a

a

sobota, 5 września 2015

Pizza, która z pewnością wyjdzie mi bokiem...


Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. I to ustawić się należy pośrodku, żeby cię życzliwie nie wycięli... Dziś przekonałam się o tym na własnej skórze. Znacie już doskonale moją szwagierkę Aleksandrę i kuzynkę Ankę. Aleksandra- dobra dusza, matka dzieciom i opiekunka ogniska domowego. Anka- nieobliczalna policjantka, niespokojny duch o ciętym, złośliwym języku, moja najlepsza przyjaciółka. I te oto kobiety okazały się mataczkami, kombinerkami i intrygantkami. Jednym słowem Maty kurna Hari w spódnicach, choć generalnie obie preferują raczej spodnie.

Zmartwiona moimi psychicznymi dołkami i psychologicznymi traumami Anka, zadzwoniła z propozycją babskiego wypadu. My trzy i nowootwarta pizzeria. Pizza w promocyjnej cenie, cola do bólu i terapeutyczne rozdzielanie włosa na cztery. Zajęta analizowaniem swego skomplikowanego życia i płaczem nad niespełnioną namiętnością do przystojnego doktorka, nie bardzo miałam chęć, ale spróbujcie odmówić Ance. Po prostu się nie da.

Już po drodze coś mi śmierdziało. I nie był to zapach zjełczałego jogurtu walającego się po tylnym siedzeniu ani świeżo zatankowanej benzyny. Olka trajkotała zupełnie jak nie ona, a Anka milczała jak grób. Pizzeria wyglądała całkiem sympatycznie. Zapach wzmagał pracę ślinianek i przyspieszał produkcję soków żołądkowych, a do uszu dobiegały odgłosy wydawane przez zadowolonych konsumentów. Zewsząd dochodziły zachłanne mlaskania i dzwoniły sztućce. Wszystkie stoliki były zajęte przez jedzących, gadających i śmiejących się ludzi. Jeden, wyjątkowo głośny śmiech wydał mi się dziwnie znajomy...
Czas się zatrzymał i znów to poczułam. Ucisk w piersiach, miękkie kolana i mokre dłonie. Uśpione motyle i inne owady znów się obudziły i zaczęły świrować w moich jelitach. Spojrzałam na swoje towarzyszki. Wina była wręcz wypisana na ich twarzach. Grubą krechą...

Nie wiem, jak przeżyłam to spotkanie. Nie wiem, o czym rozmawialiśmy, czy pizza była dobra czy wręcz przeciwnie, czy obsługiwał nas kelner czy jakiś kosmita. Wiedziałam za to z całą pewnością, że moje ponoć najlepsze przyjaciółki, zginą śmiercią marną, gdy tylko wyjdziemy z lokalu.
Nie zdążyłam ich zamordować. Gdy tylko wysiadłyśmy przed domem Olki, zaczerpnęłam powietrza do płuc chcąc wygarnąć im z głębi serca. Zanim wypowiedziałam choćby jedno słowo, te wariatki zaczęły się śmiać. Tarzały się po podjeździe i chichotały tak idiotycznie, że w sąsiednim domu podniosła się roleta w oknie i ciekawski sąsiad z pewnością dzwonił do psychiatryka.

Nie rozumiem, co je tak rozbawiło. Czyżby aż tak bardzo śmieszne było, gdy stanęłam z otwartymi ustami i z niedowierzaniem w oczach patrzyłam jak Ajron zjada kęs pizzy prosto z rąk Beti- naszej wspólnej kosmetyczki? Czy może rozbawił je tak nagły atak kaszlu speszonego doktorka, który zobaczywszy mnie w drzwiach, zakrztusił się ową pizzą i gdyby nie porządny cios w plecy wymierzony mu przez Beti, być może nie byłby w stanie przeżyć tego spotkania?


Nie przyjęłam do wiadomości ich głupich tłumaczeń. Że niby wszystko dla mojego dobra, że mam przejrzeć na oczy i zrozumieć, że Ajron szybko się pocieszył, że nie jest on tak kryształowy, jak mi się wydaje...

Maty kurna Hari nie przewidziały tylko jednego. Że na widok Ajrona mój mózg działa na zwolnionych obrotach i że zaproszę go do „Rapsodii”

Matko jedyna!!! I co ja teraz powiem Jurkowi???

3 komentarze: