a
czwartek, 12 marca 2015
Do sadu, marsz...
Wiosna! Wiosna śpiewa w powietrzu! Poczuli ją chyba również budowlańcy, bo tylko jeden pozostał w domu, a pozostali wleźli na dach stodoły i stukają zawzięcie młotkami. Ja również opuściłam domowe pielesze i ruszyłam do sadu. Włożyłam ciepłe gumowiaki, kufajkę, czapkę i rękawiczki z obciętymi palcami i niczym rasowa wieśniaczka z dziada-pradziada wzięłam się za ogrodowe porządki. Najpierw postanowiłam pobielić drzewa owocowe. Piotrek oświecił mnie, że trzeba to było zrobić dawno temu, ale cóż- lepiej późno niż wcale. Wcześniej poczytałam w internecie o tym skomplikowanym zabiegu, gdyż lubię znać sens tego, co robię. Pewnie Ameryki nie odkryłam, ale ci z Was, którzy tak jak ja o wiejskim życiu mają blade pojęcie, może dowiedzą się czegoś pożytecznego.
Bielenie drzew owocowych wykonuje się w celu zabezpieczenia pni i kory drzew przed uszkodzeniami wynikającymi z nagłych zmian temperatury, a nie, jak naiwnie do tej pory myślałam, w celu ochrony przed robactwem. Warunki do powstawania ran zgorzelinowych występują zazwyczaj w styczniu i lutym, gdy w słoneczne dni pnie drzew i grubsze konary silnie się nagrzewają, a nocą podczas gwałtownego spadku temperatury pobudzone do życia tkanki przemarzają. Zapobieganie uszkodzeniom mrozowym na pobielonych pniach drzew polega na tym, że następuje częściowe odbicie promieni słonecznych, kora mniej się nagrzewa, a tym samym nie podlega zbyt dużym wahaniom temperatury w okresie zimy.
Drzewka najczęściej bieli się wapnem. Do dziesięciu litrów wody dodałam dwa kilogramy wapna, które pokradłam z Piotrkowych zapasów przechowywanych w oborze. Doczytałam, że aby deszcz nie spłukiwał mieszanki zbyt łatwo, należy dodać gliny lub krowiego nawozu. Nie miałam ani jednego, ani drugiego, więc zebrałam się na odwagę i zapukałam do sąsiedzkich drzwi. Otworzyła mi babunia w chusteczce na głowie i patrzyła na mnie niczym na kosmitkę, gdy jąkając się i czerwieniąc, poprosiłam o kurze odchody. Po kilku minutach krępującej ciszy pozwoliła mi iść do kurnika i zabrać wiadro kurzeńca. Nie odstępowała mnie na krok, obserwując z uwagą moje niezdarne poczynania. Pewnie bała się, że cichaczem zgarnę pod kurtkę jakąś kurę i jej ulubienica skończy marną śmiercią w garnku dziwacznego gościa ;) Po dokładnym wymieszaniu wapna z dodatkami, mieszaninę naniosłam pędzlem na pnie drzew owocowych i nasady grubszych konarów. Południową stronę pni i grubych konarów pomalowałam nieco wyżej. Z tej strony pnie drzew nagrzewają się najsilniej, przez co w miejscach tych są najbardziej narażone na wystąpienie ran. Czynności te zajęły mi całe przedpołudnie.
Choć internet chodzi tu wyjątkowo opornie, jest wspaniałą kopalnią wiedzy. Tam właśnie wyczytałam o kolejnym cudzie ogrodników, dzięki któremu owocowe drzewka nie chorują i przynoszą wspaniałe plony. Ogród, a szczególnie sad, jest ucywilizowanym i okiełznanym lasem. A jak jest z drzewami w lesie? Radzą sobie same. Nikt ich nie nawozi, nie podlewa, nie pielęgnuje... A rosną piękne, zdrowe i do samego nieba. W warunkach naturalnych rośliny radzą sobie same, bez pomocy ogrodnika-opiekuna, gdyż mają swoich „naturalnych” pomocników w postaci grzybów. Takie współżycie korzeni roślin z grzybami określa się mianem mikoryzy. Aż około 80% roślin rosnących wśród nas korzysta z zalet tego współżycia. I to już od wielu milionów lat! Korzenie roślin, wspomagane przez otaczającą je gęstą sieć strzępek grzybów symbiotycznych, mają powierzchnię chłonną nawet kilka tysięcy razy większą niż bez grzybowego towarzysza. Strzępki grzybowe transportują składniki pokarmowe i wodę z miejsc, do których korzenie roślin samodzielnie by nie sięgnęły. Pomyślałam więc, czemu nie zafundować moim drzewom takiej pomocy? Zamówiłam żywą grzybnię do drzew owocowych link i jak tylko przyjdzie, szczodrze podleję nią moje jabłonki, wiśnie i co tam jeszcze rośnie. Dodatkowym atutem są owocniki grzybów jadalnych, które być może (ale tylko być może) wyrosną sobie pod pniami. Co prawda na borowiki czy maślaki trzeba poczekać kilka lat, ale przecież nigdzie się nie wybieram ;) Mikoryzę można stosować również na inne niż drzewa rośliny. Zarówno ogrodowe, jak i ozdobne, hodowane w donicach i ożywiające nasze balkony w miejskich blokach.
Po południu miałam zamiar przekopać zarośnięty ogródek warzywny, ale po kilku metrach, moje miastowe dłonie i nieprzyzwyczajony kręgosłup postanowiły się zbuntować i bogatsza o kilka odcisków, zrezygnowałam, wlokąc się do domu i masując krzyż.
Ale się nie poddam! Zapędzę Ankę ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz