a
wtorek, 26 maja 2015
Dzień Matki- czyli trochę się porozczulam
Doła mam. I to nie malutkiego, takiego od zwykłego szpadla, tylko wykopanego przez porządną, profesjonalną koparę. Jej wielka łycha zgarnęła mój dobry humor, błysk z oka, uśmiech z twarzy, oraz całą radość z życia i ciepnęła gdzieś w kąt. Zostawiła czarną, przepastną dziurę, w której się masochistycznie pogrążam. Brało mnie już od rana. Tuż po śniadaniu zadzwonił Dawid z życzeniami z okazji Dnia Matki. Porozmawialiśmy chwilę, przesłaliśmy buziaki i już musiał lecieć na jakiś wykład, czy ćwiczenia. Siedząc na tarasie i samotnie pijąc kawę, uroniłam łezkę czy dwie, na wspomnienie mojego syna, który, choć stary już chłop, wciąż czasem jest dla mnie malutkim synusiem. Pożałowałam, że nie wzięłam z Przemyśla teczki, w której trzymam jego stare laurki, dziecięce obrazki i inne sentymentalne pamiątki. Zatęskniłam za nim z ogromną mocą. Za niemowlakiem machającym grubiutkimi nóżkami, za przedszkolakiem, który wszędzie chodził, nosząc ze sobą paskudnego miśka z wyłupionym oczkiem, podczas gdy w dziecinnym pokoju siedziało na półkach pięć misi słodkich i nieokaleczonych, i w końcu za nastolatkiem, z którego rozsądku byłam dumna słuchając opowieści z piekła rodem o synach koleżanek z pracy. A teraz, mało tego, że dorosły, to jeszcze setki kilometrów stąd ;(
Wizyta na cmentarzu w Choszcznie, u mojej Mamy, też nie pomogła. Zapaliłam znicze, ułożyłam w wazonie kwiaty, powspominałam... Moi rodzice nie żyją od dwudziestu dwóch lat. Zginęli tragicznie w wypadku samochodowym, gdy jakiś pieprzony Ukrainiec zasnął za kierownicą i czołowo zderzył się z fiatem 125p., prowadzonym przez Ojca. Oboje zginęli na miejscu. Ukrainiec na szczęście też. Uczyłam się wówczas w studium pielęgniarskim w Szczecinie. Poznałam Jerzego i tak naprawdę nie wróciłam już do domu. Przyjeżdżałam naturalnie co jakiś czas, ale przerwy stawały się coraz dłuższe, pobyty krótsze, aż wsiąkłam na dobre w Przemyślu.
Zdzwoniłyśmy się z Anką, która, mimo dojrzałego wieku trzydziestu dziewięciu lat, matką nie jest i nie zanosi się, żeby w najbliższej przyszłości była, i pojechałyśmy do Olki. Ta owszem, matką jest i można to było wyczuć już na progu domu. Pachniało sernikiem i świeżą kawą. Na lodówce, przymocowana magnesami, wisiała cała kolekcja kolorowych laurek. Serca, księżniczki, odbite usteczka i cała masa abstrakcji wykonanych przez Miśkę. W wazonie królowały czerwone róże, a Olka latała po domu jakby zażyła niezłą porcję dopalaczy i śmiała się nie wiadomo z czego ; ) Pozazdrościłyśmy jej tej radości i nie chcąc psuć nastroju naszymi ponurymi minami, po szybkiej kawie ewakuowałyśmy się każda do własnej samotni.
Mija już na szczęście ten dziwny dzień. Wszystkim Mamom życzę, aby w każdej chwili miały możliwość przytulenia swych dzieci, a wszystkim dzieciom, aby miały swe Mamy jak najdłużej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Taaa... Mam nadzieję, że Ci ulżyło :))))) W takich sytuacjach naprawdę dobre są lody albo duży serek homogeniozwany, od biedy budyń, ale trzeba na niego czekać... Polecam, gorąco polecam a sobie tę dobrą radę powinnam już zanotować gdzieś na ścianie aby nie przeoczyć się przyjdzie odpowiednia pora... taaaa... aż sobie westchnęłam...
OdpowiedzUsuńCoś pokiełbasiłam ale już nie pamiętam jak miało lecieć w oryginale... zrozumiesz, na pewno :))) Pozdrawiam
UsuńTak to jest, że najlepsze pomsły przychodzą za późno. Co tam. Już po 22.30, ale trzepnę sobie mały budyniek. Z truskawkami ;)
UsuńTo tak jak ja...
OdpowiedzUsuńDzieci tysiące km.
Zabrałam się za obrywanie kasztanowych kwiatków na nalewkę. Może pomoże choć na bolący kręgosłup bo na bolące serce chyba nie da się zastosować... A może? Jutro wygramolimy się z dołków Mariolko, ma być ładny dzień:)
Na bolące serce tylko solidny przytulas ;) No, ewentualnie kardiolog- oby przystojny ;)
UsuńCo Wy, Matule!? To jest dzień do cieszenia, nie do smuty! Dzieci są zdrowe, pamiętały, to co się smucić? Że daleko? Taki nasz matczyny los...
OdpowiedzUsuńBudyń już wessałam.