a

a

środa, 16 września 2015

Plusy i minusy wynikające z obecności chłopa w domu


No i zostaliśmy sami. Pełen przeciwstawnych uczuć dzień, zakończył się poważną rozmową, między mną i moim mężem. Emilka i jej mama wyjechały zaraz po śniadaniu. Jerzy i Dawid towarzyszyli im jako kierowca i pomocnik, a ja zostałam w domu i oddałam się całkowicie we władanie smutku, łez i użalania się nad sobą. Niby wiedziałam, że Emilka nie zostanie przecież na zawsze. Tak miało i powinno być, ale rozum sobie, a głupie serce sobie. 
Po powrocie późnym popołudniem Jurek nie wiedział jak do mnie podejść. Czaił się, niczym wódz Apaczów przy ognisku wrogiego plemienia ;) Zagajał, proponował sok czy drinka, starał się mnie pocieszyć, nie bardzo wiedząc jak. Sama zresztą nie wiedziałam, ale doceniłam jego starania i od słowa do słowa, pogadaliśmy w końcu szczerze i od serca, tak, jak powinniśmy zrobić już bardzo, bardzo dawno temu. Od tej pory jakoś inaczej zrobiło się w domu. Uśmiechamy się do siebie, w milczeniu nie ma już wrogości czy skrępowania, nie szukamy na siłę wspólnych tematów. Same się znajdują. I to jakie! Jurek zaskoczył mnie jak nigdy w życiu, ale o tym jeszcze sza... ;)

Właśnie. Zaskoczeń jest jeszcze więcej. Na przykład skrzypiąca i niedomykająca się od zawsze tylna furtka przestała skrzypieć i kolaborować z najmniejszym nawet podmuchem wiatru. Choć ma to też minus, bo teraz kozy same nie wyjdą już na leśne pastwisko i muszę je wyprowadzać. Szafka w łazience wisi wreszcie na ścianie, a nie służy jako taborecik, ale sprzątanie po tej małej wydawałoby się robótce, zajęło mi pół dnia. W kuchni nie mogę nic znaleźć, bo Jurkowi obojętne jest czy włoży kubki na półkę z kubkami, czy gdziekolwiek indziej, a cukierniczka wędruje po całym domu. W różnych zaskakujących miejscach znajduję za to skarpetki i inne części garderoby. Ma chłopak przynajmniej dobrą pamięć wzrokową. Ponad godzinę szukałam ulubionej solniczki. Piękna, drewniana, rzeźbiona w olbrzymie tulipany... Zniknęła. Coś mnie w końcu podkusiło i zapytałam Jerzego czy czasem nie widział jej przypadkowo. Owszem, widział. Podał mi lokalizację prawie co do milimetra. W pokoju Dawida, za komputerem, po lewej stronie, obok zapleśniałej kanapki. Na moje pytanie, dlaczego nie przyniósł solniczki do kuchni, spojrzał na mnie wzrokiem urażonej niewinności i poszedł po zgubę. 
Soląc kotlety coś mnie tknęło. Poszłam do pokoju syna i odsunęłam komputer. Tak- macie rację. Kanapka dalej tam leżała...

Lubię gotować i nie sprawia mi problemu szykowanie większej ilości. Cieszę się, gdy smakołyki znikają w męskich żołądkach i odczuwam satysfakcję na widok zadowolonego poklepywania się po brzuchach. Lubię też planować posiłki z pewnym wyprzedzeniem, lecz ostatnio coś złego stało się z moją organizacją. Na śniadanie twaróg i pomidory- hm... pomidory zniknęły. Na obiad leczo- kiełbasa nagle gdzieś się wyteleportowała. Żółty ser do zapiekanki- wyparował... Pojawiają się za to w lodówce puste talerzyki i opróżnione słoiki. Czary jakie, czy co?
Od tygodni zacinała się jedna z kuchennych szuflad. Jerzy naprawił ją w pięć minut. Byłam mu bardzo wdzięczna, bo ile się z nią naszarpałam, to tylko ja jedna wiem. Teraz, za każdym razem, gdy płynnie i bezproblemowo wysuwam szufladę, pieję peany nad mężem moim wspaniałym. Aż do momentu, w którym chciałam rozwałkować ciasto na placek ze śliwkami. No, ale w końcu kto powiedział, że wałka nie można użyć zamiast młotka? A że był pod ręką... Po młotek trzeba by było zasuwać aż do garażu, a życie trzeba przecież sobie ułatwiać, a nie utrudniać...

Dużo jeszcze plusów i minusów przychodzi mi do głowy, ale wiecie co? To jest w sumie fajne. Te małe wady, przyzwyczajenia i niedoskonałości. Ja przecież też nie jestem idealna. Dobrze jest mieć się na kogo obrazić, wydrzeć czasami, pokłócić. Dobrze też mieć się z kim pogodzić, porozmawiać o właśnie przeczytanej książce, czy wspólnie rozwiązać zaistniały problem. Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Nie ma pomidorów- zrobię z ogórkiem. Leczo w wersji wegetariańskiej będzie jeszcze zdrowsze, a w roli wałka może chwilowo wystąpić butelka z sokiem. I tylko te skarpetki... ;)))


7 komentarzy:

  1. No właśnie. Gdybyśmy jeszcze o tym pamiętały po raz pięćsetny zbierając te przysłowiowe skarpetki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtarzam to sobie przez zaciśnięte zęby. Ale czasami te "skarpetki" tak walą... ;)))

      Usuń
    2. Wiesz, nic mi nie mow bo ostatnio poszukiwalam zrodla smrodu przez dwa tygodnie. Walilo w jadalni ze stado zdechlych szczurow to przy tym pikus. Znalazlam, a jakze. Zesztywniale skarpetki mojego syna ukryte pod komoda. A niech go...

      Usuń
    3. ;) Czasem małe smrodki pozostawione same sobie, mogą urosnąć do rangi wielkiego SMRODU. Mam nadzieję,że nie walnełaś syna skarpetą przez łeb. Jeszcze guza byś Mu nabiła ;)

      Usuń
  2. U nas bój o skartpetki, ale juz uprane. Mąż brudne skrupulanie wrzuca do kosza, ja piore i wkladam do szuflady.Do czasu az zostalam oskarżona o złe sparowanie. Od tamtej pory wrzucam luzem do szuflady, bo zapowiedzialam ze skoro tak, to sam je sobie sparuj. Jakis czas byl obrażony, ale przeszło, a układanie skarpetek mi odpadlo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. powiedzcie mi - co chłopy mają za alergię na te swoje skarpetki? przecież my codziennie pierzemy jakieś rajstopki i jest ok. nie mogą chociaż do łązienki zanieść? na parowanie jest metoda- kupić 10 par identycznych skarpetek, wskazane czarne. pozdrawiam, tak sobie wpadłam.

      Usuń
    2. Tak sobie myślę czasami, że oni specjalnie te skarpetki rorzrucaja po domu, żebyśmy miały się czego czepiać.Wtedy na gorsze "przestępstwa" nie zwracamy uwagi ;)
      Witaj Evuniu, wpadaj do woli ;)

      Usuń