak będą wyglądać, gdy zakwitną łanami rzepaku. Mijam łąki i pastwiska i wyobrażam sobie pasące się na zielonej trawie konie... Nie zwalniając, mijam mostek, malowniczo przerzucony nad wąskim strumykiem i... z pewnością nie wyobraziłam sobie mężczyzny w niebieskim mundurze, machającego w moją stronę dziwną suszarką. Cholera jasna... on tam naprawdę był.
- Pani kierowco, sądzi pani, że znak nakazujący zwolnić do dwudziestu na godzinę przed wjazdem na most, pani nie obowiązuje? Dokumenty proszę...

No i zdarzył mi się mój pierwszy raz. Kosztował mnie dwieście złotych i dwa punkty karne. Moja kochana kuzynka policjantka umrze ze śmiechu...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz