a

a

sobota, 31 stycznia 2015

Bracia mniejsi


Zima przypomniała sobie, że to jej czas panowania i posypało dzisiaj z nieba białym puchem. Piotrek klnie, bo pogoda pogmatwała nieco jego budowlane plany, a ja jestem wniebowzięta. Ubrana w ciepłą kurtkę z kapturem i ocieplane gumowce, poszłam na długi spacer. Drzewa pyszniły się nowymi, zimowymi czapami, gałęzie krzewów uginały pod ciężarem puchowej pierzyny i tylko rzeka jak szumiała, tak szumi dalej, niewzruszona spadającymi z nieba białymi śnieżynkami. Na dziewiczej ziemi mnóstwo świeżych tropów. Lisy? Sarny i jelenie? Czy też po prostu miejscowe psy? Wciąż jest to dla mnie tajemnicą, ale wyobraźnia robi swoje. Całe stadka ptaków uciekały spod mych stóp, opuszczając w panice ciepłe schronienia w krzakach, świergocąc z oburzeniem, że niepokoję ich w ten trudny, zimowy czas.

Postanowiłam pomóc im w przetrwaniu i zaprzyjaźnić się z moimi nowymi, skrzydlatymi sąsiadami. Zainspirowana Waszymi blogami, zrobiłam zimową, ptasią jadłodajnię. Nazbierałam sporą ilość szyszek. Świerkowych- zgrabnych i smukłych oraz sosnowych- małych i kulistych. W Choszcznie kupiłam kostkę smalcu i trzy opakowania karmy dla ptaków. Cały wieczór lepiłam szyszkowe smakołyki, wtykając smalec pomiędzy rozwarte łuski szyszek, a w niego z kolei wciskając ziarna zbóż, otręby, słonecznik, sezam i inne ptasie smakołyki. Do każdej szyszki doczepiłam zakończony pętelką, elastyczny drucik.
Z samego ranka pojechałam do „Rapsodii”. Miałam niesamowitą radochę, wieszając smakowite szyszki na gałęziach owocowych drzew w sadzie (sama nie wiem jakich- przekonamy się wiosną) i jeszcze większą, gdy po kilku dosłownie chwilach, szyszki obsiadły przeróżne skrzydlate, ćwierkające z podnieceniem stworzenia. Przez okno w salonie, z kubkiem ciepłej herbaty w ręku, oglądałam fascynujący spektakl. Wypatrzyłam kilka sikorek z żółtymi brzuszkami, kłócących się zajadle z szarymi wróblami. Po kilku chwilach nadleciały łososiowobrzuche gile i dołączyły do wyżerki, podskakując zabawnie na krótkich nóżkach. W pewnym momencie, na świerkowej szyszce, wbijając w nią pazurki, siedziało i pożywiało się osiem ptaków równocześnie. Po co komu telewizor??? W godzinę wydziobały wszystkie, co do jednego ziarenka. A ja- naiwniara, myślałam, że starczy na jakiś tydzień... Oczywiście, ruszyłam do lasu po następne szyszki i będę produkować kolejne „kuchnie polowe”. W końcu zima wciąż trwa.

Obserwując zadowolone, rozświergotane ptaki, patrząc jak z apetytem wydziobują ziarna i tłuszcz, poczułam niesamowitą satysfakcję. Oto zrobiłam coś pożytecznego, coś z niczego. Parę szyszek, trochę ziaren, godzina pracy a tyle pożytku. Tyle energii, radości i naturalnego piękna. Pożałowałam, że nie ma ze mną Jurka. Że nie dzieli ze mną tych pięknych, mimo prostoty chwil. Że nie czuje tego co ja, że nie widzi, jak inaczej wygląda tutaj świat. Jak przewartościowują się priorytety i jak piękne mogą być zupełnie zwyczajne chwile...



2 komentarze:

  1. No ja rozumiem pana Jurka... :)))))) Taaa... Mnie było szkoda rodziny, stała wyżej w priorytetach od moich potrzeb i w ogóle od mojego jestestwa, czy dobrze zrobiłam? Nie wiem... Pan Szpakowiński usiadł własnie na olsze i zerka do mnie co robię :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Agatek. Fajnie, że wpadłaś;)

    OdpowiedzUsuń