a

a

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Wyprawa po odchody dinozaurów


Postanowiłam wyrwać się na jeden dzień z mojego Wersalu i schamić w towarzystwie dalszej rodziny. Ku rozpaczy Hanki wakacje się skończyły. Aby obetrzeć gorzkie łzy nieszczęśliwego dziecka, rodzice postanowili zabrać dziewczynki na całodniową wycieczkę. Piotrek dysponuje pojemnym, rodzinnym vanem, więc z radością skorzystałam z zaproszenia i wraz z Emilką zabrałyśmy się z nimi. Wybór padł na oddalony o 80 km Ś. w którym znajduje się zoo-safari i park dinozaurów. 
Na dzień dobry przywitały nas dwa strusie.



Wolniutko ruszyliśmy autem wyznaczoną drogą, a dookoła biegały przeróżne zwierzaki. Do samochodu przed nami usiłowały dostać się wielbłądy.



 Nasz obległo stado osiołków.



 Cóż... swój ciągnie do swego... Miła zebra usiłowała dać Hance buziaka.



 Po skończonym objeździe poszliśmy na wybieg miniaturowych kózek.




 Biała alpaka o jedwabistej sierści, koncertowo opanowała żebranie i udanie robiąc maślane oczy, została pupilką Emilki.



 Po odwiedzinach u żarłocznych kóz zaliczyliśmy karuzele, diabelskie młyny i tym podobne atrakcje. Po czwartej z kolei karuzeli lekko zielonkawy już Piotrek ubłagał nas o zastępstwo. Przyznam, że trochę miałam cykora ; ) Kręcąc się z zawrotną prędkością i wirując dodatkowo dookoła osi darłam się jak wariatka ;) Pocieszam się, że Olka darła się równie głośno. Nie wiem dlaczego, ale po przejażdżce z nami dziewczynkom odechciało się kolejnych wirujących atrakcji, mogliśmy więc spokojnie przejść do następnego punktu wycieczki. 
Park dinozaurów był równie ciekawy. Umiejscowiony w obłędnie pachnącym i na szczęście chłodniejszym niż patelnia w zoo, sosnowym lesie. Zaczęliśmy od muzeum skamieniałości. Nie wiem na ile autentyczne były jego eksponaty, ale nie przeszkadzało nam to w podziwianiu odcisków paproci w kawałkach skał, różnej wielkości, spiralnie zakręconych amonitów i innych wspomnień z odległej przeszłości.





W sklepiku można było kupić pamiątkę. Były tam przecudnej urody minerały, szlifowane kamyki i biżuteria z nich wykonana, pluszowe figurki dinozaurów... Co kupiły nasze dziewczynki? Skamieniałe odchody tyranozaura. Hm... jakim sposobem wpadli na to paleontolodzy? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć... ;) 
Oprócz olbrzymich modeli dinozaurów, malowniczo poustawianych na cienistych polankach, lub ukrytych w krzakach, mogliśmy obejrzeć inne stwory.





Można też było usiąść przy ognisku i zrobić selfie z naszymi przodkami ;)



Nieopodal prehistorycznego obozowiska czaił się jaskiniowy niedźwiedź.



Nie zważając na tabliczkę z napisem- nie dotykać eksponatów- Miśka natychmiast go ujarzmiła.



Zanim Olka zdążyła zareagować, Hanka wdrapała się na protoplastę jeleniowatych.



Na zakończenie spaceru wszystkie małe znalazły się w paszczy jakiegoś potwora. Dinuś stwierdził (hm... słusznie), że są jednak ciężkostrawne i zanim zdążyliśmy odetchnąć, wszystkie bachorki były już na zewnątrz paszczy. I mimo długiego marszu i tylu emocji biegiem pognały do stoisk z lodami ;)



Trochę martwiłyśmy się z Olką o drogę powrotną. Dziewczynki od rana na nogach, małymi stópkami pokonały wiele kilometrów, moc wrażeń, a do tego lejący się z nieba żar. Byłyśmy pewne że padną jak trusie, gdy tylko Piotrek odpali auto. W połowie drogi głowy opiekunek kiwały się na zakrętach, a niezmordowane małe głośno śpiewały do wtóru radia i do samego domu były radosne i ożywione, niczym szczypiorek na wiosnę ... ;)

A jutro koniec wakacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz