a

a

środa, 8 lipca 2015

Różne różności


Na kaca- najlepsza praca. Na smutki i rozterki również, więc ostatnie dwa dni upłynęły pod hasłem: Jedziesz Mariolka, jedziesz ! Ogród szaleje. Drzewa pracują pełną parą. Na wczesnych papierówkach wiszą już całkiem spore piłki tenisowe, brzoskwinia obklejona jest dosłownie małymi owockami. Będę musiała porządnie ją poprzecinać, bo owocki nie wyglądają za ciekawie. Drobne, parchate i podejrzewam że nie będą zbyt smaczne. Czereśnie w większości zjadły szpaki. Zaledwie kilka słoiczków z czereśniowym kompotem udało mi się wynieść do piwnicy. Zaczynają dojrzewać wiśnie. Dzisiaj na obiad zrobiłam zupę z własnoręcznie zerwanych (i wydrylowanych agrafką ;)), pachnących, rubinowych kul. Do tego kluski lane... mniam... Wspomnienie dzieciństwa. Dawid nie wybrzydzał, pałaszował aż uszy mu się trzęsły- całkiem jak nie on ;) No, prawdę mówiąc doprawił się zaraz bułami z serem, ale o tym za chwilę ;) Truskawki pomału się kończą. Zrobiłam pięć słoiczków dżemu truskawkowo-rabarbarowego, a dziesięć zasypałam cukrem, na zimowe kompoty lub ciasta. Najcudniej wyglądają teraz krzewy porzeczek.



Wygrzebałam w piwnicy stary sokownik (po Frani) i namiętnie wyciskam sok z błyszczących, krwistoczerwonych gron. Świeżo po wyciśnięciu jest tak kwaśny, że aż cierpną zęby, ale po zagotowaniu z cukrem zamienia się w przepyszną ambrozję ;) Czarne i białe porzeczki potrzebują jeszcze trochę słońca i czasu, ale też zapowiada się bogaty zbiór. Mimo nawału pracy jestem zadowolona i podekscytowana. Pierwszy raz robię przetwory z własnych owoców i pękam z dumy patrząc na zapełniające się z wolna półki w piwnicy. Czy będę pękać również zimą?- zobaczymy. Całkiem prawdopodobne, że wcześniej pękną słoiki, bo nie mam wprawy i kombinuję nieco na wyczucie.

Pierwszy również raz, postanowiłam zrobić kozią „mozzarellę”. Twarogi trochę już mi się przejadły, trochę znudziły, postanowiłam więc rozwinąć skrzydła w dziedzinie serowarstwa. Poczytałam w necie, w małym, osiedlowym sklepiku zamówiłam naturalną podpuszczkę w płynie i wzięłam się za eksperymenty. Pierwsze zapodpuszczkowane mleko wylał w kanalizę Jurek, myśląc że jest zepsute ;) Drugą porcję przegrzałam i wyszła wiórowata, sucha paćka. Trzeci ser wyszedł idealny ;) Na zawodowym serowarze lub doświadczonej gospodyni pewnie nie zrobiłby większego wrażenia, ale dla mnie było to osiągnięcie porównywalne do zdobycia Tarnicy (najwyższy szczyt polskich Bieszczadów- 1346m n.p.m.) zimą i do tego w szpilkach ;)


Dla zainteresowanych przepis, który bezczelnie ściągnęłam stąd- link

- Podgrzewamy słodkie mleko do temperatury 30 - 34 C
- Do podgrzanego dodajemy podpuszczkę ( w ilości 1 kropla na litr mleka)
- Dokładnie mieszamy i odstawiamy na 30 minut.
- Po tym czasie wytworzy się nam piękny skrzep.
Kroimy go dokładnie nożem, na małe kawałeczki.
Czekamy 10 - 15 minut, żeby serwatka ładnie oddzieliła się od serka.
Na duże sito wyłożone pieluchą, powoli przelewamy ser.
Proces ten troszkę trwa, ponieważ serwatka odcieka powoli.

Na tym etapie, gdy ser już lekko odciekł, możemy dodać zioła, przyprawy, 
jeśli chcemy urozmaicić jego smak.
Oczywiście serek sam w sobie jest pyszny, więc dodatki nie są konieczne.
Wstępne odciekanie trwa około 20 - 30 minut.

Taki serek przekładam do formy (plastikowa, podziurawiona od spodu miseczka), obciążam
  słoikiem wypełnionym wodą, pod słoiczek na serek włożyłam
woreczek foliowy.
Odciekanie trwa około 4 godzin.
Po tym czasie wkładamy serek do solanki.
Przepisy na solanki też się różnią. 
Ja dałam soli "na oko" - woda ma być bardzo słona.
W solance serek trzymam 4-5 godzin
Ser osuszam na kratce i można jeść:)))

Przy produkcji sera podpuszczkowego, zostaje nam serwatka, 
którą można poddać ponownie obróbce.
Dzięki temu otrzymamy serek ricotta.

Serwatkę podgrzewamy do 90 C.
Do gorącej serwatki dodajemy sok z cytryny - 1 łyżeczka na litr serwatki.
Dokładnie mieszamy i podgrzewamy jeszcze 2 - 3 minuty, ciągle mieszając.
Odstawiamy z gazu i czekamy 10 - 15 minut.
Po tym czasie w serwatce wytworzą sie maleńkie skrzepy - nasza ricotta.
Powoli przelewamy ją na podwójnie złożoną pieluchę  ( skrzepy mogą nam uciec z pieluchy :P )
I formujemy łyżką kuleczkę.
 Serek odcieka około 2 - 3 godziny.
I jest gotowy do zjedzenia.
Jest pyszny i o niebo lepszy niż ricotta ze sklepowej półki.
Świetnie smakuje z miodem i suszonymi owocami np, na drugie śniadanie, 

albo ze szczypiorkiem, koperkiem i solą.


Serka ricotta nie robiłam, ale pokuszę się następnym razem, a Ambrozji bardzo dziękuję za przepis.

W międzyczasie pogadałam telefonicznie z Anią. Oj, nie ma dziewczyna lekkich dni. Nie dość, że wciąż gryzie się sprawą z Jerzym, to ma paskudną akcję w pracy. Już jakiś czas temu dostała wezwanie do maltretowanej przez męża- alkoholika kobiety. Wówczas sprawa się jakoś rozmyła (pisałam o tym tutaj- link), ale wczoraj mężuś znów się uaktywnił. I to tak, że kobieta wylądowała w szpitalu, a pięcioletnia córka, z braku innego rozwiązania została umieszczona w policyjnej izbie dziecka w Stargardzie Szczecińskim. Anka dwoi się i troi, żeby znaleźć dla małej tymczasowe schronienie, ale wszystkie rodzinne pogotowia i domy dziecka są przepełnione. Nie mogę przyjąć do świadomości, że są ludzie znęcający się nad własną rodziną. I to tutaj, zaledwie kilkanaście kilometrów ode mnie. Darłabym pasy z typa do gołego mięsa!

Wiewiór mój męczy się w klatce. Nie wypuszczam go, bo szaleje strasznie po domu. Drzwi są wiecznie otwarte i boję się, że szmyrgnie na dwór. A na podwórku panoszy się pies. Stara, poczciwa sunia nic by mu pewnie nie zrobiła, ale nie chcę żeby oswajał się z psami. Niech czuje instynktowny strach, bo przecież już za chwilę nie będę mogła go bronić. Z tego też powodu zmieniłam plany co do lokalizacji budki. Początkowo miałam zamiar powiesić ją tuż przy płocie, na skraju lasu. Później zachwyciłam się na chwilę pomysłem Ewy, aby zainstalować go na którymś z drzew owocowych w sadzie, po przemyśleniu jednak odrzuciłam z niechęcią ten plan. Nie chcę Kubła uzależniać od siebie. Niech żyje pełnią życia wśród swoich dzikich kuzynów i znajdzie miłą, piękną żonę ;) Już postanowiłam, że jutro Kubuś opuści mój dom. Mam nadzieję, że będzie zachodził na bananowe chipsy, ale jeśli nie, to będę wmawiać sobie, że jest szczęśliwy, wolny i bezpieczny.

Ależ się rozpisałam... Mam nadzieję, że nie zanudziliście się na śmierć ;).


19 komentarzy:

  1. Też pomału zapełniam spiżarnie.... Trochę eksperymentalnie zrobiłam dżem z rabarbaru z pomarańczami i imbirem. Rewelacja, polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyna czynność kuchenna, która mnie nie nudzi śmiertelnie, to właśnie przetwory. Zrobię i są, przynajmniej przez jakiś czas, namacalne i kolorowe, a nie zeżarte w 5 minut po 2 godzinach stania przy garach.
    Serek wygląda smacznie, jak najprawdziwsza mozarella.
    I sprawozdawaj jak Kubeł na wolność szedł:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ser konsystencje ma fajną, ale w smaku troszkę mdły. Zrobiłam solankę jak na małosolne- na litr wody łyżka soli. Nastepnym razem dam więcej. Przetworami na razie się bawię, ale czy będzie mi do śmiechu jak ruszy wszystko naraz? Hm... powatpiewam ;)
      Rano ruszamy z Dawidem na poszukiwanie odpowiedniego drzewa i okolicy. Oczywiście, że się dokładnie wyspowiadam ;))

      Usuń
    2. I zdjęcia poproszę!

      Usuń
  3. Uwielbiam robić przetwory :) Dziś robię Mikowy dżem truskawkowy z cynamonem. Takiego jeszcze nie robiłam. ... No nie dziwię się, żeś dumna z serka. Wygląda pięknie, smakowicie i klasycznie ! Ale mozzarellę wsadzałaś do solanki ? I nie była za słona ? Bo normalnie to ma smak neutralny.
    A Jutro trzymam kciuki za Kubełka ! I rzeczywiście fotki rób i sprawozdawaj,O matko !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, kurczę, za mało słona. Nie przepadam za prawdziwą mozzarellą właśnie ze wzgledu na jej bezpłciowość. Też się pokuszę na Mikowy dżemik, jeśli uratuję przed synem resztkę truskawek ;)
      A za Kubą wszystkie trzymajmy kciuki, to na pewno będzie dobrze ;) Wet zapewniał, że sobie poradzi. Instynkt jest potęgą. Najbardziej niepokoję się o drapieżniki, a szczególnie o przypadkowych ludzi- zbieraczy jagód, czy grzybów. Kubeł nie boi się człowieka, i może być przez niego potraktowany jako wściekły, albo coś w tym stylu. Brrr... aż mnie zatrzęsło...

      Usuń
    2. Wiesz, myślę, że on szybko się przekona, że ludzie są fuj (poza nielicznymi wyjątkami).

      Usuń
    3. Też mam taką nadzieję. Jagody się na szczęście kończą, a do grzybów jeszcze trochę. Zdąży zdziczeć. Choć ja też chyba zdziczeję... ;(

      Usuń
    4. Cieszę się, że dżemik poszedł w Polskę:))) Napiszcie jak się udał!
      Też czekam na relację z wypuszczenia Kubła na wolność. Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Wymieklam na widok porzeczek :)
    Wiewior sobie poradzi, gdzies tam sliczna pani wiewiorowa na niego czeka ;)
    Pozdrowienia serdeczne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Mam ślinotok jak na nie patrzę. A może to na wspomnienie kwasu w ustch?;)) Pozdrawiam Cię równie serdecznie.

      Usuń
  5. Mariolka, bo umarnę z niepokoju i ciekawości. Kubeł wybrał wolność, czy niekoniecznie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Co z Kubełkiem?
    Zazdraszczam serowarzenia. U mnie po mleko kozie mus 20 km zaiwaniać...:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie musi być kozie. Z krowiego pewnie będzie równie smaczny.

      Usuń
  7. No hejka :)
    Ja tam z przyjemnością czytam o Twojej/Waszej codzienności... :))) Masz rację, Wiewiór już dorósł a Ty zrobiłaś wszystko aby mu pomóc, będzie co będzie... :)))
    Na tę chwilę kup lody, czekoladę czy co tam Ci poprawi nastrój... :)))
    Jesteś Wielka :))) Ja już ryczę... ale Ty pamiętaj, że jesteś Wielka :)))

    OdpowiedzUsuń