a
piątek, 6 marca 2015
Trudne Polaków o dutkach rozmowy...
Jutro! Już jutro wsiadam w golfa i wyjeżdżam do Jagodzic. I nie wracam. Cały tydzień przewoziłam swoje klamoty na wieś, robiłam ostatnie zakupy i pozostaje mi tylko zapakować swą osobę, ucałować kuzynkę i powiedzieć bye,bye ciasnej i nie własnej kawalerce. W Rapsodii piec już podłączony. Podobnie jak ogrzewanie, działa w końcu w pełni elektryka, kanalizacja i wszelkie ustrojstwa niezbędne do zamieszkania we względnym komforcie. Piotrek obiecał, że chłopaki nie będą już szwendać się po całym domu, skupiając się na wykończeniu piętra, więc będę miała nawet coś w rodzaju prywatności. Hmm... nie wierzę w to za bardzo, ale nic i nikt już mnie nie powstrzyma przed przeprowadzką. Choć wcale nie było mi z Anią źle, a wręcz przeciwnie. Dawno nie czułam się tak dobrze. Długie, wieczorne pogaduchy przy kubku malinowej herbaty bądź lampce wina. Wspólne chichoty (nierzadko aż do łez i bólu brzucha) nie wiadomo z czego... nie pamiętam, kiedy tak się śmiałam. Nie wchodziłyśmy sobie w drogę, nie było żadnych spięć... aż do dziś.
Jeśli nie wiadomo o co, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Odkąd dorosłam, pracowałam na własne utrzymanie. Rodzice zginęli tragicznie gdy byłam na drugim roku pielęgniarstwa. Renta rodzinna nie wystarczała, łapałam więc każdą okazję do zarobienia paru groszy. Po narodzinach Dawida zostałam w domu cztery lata. Ciężko było. Jerzy pracował na dwóch etatach (był księgowym) i studiował zaocznie informatykę, a ja zajmowałam się domem i dzieckiem. Standard- jak pewnie w wielu rodzinach. W wieku czterech lat młody poszedł do przedszkola, a ja wróciłam do zawodu. Obskoczyłam kilka szpitali i w końcu, na kilkanaście lat, wylądowałam w klinice urody u doktora Niziny. Nie zarabiałam może kokosów, ale czymś mogłam wspomóc domowy budżet i miałam świadomość własnej przydatności w tym zakresie- a to było dla mnie bardzo ważne.
Teraz jestem na garnuszku męża. Mamy wspólne konto i w każdej chwili mogę wybrać potrzebne fundusze, ale mimo ponad dwudziestoletniego stażu małżeńskiego, jakoś mi głupio. Pieniądze na remont stanowią oddzielną pulę i staram się trwonić je tylko w tym celu i w miarę oszczędnie. No cóż... różnie te starania wychodzą...;)
No i właśnie o kasę poszło z Anką. Moja kuzynka jest wybitną indywidualnością. Ambitna i stanowcza, a przy tym uparta jak osioł. Chciałam rozliczyć się z nią finansowo- bo wiadomo, dwa razy tyle wody, prądu i tym podobnych rzeczy. Siedziałam jej na głowie prawie dwa miesiące! Dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Święty mógłby się wściec, a mniej święty z pewnością znienawidziłby gościa do szpiku kości. A ta się obraziła! Śmiertelnie!
Idiotyczne są takie sytuacje, nie uważacie? Rozmowy o pieniądzach zawsze są niezręczne a nieporozumienia na ich tle mogą rozbić najtrwalsze przyjaźnie lub skłócić kochającą- wydawałoby się do grobowej deski-rodzinę. Sama znam z autopsji sytuację, gdzie dwaj bracia, po śmierci rodziców i odziedziczeniu starego domu, zamienili się w śmiertelnych wręcz wrogów. To przykre...
I po co nam te pieniądze? Czy nie ciekawiej było w zamierzchłych czasach, gdy zainteresowani prowadzili handel wymienny? Ja ci pierzynę, ty mi koszyk jaj ;)
Moja,świętej pamięci, Babcia mówiła zawsze: „Kochajmy się jak bracia- liczmy jak Żydzi”. I coś w tym jest.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz