a
niedziela, 13 września 2015
Za rok- prorok ;)
Zwariować idzie. W domu i co gorsze w oborze prawdziwe apogeum. Piotrek skończył remontować, odnawiać właściwie, dom Marii i Emilki, więc obie nie mogą doczekać się jutrzejszej przeprowadzki (tatuńcio w areszcie czeka na proces). Wszystkie trzy od rana miotamy się jak szalone. Pakujemy, rozpakowujemy i przepakowujemy jeszcze raz, zaklejamy pudła, odklejamy, żeby coś jeszcze dopakować, zaklejamy ponownie i tak w kółko. Jurek i Dawid patrzą na nas jak na wariatki i pukają się w głowę nad kobiecą organizacją ;) Co pięć minut robimy przerwę i wpatrując się w jakiś przedmiot wspominamy wspólne chwile. Przez te kilka krótkich tygodni, nazbierało się wiele rzeczy Emilki i jeszcze więcej wspomnień. Co kwadrans chowam się w łazience i ronię kilka łez, na myśl o pustce, jaka zagości tu już za chwilę ;( Emilka wraca do swego domu, Dawid wyjeżdża do Poznania (tak, tak, przeniósł papiery do bliższej uczelni. Hm... bliższej matki, czy bliższej Zuzki?). Nawet za Marią będę tęsknić, bo choć znamy się zaledwie od kilku dni, szczerze ją polubiłam.
No i problemy z Cytryną. Od kilku dni zachowuje się koszmarnie. Najpierw myślałam, że empatycznie odczuwa moje zdenerwowanie i stąd jej nieustanne meczenie i niepokój. Aż się wzruszyłam, na myśl o jej wrażliwości ;) Zaczęła dawać mniej mleka, co rusz za to oddaje mocz i nerwowo macha ogonkiem. Ewidentnie coś jest nie tak. Wykończona nieustannym meczeniem kozy, poprosiłam Ajrona żeby ją obejrzał. Podejrzewałam ciężki stres, śmiertelną chorobę i w ogóle wszystko, co najgorsze. Spanikowana, opowiedziałam doktorkowi o swoich podejrzeniach. Matko jedyna! Weterynarz zabił mnie śmiechem...
Mieszkam na wsi pół roku. Mam ponad czterdzieści lat i dorosłego syna, więc wiem już co nieco o życiu. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Co się okazało?
Ciurlać jej się chce! Moja koza po prostu dostała rui, a ja wmawiałam sobie i jej jakieś koszmarne choroby ;) Głupio mi się zrobiło, bo taka myśl nawet nie wpadła mi do głowy. Cytryna meczy i się stresuje, ale nie z powodu wielkiej solidarności ze swoją pańcią, tylko z tęsknoty za jakimś przystojnym capem ;) Tak to czasami, w babskiej głowie zwykła, fizjologiczna rzecz może urosnąć do rangi międzynarodowego problemu ;)We wtorek Ajron zabierze ją do oddalonego o kilkanaście kilometrów gospodarstwa, w którym mieszka przystojny i utalentowany prokreacyjnie (czyli ze wszystkimi męskimi atrybutami) kozioł, a za pięć miesięcy mogę spodziewać się przychówku.
W obejściu widać, że już za pasem jesień. Jeszcze zielono, ale pod drzewami leży coraz więcej liści. Gałęzie jabłoni i grusz uginają się pod ciężarem owoców. Z myślą o przyszłym roku, posadziłam kilka krzaczków truskawek i poziomek, a w internecie zamówiłam krzewy borówki wysokiej. Na kwaśnej, podleśnej glebie powinny czuć się doskonale. Nastawiłam nalewkę z cierpkiej aronii i liści malin, Emilka zrobiła gromadkę ludzików z kasztanów, w lesie znalazłam pierwszego prawdziwka... Jesień idzie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz