a

a

poniedziałek, 9 marca 2015

Prorocze sny na nowym miejscu


Podobno światowi naukowcy wielu odkryć dokonali dzięki własnej podświadomości. Dla przykładu Mendelejew miał we śnie wizję układu okresowego pierwiastków, a fizyk Niels Bohr zobaczył model atomu. Ciągle jeszcze istnieją prymitywne ludy, które wierzą w niezwykłą moc snów. Okazało się, że do ludów tych należą również Aleksandra i Anna, które kazały mi zapamiętać sen, jaki nawiedzi mnie pierwszej nocy spędzonej w Rapsodii. Chciałam być posłuszna ich zabobonom i usatysfakcjonować dziewczyny barwną opowieścią, ale nie wyszło.

W pierwszą nockę padłam, sama nie wiem kiedy. Robotnicy dawno już pojechali, gdy wciąż jeszcze układałam swoje rzeczy, sprzątałam...sprzątałam... i sprzątałam. Nie miałam nawet sił na prysznic i ledwo ochlapawszy się wodą, padłam jak kawka. Spałam niczym kamień, a jeśli nawet coś mi się śniło, to niestety nie pamiętam nic kompletnie. Druga noc miała być w planie bardziej konstruktywna. Ale... znowu nie wyszło, bo w ogóle nie spałam. Dzień nie był już taki szalony, chłopcy skończyli robotę po szesnastej a ja poszłam na długi spacer nad Drawę. Wróciłam, gdy na niebie pojawił się księżyc. Otulona ciepłym, polarowym kocem, długo siedziałam na tarasie z kubkiem miętowej herbaty w dłoniach i cieszyłam się spokojem. Bujałam się na starym, wiklinowym fotelu i głupkowato uśmiechałam do gwiazd, które- chyba też rozbawione- mrugały do mnie filuternie. To niemożliwe, żeby były to te same gwiazdy co w Przemyślu, albo nawet w Choszcznie. Takie wielkie i jasne... Gdy zmarzłam, wróciłam do domu i zrobiłam sobie długą, pachnącą kąpiel w nowej wannie. Zaszalałam... Przeczytałam gdzieś o relaksującej i odżywczej Kąpieli Kleopatry. Do wody dolałam dwa kubki pełnotłustego mleka, w których rozmieszałam dwie torebki budyniu śmietankowego (hm...nie wiedziałam, że budyń śmietankowy był znany już w czasach Kleopatry ;)). Zapaliłam kilka świeczek, w tle cichutko brzęczało radio, a ja rozkoszowałam się długą chwilą przyjemności. Po półgodzinnym moczeniu rozgrzana i pachnąca, z opadającymi z rozleniwienia powiekami położyłam się do łóżka i... senność odeszła.

Gwiazdy, które tak bardzo podziwiałam chwilę wcześniej, zaczęły włazić mi do sypialni. Tuż za nimi pchał się bezczelnie rożek księżyca, który dawał tyle światła co stuwatowa żarówka. Nie posiadam jeszcze rolet, a firanka jest cieniutka, więc blask nocnych świecidełek miał doskonale pole do popisu. W widmowym świetle księżyca wszystko zdawało się nierzeczywiste, a przy uruchomieniu się wyobraźni, nawet lekko przerażające. Wiem, to irracjonalne, ale nigdy nie mówiłam, że jestem tak całkiem normalna ;) W końcu, z wielkiej desperacji, powiesiłam na oknie ów polarowy koc i odwróciwszy się plecami do świata, zacisnęłam mocno powieki z zamiarem wyśnienia w końcu proroczego snu, tak wyczekiwanego przez dziewczyny. Gwiazdy odpuściły atak, ale teraz z kolei przyczaiła się...cisza. Czy spaliście kiedyś samotnie w namiocie na środku pustyni? Ja też nie, ale tak właśnie się czułam. Żadnego szmeru kół samochodów, pomrukiwania silników, pijackich śpiewów pod oknami czy chociażby delikatnego szelestu zza ścian. Żadnego dźwięku, oprócz własnego posapywania i coraz szybszego bicia serca. Matko jedyna! O trzeciej w nocy wstałam i włączyłam radio ;) Przewalałam się na wyrku, aż zza polarowego koca zaczęły prześwitywać blade cienie wstającego dnia.

No i co teraz? Chyba będę musiała coś wymyślić. Przecież nie przyznam się, że całą noc nie spałam, bo najpierw straszył mnie księżyc, a później przerażała cisza. Pomyślą, że zdurniałam kompletnie! Hmm... sama zaczynam tak myśleć ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz