a

a

wtorek, 12 maja 2015

ZUS- czyli Zakaz Używania Szarych komórek


Miał być to blog o wsi, sielance i spokojnym istnieniu. Ostatnio jednak moje życie obfitowało w komplikacje i to komplikacje najgorszego typu- czyli urzędnicze. Nienawidzę papierologii. Nie cierpię marnowania czasu na chodzenie od okienka do okienka i płaszczenia się przed różnymi urzędasami, którym wydaje się, że są panami świata. A gminy co najmniej. Zawsze (choć też bez uśmiechu) załatwiał te sprawy Jerzy, ale teraz nie mam niestety kim się wyręczyć.
Dom po Frani zapisany jest na mnie. Kredyt w banku jest na Jurka. Do małżonka mego przyszło pismo z banku, abym przedstawiła dokument z ZUS-u o niezaleganiu ze składkami, związane pewnie z tym że zrezygnowałam z kariery zawodowej (Ha!- kariery pielęgniarki...) Obawiają się chyba, że Jurek zamiast na bank, będzie musiał łożyć na leniwą żonę. Równocześnie, pewnie w związku z tym samym, okazało się, że Dawid- będący do tej pory na moim ubezpieczeniu zdrowotnym, wyświetla się na czerwono w systemie EWUŚ. Z tego powodu moje dziecko miało wielki kłopot z uzyskaniem pomocy lekarskiej (wirusa jakiegoś złapał), bo wiadomo- nieubezpieczony- to lecz się, człowieku, herbatą z malinami i okładami z młodych piersi. Dawid może znalazłby takowe, bo całkiem przystojna i młoda jeszcze z niego bestia, ale weźmy chociażby takiego Jerzego....? Że o Robaczku nie wspomnę...
Tak więc, w te pędy (olał kredyt, ale dziecko moje biedne musi błagać panią doktor, żeby mu z łaską wielką w gardło zajrzała, a tego zdzierżyć matka żadna nie da rady) pojechałam do choszczeńskiego oddziału ZUS-u. Tuż po ósmej byłam pod okazałym budynkiem, w którym siedzibę ma tutejszy odział. Weszłam do środka. Moja kobieca intuicja chyba się zdrzemnęła, bo przekraczając wrota tej szacownej instytucji, nie podejrzewałam nawet, że wkraczam w świat absurdu, chamstwa i irracjonalnej wręcz ciemnoty. I że ja sama taka ciemna jestem... W środku równie pięknie i bogato. Duża palma, miękkie fotele i, na szczęście, zero ludzi. Podeszłam do najbliższego okienka i uśmiechnęłam się do PANI, która mieszała łyżeczką świeżo zaparzoną kawę. Nie zdążyłam się odezwać, gdy PANI spojrzała na mnie niczym na groźnego agresora i warknęła- NUMEREK. Myślę sobie- jaki numerek? Przecież ja, biedny żuczek, sprawę urzędową przyszłam załatwić, a nie na rozpustne zabawy jakieś. Poza tym z kobietą to jakoś numerek mnie nie kusi... Musiałam wyglądać niezbyt inteligentnie, bo PANI westchnęła ciężko i machnięciem głowy wskazała machinę, stojącą na środku holu. Wycofałam się raczkiem. Po krótkiej chwili zdołałam przycisnąć odpowiedni klawisz i maszyna rzygnęła mi w dłonie świstkiem papieru. Spojrzałam- A0012. Dumna, wróciłam do okienka i wręczyłam władczej urzędniczce ów karteluszek.- Czekać, aż wywołam. Według kolejności!- Znów wycofałam się raczkiem... Rozejrzałam się dookoła- Jakiej kolejności? Oprócz mnie nie było żadnego petenta. No, chyba że wszyscy mieli na sobie peleryny niewidki, albo zaćma nagle mi się jakaś uaktywniła. I to od razu w fazie superostrej. Zgłupiałam. Usiadłam w miękkim fotelu i czekam grzecznie. Za kilka minut, z głośnika dobiegł automatyczny, bezpłciowy głos- A0003 proszę.- Rozejrzałam się jeszcze raz. Nikogo... Wstaję, podchodzę do okienka, podaję numerek...-No przecież to nie pani numerek!!! Czytać pani nie umie?- PANI z okienka popatrzyła na mnie z taką miną, że sama zaczęłam się zastanawiać czy na tej mojej wsi nie uwsteczniłam się czasem do poziomu niedorozwiniętej kozy... Z niedowierzaniem wróciłam na fotel. Zdecydowanie muszę iść do okulisty. Głos z głośnika wywoływał kolejne numerki, PANI obsługiwała kolejnych obywateli, a ja nadal nikogo nie widziałam! Przyszła wreszcie kolej na numerek A0012. Lekko już zestresowana podeszłam i powiedziałam, w jakiej jestem sprawie.- Aby otrzymać zaświadczenie o niezaleganiu, trzeba wypełnić wniosek.- PANI rzuciła mi na biurko plik dokumentów. Trzeba- to trzeba. Wygrzebałam z torebki długopis i wzięłam się za wypełnianie rubryczek. Pod wymownym spojrzeniem PANI zabrałam papiery oraz swą osobę i usiadłam przy stoliczku dla petentów. Podczas wypełniania, głos wciąż wywoływał kolejne numery, a kolejni petenci zostawali szybko, sprawnie i niezauważalnie wręcz obsługiwani. Wypełniłam około trzydziestu rubryk, dziwiąc się, po co potrzebne jest moje nazwisko panieńskie, poprzedni adres zamieszkania oraz inne, wydawać by się mogło niezwiązane ze sprawą dane i wróciłam do okienka.- Numerek- Nie uwierzyłam własnym uszom.- Przecież już dałam numerek.- Wcześniej dała pani numerek, aby uzyskać wniosek, teraz proszę pobrać numerek, aby otrzymać zaświadczenie. Pobiegłam do maszyny. A0025. W międzyczasie zaczęli schodzić się ludzie, więc z westchnieniem ulgi odrzuciłam myśl o wizycie u okulisty. Zaczęłam zastanawiać się nad wizytą u psychiatry. Prawie biegiem wróciłam z drugim numerkiem, bo machina w holu zaczęła rzygać już innym petentom papierki w ręce i obawiałam się kolejnego czekania. Otrzymałam w końcu upragnione przez bank zaświadczenie o niezaleganiu ze składkami i zaczęłam naświetlać sprawę z ubezpieczeniem Dawida. PANI przerwała mi w pół słowa. –NUMEREK- Zaśmiałam się histerycznie.-Pani żartuje, prawda?- Proszę pani, za żarty mi tu nie płacą. To jest kolejna sprawa i potrzebny jest kolejny numerek.- Za myślenie też jej chyba nie płacą... Wróciłam, do dobrze mi już znanej machiny. A0033. Po godzinie wywołano moją 33. – Aby otrzymać zaświadczenie o ubezpieczeniu, należy wypełnić wniosek.- PANI szurnęła kolejną płachtę makulatury. Wku...wiłam się.- Nie mogła mi pani dać tego wniosku wcześniej? Mogłam wypełnić go podczas czekania na wywołanie tego cholernego numerka. –Proszę pani, muszę trzymać się procedury. Nie ja to wymyśliłam.- PANI obraziła się na mnie śmiertelnie. Aby nie zaogniać sytuacji, pobiegłam z powrotem do stolika wyciągając po drodze długopis. Po chwili zastanowienia wróciłam do maszyny i wydrukowałam sobie kolejny numerek. Potem jeszcze trzy- tak na wszelki wypadek. Okazało się, że dobrze zrobiłam. Po trzech godzinach wyszłam z tego wariatkowa, umęczona jak diabli. Ze łzami wściekłości w oczach, zadzwoniłam do Jurka, poszłam na pocztę wysłać z takim trudem zdobyte dokumenty, a przed powrotem do domu zajechałam do monopolowego i kupiłam butelkę wódki. Dopiero po dwóch drinkach przeszła mi wściekłość.

Znalazłam jednak patent na przyszłość, bo pewnie nie raz jeszcze przyjdzie mi się tam udać. Zamiast po trzeba machnąć kilka drinków przed.


1 komentarz: