a
środa, 19 sierpnia 2015
Babiniec i nowi mieszkańcy "Rapsodii"
No i został w „Rapsodii” prawie sam, wielogatunkowy babiniec. Jako przedstawiciel płci brzydkiej ostał się Boczek i ... Bolek. Ale o Bolku za chwilę. Dawid wyjechał na bieszczadzką tułaczkę. Wakacje pomału się kończą i syn mój, przed ponownym wkręceniem się w uczelniane tryby postanowił zażyć nieco wolności. Zabrał ze sobą Zuzannę. A znacie piosenkę „Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni...”- strach się bać ;) Choć na razie nie w głowie mi niegrzeczne pomysły. W głowie mam jabłka, ogórki i uczynną sąsiadkę, która codziennie obdarowuje mnie plonami ze swojego ogródka. Zemszczę się w przyszłym roku... A do tego sery i codzienny obrządek zwierząt. Dopiero teraz doceniam syna. Co dwie pary rąk, to nie jedna, niestety.
Pierwszy dzień bez Dawida dał mi nieco popalić. Po szybkim wydojeniu Cytryny wypuściłam kozy na łąkę. Nakarmiłam Boczka dzień wcześniej przygotowaną warzywno-zbożową mieszanką i jemu również dałam wolną rękę, choć wietnamek, podobnie jak spora część ludzkiej populacji, zamiast ręką zdecydowanie wolał działać ryjem. Zaniosłam mleko do kuchni i poszłam do sadu, aby zebrać opadłe przez noc owoce, zanim zajmą się nimi kozy lub knur. Zrobiłam kanapki dla siebie i Emilki. Ledwo ogarnęłam kuchnię po śniadaniu, zabrałam się za przetwarzanie owoców i robienie serów, gdy już trzeba było myśleć o obiedzie. Emilka - złote dziecko- zajęta baaardzo ważnymi sprawami, nie domagała się uwagi. Jakież to ważne sprawy może mieć pięcioletnie dziecko? Za chwilę się dowiecie ;)
W poniedziałek wpadł Ajron. Jak po ogień, gdyż po tygodniowym urlopie miał olbrzymie zaległości. Dzień wcześniej wrócili z Zuzką znad morza, opaleni, uśmiechnięci i zrelaksowani. Zuzannie wybaczę, ale to niesprawiedliwe, że facet po czterdziestce może tak wyglądać. Choć przyglądałam się bardzo uważnie, oprócz kilku kurzych łapek pod oczami, nie znalazłam ani jednej zmarszczki na jego twarzy. Chamstwo.
No więc wpadł zaraz po śniadaniu. Z prezentem. Nie dla mnie.
W niedzielę sporo rozmawialiśmy o Emilce i oboje zgodnie zauważyliśmy, że mała najlepiej czuje się w towarzystwie czworonogów. Okazało się, że zwierzęta najlepiej nadają się na psychoterapeutów i pocieszycieli. Ich obecność sprawiła o wiele więcej, niż mogłabym marzyć.
No więc przyniósł prezent. Nie postarał się za bardzo. Stare, kartonowe pudełko nie dość, że nieoklejone żadnym kolorowym papierem, bez kokardki, to do tego całe podziurawione. Ho ho- pomyślałam sobie- nasz czaruś nie miał dziś czasu na czarowanie.- Otworzyłam pudełko i natychmiast zmieniłam zdanie.
Z czeluści pudła spojrzały na mnie dwie pary błyszczących oczu, a z dwóch gardziołek wyrwały się przerażone miauknięcia. Położyłam pudełko na podłodze, a po chwili nieśmiało wysunęły się z niego dwa prześliczne kocięta. Oba kociaki usiadły, otaczając się ogonami i badając otoczenie wzrokiem, a za chwilę, węsząc, rozeszły się po kuchni, zaglądając ciekawie w każdy kąt.
W moim sercu pojawiło się ciepło i narodziła się dziwna myśl. Ani ciepło, ani myśl nie dotyczyły zabójczo przystojnego Greka, który mówił gładkie słówka i powalał oszałamiającym uśmiechem. Dotyczyły za to prostego, wiejskiego weterynarza, który sprawił że buzia małej dziewczynki rozkwitła pełnym szczęścia uśmiechem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pozostaje mi tylko... : :D
OdpowiedzUsuń... czekać na cd. ;) A w międzyczasie rozglądać się za własnym Ajronkiem ;)
Usuń