Ostatni tydzień. Ostatni tydzień w pokoju socjalnym, gdzie
piłam na stojąco zimną kawę, w pokoju z tapetą w siwy rzucik, gdzie spędzałam
czas na internetowych gierkach, w pokoju stołowym, gdzie w tle dialogów
pomiędzy Hansem i Hermanem rozmawiałam z Jerzym o różnych domowych sprawach.
Ostatnie spacery z Sabą po mojej ścieżce przetrwania (w
nowych, pięknych gumiakach) i kilkuminutówki w
pobliskim parku. Ostatnie szalone rajdy po sklepach i kupowanie na chybił
trafił rzeczy, które, jak sądzę, przydadzą się na wsi. Tak więc zostałam
właścicielką olbrzymiej latarki i pudła świec (światło
ci wyłączą i będziesz po ciemku siedzieć), dodatkowego akumulatora (auto
ci padnie i nie ruszysz się z tej wsi na krok), łopaty do odśnieżania
(zamienisz się w bałwana) zapasowego telefonu w innej sieci (na
pewno nie będzie zasięgu) i tysiąca innych rzeczy. W piątek
pakuję się do nowego (hm...
10-letniego), bordowego golfa
i jadę do Choszczna, do domku na wsi (no, na razie do kawalerki Anki), do
nowego... nieznanego... Całe szczęście, że to już za kilka dni, bo Jurek
wynajduje wciąż kolejne problemy, a bagażnik golfika nie jest niestety, bez dna.
Mam trochę cykora, nie powiem, że nie. Jerzy i Dawid przyjadą
dopiero w lipcu, a ja mam misję dopilnowania remontu, zagospodarowania naszej
letniej rezydencji, aby potencjalni kupcy pchali się drzwiami i oknami,
wciskając nam w dłonie swoje wypchane banknotami portfele. Przynajmniej taka
jest wizja Jurka. Ja swojej na razie nie mam. Tabula rasa... idę na żywioł, na
wariata, na pełny luz, całkiem jak... no, na pewno nie ja.
Swoją drogą, człowiek dowiaduje się całkiem ciekawych rzeczy.
Okazało się, że byłam bardzo dobrym pracownikiem, choć przez ponad dziesięć
lat pan dr N nie szafował komplementami, że o podwyżce nie wspomnę. Koleżanki
doceniły w końcu, że w każdej chwili mogły na mnie liczyć. Mało tego, mój
własny syn poprosił o instrukcję obsługi piekarnika i pralki, no bo jak to
będzie teraz z prowiantem do szkoły ??? ;))
Tak to jest, że dopiero jak coś się zmienia, jak znikają udogodnienia i pomocnicy, zaczynamy je doceniać. Na co dzień nie zastanawiamy się nad nimi, nie poświęcamy im nawet chwili uwagi — należą nam się jak miska psu.
Tak to jest, że dopiero jak coś się zmienia, jak znikają udogodnienia i pomocnicy, zaczynamy je doceniać. Na co dzień nie zastanawiamy się nad nimi, nie poświęcamy im nawet chwili uwagi — należą nam się jak miska psu.
Matko jedyna! A jak tam nie będzie pralki ? Co tam pralki, a
jak nie będzie nawet lodówki?????!!!!
:))))) A świece są bardzo ważne, każdemu nowemu sąsiadowi od razu na ,,dzień dobry" mówiłam aby zaopatrzyli się w świece i zapałki bo tu często prądu nie ma... bo nie ma :)))
OdpowiedzUsuńPrawda. Świece się przydały. Raz nie było prądu, a raz do romantycznej kąpieli ;))
Usuń