a
niedziela, 14 czerwca 2015
Pędzą konie po betonie
Poszły ogary w las, pędzą konie po betonie, a moje kozy poszły zwiedzać wioskę. Ogary pognały pewnie za zwierzem, konie – hm... nie mam pojęcia, ale nie podejrzewam, żeby z własnej woli po betonie ganiały, kozy natomiast wyruszyły na poszukiwanie cienia. Ukrop był wczoraj iście piekielny. Żar lał się z nieba, a wietrzyk wziął sobie wolne. Rano, jak co dzień, kozy poszły na łąkę. Włączyłam pastucha, pomachałam Mandarynce i wróciłam do domu. Jakże wielkie było moje zdumienie, gdy tuż po dziesiątej do drzwi załomotał Robaczek i oświadczył, że moje rogacze pałaszują właśnie jego marchewki. Pognałam pędem (wiewiór poszedł do klatki)- eee, przesadzał. Leżały sobie spokojnie pod drzewami i odpoczywały. Jak sforsowały elektrycznego pastucha? Pojęcia nie miałam. Zabrałam kozy, które wyjątkowo grzecznie ruszyły za mną i same, z własnej, nieprzymuszonej woli poszły do obory. Chyba po prostu za gorąco im było na łące. Rzeczywiście- cienia tam nie uświadczysz. Po jakimś czasie zaczęły meczeć, więc znów zaprowadziłam je na pastwisko. Pastuch poświstywał, był więc okej. Wyłączyłam go, włączyłam ponownie, pomachałam Mandarynce i udałam, że wróciłam do domu. Zaczaiłam się za krzewami czarnego bzu, które wraz z czeremchą i dziką różą porastają gęsto brzeg lasu. Nie czekałam długo. Po kilku minutach kozy podeszły do ogrodzenia. Niczym najsprytniejszy złodziejaszek, Zaraza położyła się na ziemi i przeczołgała pod elektrycznym kablem. Cytryna bez ponaglania poszła w jej ślady. Mandarynka trochę się wahała (podejrzewam, że poprzednim razem pastuch trochę smagnął ją po grzbiecie), widząc jednak truchtem oddalające się w stronę lasu towarzyszki, padła na glebę, szurnęła brzuchem, wierzgnęła kopytkiem i pognała za matką i ciotką. A ja pognałam za nimi ;)
Pozwoliłam dziewczynom popaść się trochę w lesie. Z przyjemnością oddychałam leśnym chłodkiem, a żeby nie obijać się tak całkiem perfidnie, nazbierałam kilka naręczy kwiatów czarnego bzu. Po godzinie złapałam Zarazę za obrożę i wróciłyśmy do domu. Kozy poszły do sadu, gdzie nie było już takiego skwaru, a ja wypuściłam Kubła z klatki i nastawiłam bzową naleweczkę, zostawiając kilka baldachimów na kolację.
Zrobiłam ciut gęstsze ciasto naleśnikowe. Trzymając za łodyżkę maczałam baldachim w cieście, kładłam na gorący olej, nożyczkami obcinałam ogonek, przewracałam na drugą stronę i gotowe ;) Można posypać cukrem pudrem. Ja zjadłam z porzeczkową konfiturą, której kilka słoiczków pozostało jeszcze po Frani. Ogonkami zajął się Kubuś. No, na jednego wystudzonego placuszka też się załapał ;) Swoją drogą, trzeba będzie wziąć się za przetwory. Truskawki na razie zjadam na bieżąco, nie ma ich za wiele. Czereśnie jeszcze niedojrzałe, choć szpaki już czają się na darmową jadłodajnię ;)
Po kolacji wyczesałam zgrzebłem wszystkie dziewczyny. Po leśnych harcach ich sierść była zmierzwiona i pełna łopianowych rzepów. Spostrzegłam później, że jaskółki i jakieś inne ptaszki (chyba kopciuszki), zbierały z podwórza wyszarpane przeze mnie kudły i w swych dzióbkach zanosiły do własnych domków. Tak mnie wtedy naszło- że to właśnie na wsi jest fascynujące. Nic się nie marnuje. Czerstwy chleb zjedzą kozy lub kury sąsiadów, nać i obierki tak samo, deszczówka spływa z rynien do wielkich beczek i używana jest później do podlewania. Okazało się, że nawet wyczesana kozia sierść posłużyć może innym.
I ostatnia, choć najważniejsza dla mnie wiadomość z dzisiejszego dnia. Na początku lipca przyjeżdżają z Przemyśla moje chłopaki! Jurek załatwił sobie długi urlop, a Dawid będzie miał wakacje. Nie mogę się doczekać!!!
Ps. Ulubione ostatnio miejsce łotrzyka ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Takie bzowe naleśniki to wspomnienie mojego dzieciństwa :)) A kozy spryciule ,wygląda na to że mogłaś sobie oszczędzić wydatku na tego pastucha ,najlepsza by była po prostu jakaś żywa pastuszka :) Moja mama z dużą sympatią wspomina kozę którą pasła jako młoda dziewczyna :))
OdpowiedzUsuńKubełak fajne miejsce sobie wybrał ,tam w każdym razie nie może nic popruć ;)
Placuszki- przepyszne. Choć nigdy wcześniej ich nie jadłam. Nie wiedziałam nawet, że kwiaty czarnego bzu są jadalne. Ot- taki miastowy tłuczek ;)
UsuńZ kwiatów czarnego bzu ludziska robią różne przetwory ,ja bardzo lubię sok . Ja też miastowa ,ale mieszkam w takim miejscu we Wrocławiu ,że tereny zielone mam na wyciągnięcie ręki , gdy szliśmy na łąkowy spacer ,mama zrywała bzowe baldachimy i po powrocie do domu były naleśniki :))
UsuńZanim przeniosłam się na wieś, mieszkałam w centrum Przemyśla. Więc niestety nawet jeśli bzy były (nie pamiętam teraz), to raczej na przetwory się nie nadawały. No, chyba że na jakieś paliwo do samochodu można by było wydestylować ;)
UsuńŁotrzyk przecudowny i niepowtarzalny. Coraz fajniejsze ma pędzelki na uszach!
OdpowiedzUsuńDawno odkryłam, że sierść wyczesana z psa cieszy się ogromnym wzięciem! Nawet specjalnie zostawiam ją w dziupli na czereśni. Czasem wróble się o nią biją:)
W takim razie będę częściej kozy czesać. Myślisz, że rude kudły z wiewióra też by się nadały? ;) Tylko czym go czesać? Na razie chyba jedynie szczoteczką do zębów ;)
UsuńWszystko się nada, nawet tleniony blond.
UsuńSzczoteczka do zębów jest bardzo dobrym pomysłem.
A, i kozy są nie do ogarnięcia, zdaje się. Chciałabym zobaczyć tę ich akcję:)))
OdpowiedzUsuńUśmiałam się ;) Choć teraz muszę jakieś nowe ogrodzenie kombinować.
UsuńPodkręć prąd:)))
UsuńNo co Ty! Zamiast mleka, będę miała wtedy kozie befsztyki ;)
UsuńNo dzie, gotowy ser!
UsuńBzowe naleśniki???????? Nie słyszałam nawet! Dobre serio?
OdpowiedzUsuńSpróbuj Shira. Pyszne ! Ja zrobiłam na słodko, ale można też na pikantnie.
Usuń