Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. I to ustawić się należy pośrodku, żeby cię życzliwie nie wycięli... Dziś przekonałam się o tym na własnej skórze. Znacie już doskonale moją szwagierkę Aleksandrę i kuzynkę Ankę. Aleksandra- dobra dusza, matka dzieciom i opiekunka ogniska domowego. Anka- nieobliczalna policjantka, niespokojny duch o ciętym, złośliwym języku, moja najlepsza przyjaciółka. I te oto kobiety okazały się mataczkami, kombinerkami i intrygantkami. Jednym słowem Maty kurna Hari w spódnicach, choć generalnie obie preferują raczej spodnie.
Zmartwiona moimi psychicznymi dołkami i psychologicznymi traumami Anka, zadzwoniła z propozycją babskiego wypadu. My trzy i nowootwarta pizzeria. Pizza w promocyjnej cenie, cola do bólu i terapeutyczne rozdzielanie włosa na cztery. Zajęta analizowaniem swego skomplikowanego życia i płaczem nad niespełnioną namiętnością do przystojnego doktorka, nie bardzo miałam chęć, ale spróbujcie odmówić Ance. Po prostu się nie da.
Już po drodze coś mi śmierdziało. I nie był to zapach zjełczałego jogurtu walającego się po tylnym siedzeniu ani świeżo zatankowanej benzyny. Olka trajkotała zupełnie jak nie ona, a Anka milczała jak grób. Pizzeria wyglądała całkiem sympatycznie. Zapach wzmagał pracę ślinianek i przyspieszał produkcję soków żołądkowych, a do uszu dobiegały odgłosy wydawane przez zadowolonych konsumentów. Zewsząd dochodziły zachłanne mlaskania i dzwoniły sztućce. Wszystkie stoliki były zajęte przez jedzących, gadających i śmiejących się ludzi. Jeden, wyjątkowo głośny śmiech wydał mi się dziwnie znajomy...
Czas się zatrzymał i znów to poczułam. Ucisk w piersiach, miękkie kolana i mokre dłonie. Uśpione motyle i inne owady znów się obudziły i zaczęły świrować w moich jelitach. Spojrzałam na swoje towarzyszki. Wina była wręcz wypisana na ich twarzach. Grubą krechą...
Nie wiem, jak przeżyłam to spotkanie. Nie wiem, o czym rozmawialiśmy, czy pizza była dobra czy wręcz przeciwnie, czy obsługiwał nas kelner czy jakiś kosmita. Wiedziałam za to z całą pewnością, że moje ponoć najlepsze przyjaciółki, zginą śmiercią marną, gdy tylko wyjdziemy z lokalu.
Nie zdążyłam ich zamordować. Gdy tylko wysiadłyśmy przed domem Olki, zaczerpnęłam powietrza do płuc chcąc wygarnąć im z głębi serca. Zanim wypowiedziałam choćby jedno słowo, te wariatki zaczęły się śmiać. Tarzały się po podjeździe i chichotały tak idiotycznie, że w sąsiednim domu podniosła się roleta w oknie i ciekawski sąsiad z pewnością dzwonił do psychiatryka.
Nie rozumiem, co je tak rozbawiło. Czyżby aż tak bardzo śmieszne było, gdy stanęłam z otwartymi ustami i z niedowierzaniem w oczach patrzyłam jak Ajron zjada kęs pizzy prosto z rąk Beti- naszej wspólnej kosmetyczki? Czy może rozbawił je tak nagły atak kaszlu speszonego doktorka, który zobaczywszy mnie w drzwiach, zakrztusił się ową pizzą i gdyby nie porządny cios w plecy wymierzony mu przez Beti, być może nie byłby w stanie przeżyć tego spotkania?
Nie przyjęłam do wiadomości ich głupich tłumaczeń. Że niby wszystko dla mojego dobra, że mam przejrzeć na oczy i zrozumieć, że Ajron szybko się pocieszył, że nie jest on tak kryształowy, jak mi się wydaje...
Matko jedyna!!! I co ja teraz powiem Jurkowi???
Siemanko :)
OdpowiedzUsuńTo fragment książki czy rozgrzewasz palce na klawiaturze? :))))))))
Pościk na bazie fragmentu powieści ;)
Usuńacha :)))
Usuń