Nie... To nie
będzie o mnie ;)
W piątek, późnym
popołudniem dojechałam do Choszczna. Anna powitała mnie gorącymi okrzykami i
lodowatym martini. Po szybkim, odświeżającym prysznicu i wypakowaniu części
tobołków, resztę wieczoru spędziłyśmy na rozmowach- planach, wspomnieniach,
marzeniach i plotkach, oraz degustacji
wyżej wymienionego trunku. Sobota upłynęła na beztroskim lenistwie i długim,
nostalgicznym spacerze uliczkami miasta. Niedziela natomiast obfitowała w
towarzyskie spotkania z kuzynem i jego rodziną.
Zaraz po
śniadaniu Anka zapakowała mnie w swoją corsę i pojechałyśmy do jej brata.
Piotrek mieszka na obrzeżach Choszczna we własnoręcznie wybudowanym domu (jest
właścicielem niewielkiej firmy budowlanej). Już od progu, do naszych nóg
rzuciły się z impetem dwie blondyneczki- siedmioletnia Hania i dwuletnia
Michalina. Mnie obrzuciły trochę niepewnym spojrzeniem, ale Ankę zagarnęły z
miejsca i ledwie zdążyła się rozebrać, już ciągnęły ją na piętro, aby pochwalić
się nowymi arcydziełami kreatywnej sztuki wszelakiej.
Żonę Piotrka,
Aleksandrę, widziałam raptem ze trzy razy, więc byłam lekko skrępowana, lecz
ciepło i życzliwość, jakie z niej promieniowały szybko przerwały barierę
niepewności. Po godzinie gadałyśmy jak najęte i czułam, jakbym znała ją tak
samo długo jak Annę, czyli od zawsze ;)
Dzieci szybko
znudziły się towarzystwem dorosłych i zajęły jakimiś ciekawszymi sprawami, Anka
rozmawiała w salonie z bratem, a ja towarzyszyłam Oli w kuchni, mimo jej
zdecydowanych protestów usiłując pomóc w przygotowywaniu obiadu.
Zawsze wydawało
mi się, że jestem nie najgorszą kucharką. Patrząc, jak gospodyni krząta się po
kuchni, zmieniłam zdanie.
Na palniku
pyrkał już gar rosołu, napełniając kuchnię zapachem, który wybitnie pobudzał do
pracy moje ślinianki. Kura z ekologicznego gospodarstwa, w towarzystwie ekologicznych
marchewek i pietruszek pyrkała w garnku już od dwóch godzin a Olka wzięła się
za przygotowywanie spaghetti. Zmieliła mięso ( pół łopatki, pół karkówki),
zrobiła makaron (własnymi rękami!!!), zostawiła go, żeby się lekko przesuszył i
zabrała się za szykowanie nadzienia do drożdżowych babeczek. Ciasto rosło już w
misce, postawionej na kominku w salonie. W międzyczasie wpadła Miśka z bojowym
okrzykiem- niam, niam! Z prędkością błyskawicy Ola obrała jabłko i banana,
artystycznie ułożyła na plastikowym talerzyku w stokrotki i wręczyła córce. W
kolejnym międzyczasie wpadła Hania, niemogąca poradzić sobie z farbkami,
rozpływającymi się na szklanym słoiku. Ola jedną ręką mieszała mięso na
patelni, drugą miksowała twaróg z żółtkami, a... trzecią, pokazywała Hani jak
nakładać farbę. Ja w tym czasie kroiłam cebulę. Gdy zadowolona Hania opuściła
kuchnię, Aleksandra kontynuowała obiadowe akrobacje. Jedną ręką robiła zgrabne
bułeczki, nadziewała je serem i układała na blaszce, drugą ręką otwierała słoik
z własnoręcznie zrobionym przecierem pomidorowym, a ... trzecią, myła miskę po
drożdżowym cieście. Ja dalej kroiłam cebulę... Z salonu dobiegł okrzyk: Długo
jeszcze? Jeść nam się chce! Ola sapnęła lekko pod nosem, jedną ręką nasypała na
talerz suszonych owoców ( z pewnością własnoręcznie suszonych;) i małych,
okrągłych ciasteczek( nie wyglądały jak te ze sklepu ;), drugą ręką posypywała
bułeczki sezamem ( Hania lubi) i makiem ( Miśka lubi) lub jednym i drugim
(Piotrek wszystko lubi;),a trzecią mieszała w garnku i na patelni. Ja w tym
czasie pokroiłam w końcu cebulę, zaniosłam talerz z przekąskami do salonu,
wróciłam do kuchni i wzięłam się za krojenie zieleniny, którą Ola zerwała ze
skrzynek stojących na kuchennym parapecie.
Wciąż byłam w
szoku, gdy jedliśmy pyszny rosół, jeszcze pyszniejsze spaghetti (Ola
przepraszała mnie za nadmiar makaronu, ale, jak się niepotrzebnie tłumaczyła, w
tym domu wszyscy są makaronożercami), zapach bułeczek obezwładniał, a kuchnia
była tak samo nieskazitelnie czysta, jak przed obiadem.
Aleksandra ma
talenty nie tylko kulinarno-organizacyjne. Maluje, rzeźbi i wycina z drewna,
zajmuje się dekupażowymi cudeńkami, odnawia stare, stylowe meble... Obiecała
pomoc przy urządzaniu mego wiejskiego domku, już sobie wyobrażam, jak tam
będzie pięknie... Wszystko, czego dotknie się ta niezwykła, skromna i ciepła
kobieta, zamienia się w arcydzieło. A do tego wychowuje dwie bardzo
absorbujące, młode panieneczki. Czy ona kiedyś śpi...?
Aleksandra-
kobieta doskonała ;)
A oto przepis zacytowany
prawie dosłownie:
Drożdże- ile dasz, tyle
dasz, cukier- nie szalej, mąka- ile wlezie, aż ciasto będzie odchodziło od
ręki, roztopione masło- wszystkie resztki, jakie ci zostały, nadzienie- obojętnie co- te młockarnie i tak wszystko
wmłócą ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz