a

a

piątek, 8 listopada 2019

Odszczurzanie


Joanna Kupniewska                                           
                          Odszczurzanie

Chłód bijący od kafli, którymi wyłożona była podłoga w przedpokoju jego mieszkania przynosił ulgę. Nie pamiętał jak tu się znalazł. Nie wiedział czemu leży na podłodze i dlaczego nie może ruszyć żadną częścią swojego umordowanego ciała. Poczuł nagły, ostry ból w lewej łydce i tępy trzask wyłamywanej kości strzałkowej. Konwulsje tak wykręciły jego ciało, że pięty prawie dotknęły głowy, która mimowolnie skręciła się w stronę salonu. Przez okno widział czubki brzóz, wiatr wesoło kołysał wiotkimi gałązkami. Ostatni obraz, jaki miał zobaczyć był ironicznie radosny. Poczuł skurcz żołądka, a kwaśny smak w ustach znów sprowokował go do wymiotów. Torsje nie przyniosły ulgi. Wyrzygał już wszystko co zalegało w trzewiach. Wiedział, że umiera. Że nie uda mu się wydostać na zewnątrz i zawołać o pomoc. Wiedział, że nawet gdyby jakimś cudem doczołgał się do drzwi wyjściowych, gdyby ktoś akurat wyszedł na klatkę schodową i usłyszał jego krzyk, prawdopodobieństwo wygrania wyścigu z kostuchą było minimalne. Czuł jak trucizna rozlewa się po całym ciele. Jak zżera wątrobę, niszczy nerki, unicestwia pozostałe organy. Obezwładnia. Ciemność zataczała coraz mniejsze kręgi. Jeszcze chwila, moment, sekunda, a pochłonie go wraz z ostatnią świadomą myślą. Jak to możliwe? Dlaczego leży w pół drogi do własnego kibla, zarzygany, bez sił, z powykręcanymi członkami i koszmarnym bólem całego ciała? Czuł się, jakby ktoś obił go bezlitośnie i z premedytacją skazał na pewną śmierć. A przecież miał jeszcze tyle planów! Tyle niezrealizowanych marzeń! Dlaczego? Kiedy? Jak? Przypomniał sobie ostatnie chwile dzisiejszego poranka. Niespodziewana prośba i zaproszenie. Ten dziwny zapach. Ta lepka słodycz i nieoczekiwana nuta goryczy. Szeptem wypowiedziane słowa. Zanim nadeszła ostateczna ciemność uświadomił sobie tożsamość swojego mordercy, lecz razem z ostatnim zdławionym tchnieniem i ostatnim uderzeniem serca, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Kilka pięter niżej rozległo się szczekanie psa. Ironicznie radosne.

Justyna Wybicka wyglądała jakby właśnie zeszła z pokładu statku kosmicznego. Twarz pokrywała zielona maź. Owinięte srebrną folią pasemka włosów i foliowy fartuch chroniący limonkowy kostium nadawały jej wygląd odzianego w skafander kosmonauty. Stopy moczyła w specjalnej wodnej wirówce, a pani Renatka, uzbrojona w diamentowy pilnik, nadawała kształt paznokciom jej lewej ręki. Prawa dłoń Justyny przyciskała do ucha najnowszy smartfon.
-Spoko, kochanie, nie martw się o nic. I mieszkanie, i auto, i całe nasze wspólne oszczędności są już moje. Ten kretyn jest załatwiony na amen. To jak? Kreta? Dominikana? Gdzie lecimy?
Pani Renatka pochylona nad dłonią klientki westchnęła w duchu z zazdrością.
-Fajnie, jutro rezerwuję! I nie chcę nic słyszeć, powiedziałam że funduję, to funduję. W końcu należy ci się nagroda za dobrze wykonaną pracę. Pa!
Justyna odłożyła smartfon, przeciągnęła się niczym zadowolona kocica i podstawiła kosmetyczce drugą rękę.


Mocno zaciągnął się dymem z papierosa. Czerwony punkt rozjarzył się w mroku parku.
-Sprawa załatwiona, o nic nie musisz się już martwić.
-Na pewno?
-Tak.
-Ostatnio prawie skończyłem na pieprzonej gałęzi pieprzonego dębu.
Jeden z rozmówców poruszył się niespokojnie. Nerwowy, załamujący się głos świadczył o dużym stresie. Drżącymi palcami sięgnął po zaproponowanego camela. Zaciągnął się równie głęboko i powoli wypuścił dym. Wypchana, szara koperta zmieniła właściciela.
-W końcu mogę spać spokojnie. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
-Rodzina jest najważniejsza. Wasze problemy się skończyły.
Dwaj mężczyźni wypalili w ciszy swoje papierosy, podali sobie prawe dłonie i rozeszli się każdy w inną stronę. Szarzy i anonimowi niczym nadchodzący zmierzch.


-Cześć mamo!
-Cześć skarbie!- Starsza pani obróciła się w stronę drzwi wejściowych.- Proszę cię, ucisz Cwela, bo Heathcliff znów się zestresuje i nie będzie chciał jeść.
Wbrew obawom swej pani stary, szaropręgowany kocur jedynie uniósł lekko powieki, machnął ogonem i obróciwszy się tyłem do gości pokazał, jak bardzo cieszy się z ich wizyty. Objuczony kilkoma reklamówkami Tomasz wszedł do kuchni.
-Kupiłem ci mleko i twaróg, a Gosia przesyła buziaki i pysznego schabowego.- Mężczyzna postawił na stole trojak z obiadem.- Spadaj Cwel!- Jedną ręką usiłował włożyć do lodówki nabiał, drugą odganiał podskakującego młodego owczarka.
-A nie zapomniałeś o wątróbce dla Heathcliffa?
-No, jakżebym śmiał!- Zaśmiał się Tomek.- Ale jeśli nie chcesz żeby zeżarł ją Cwel to chyba musisz mi pomóc.
Rozległ się szmer kół i starsza pani podjechała do lodówki. Choć siedziała na wózku inwalidzkim, bynajmniej nie wyglądała na chorą. Dyskretny makijaż podkreślał ciepło jej twarzy. Kurze łapki przy zewnętrznych kącikach oczu i łagodny wykrój ust świadczyły o pogodnym charakterze i wesołym usposobieniu. Maryna Pajacykow bacznie spojrzała na syna.
-Od Kica?
-No oczywiście. Swoją drogą to ciekawe, że tobie wystarcza żywność z dyskontów, a po żarcie dla kota każesz mi latać do jatki na drugi koniec miasta.
-Synu drogi, po paróweczki dla ciebie też latałam do Kica, więc nie marudź. Wypijesz herbatę?
- Skoro nie mogę liczyć na piwo, może być herbata. Tylko jakaś normalna, nie te twoje wynalazki, błagam!
Tomasz zaśmiał się wesoło, pocałował matkę w czubek głowy i poszedł do dużego pokoju. Chwilę później uszy Maryny zaatakowały wściekłe dźwięki dobiegające z telewizora. Metalica albo to drugie, no jak im tam, Guns N Roses. – Wiesz Cwel- odkroiła kawałek szynki i podała smakołyk asystującemu niezmordowanie obok szczeniakowi- czasami żałuję, że na starość nie ogłuchłam. Wbrew własnym słowom kobieta stopą wystukiwała żywy rytm melodii.- Masz biedaku jeszcze kawałek. Potraktuj to jako zadośćuczynienie za to durne imię, jakie nadał ci mój syn. Pieszczotliwie poczochrała psa za prawym uchem.- Cwel Pajacykow, wiem mały, że w przyszłości będziesz najlepszym policyjnym psem świata!

Dzikie koty z pastelowymi pazurami.
04.05- środa

Witajcie drogie Kocice. Dziś, jak co środę przeprowadzamy eksplorację terenu. Przejrzałam posty na Facebooku, strony zaprzyjaźnionych z nami organizacji i okładki tych co zawsze czasopism. Oczywiście znalazłam sporo nieciekawych informacji, ale na szczęście nic, czym pilnie musiałybyśmy się zająć. Niniejszym zasiadam na płocie i oddaję Wam głos- Wasza Montana.

Napakowana- Witajcie Koteczki i Ty Prezeskocico. Na moim terenie spokój
Bilka- Cześć i czołem, melduję nudę.
Konwaliowa- Jakiś szczur rozwalił pasiekę pod Krosnem. Może trzeba rozważyć deratyzację?
Montana- Konwalia daj więcej danych.
Konwaliowa- Nie znam jeszcze szczegółów, ale podobno zabito 250 tysięcy pszczół. To mi wygląda na wendetową sprawę.
Montana- Obserwuj.
Puma- Cześć Kocice. Wiecie co tam u Kathy?
Montana- Jeszcze nie, czekamy.
Puma- Marija, jesteś? Jak się miewa Pysiu?
Marija- Witam wszystkich miaucząco. Po ostatnich kroplówkach Pysiu ma się lepiej, ale wiek robi jednak swoje. Całe dni przesypia, a nocą szuka mojego towarzystwa, jakby bał się, że samotnie za Tęczowy Most pójdzie. Trzymajcie pazurki żebyśmy jeszcze troszkę pobyli razem.
Delfin- Marijo kochana, trzymamy z całych sił.
Montana- Dobra Koty, czas spadać z płota. Do usłyszenia za tydzień, a jakby co pilnego- skrzynka kontaktowa ta co zawsze. Wiem, że zżera Was ciekawość jak poszła deratyzacja, więc gdyby Kathy się odezwała dam Wam znać. Przypominam o skasowaniu archiwum. Mrau!
Hasło na jutro: Na pochyłe drzewo, odzew: i Salomon nie naleje.



-Cwel, siad. Siad mówię, zostań!
Nic sobie nie robiąc z okrzyków pana, owczarek podbiegł do ubranej w policyjny mundur kobiety, trzymającej w dłoni coś, co zachęcająco pachniało. Chleb o kwaśnej woni razowego zakwasu z masłem i kiełbasą. Wieprzową. W większości. Psiak wyczuwał też woń wołowiny, tłuszczu, wieprzowych skórek i soli. Majeranku, czosnku i ostrego pieprzu. I czegoś paskudnego- mocniej wciągnął powietrze swym czułym nosem. Glutaminian, askorbinian, maltodekstryna i jeszcze kilkaset innych, delikatniejszych poszlakowych zapachów. Na własne szczęście nie wiedział co właściwie wyniuchał i niewiedza ta pozwalała mu na bezwstydną żebraninę. Cwel usiadł u obutych w szpilki stóp i nie spuszczał łapczywego wzroku z kanapki. Jego głowa poruszała się w doskonałej synchronizacji z ręką kobiety.
-Cwel?! Człowieku! Pajac i Cwel- przecież cała komenda cię wyśmieje!- Aspirant Anna Medinopolus, partnerka i przyjaciółka Tomasza nie wiedziała, czy ma się śmiać czy wręcz odwrotnie.- Dlaczego Cwel?
Z lekkim wstydem Tomek podrapał się po brodzie.
-Tak naprawdę to miał być Docent. Albo chociaż Magister. Ale ten durny szczeniak reaguje jedynie na skrót ze swojej legitymacji. Proszę, sama zobacz.- Zrezygnowanym ruchem podał Ance psie dokumenty. Dziewczyna zerknęła na plastikową plakietkę. Czita-C/W/L- 05.02.2019.
- No i co? Nie kumam?
Tomasz westchnął rozdzierająco.
-Żadna nowość...- uchylił się przed rzuconym dziurkaczem.- Czita to imię matki. „C” oznacza trzeci miot suki, druga litera oznacza kolejność przyjścia na świat szczeniaków, przy czym „Z” jest pierwszy, „L” oznacza Lubianę, czyli nazwę miejscowości, w której znajduje się hodowla, a na końcu jest data urodzin.- Policjant zamyślił się na chwilę.- Pracownicy pewnie wołali na niego CeWuEl, i tak się gówniarz przyzwyczaił.
Anka wybuchnęła śmiechem i oddała psu resztkę swojej kanapki. Rozanielony szczeniak mlasnął z rozkoszą, w ułamku sekundy pożarł chleb i zazezował do torby kobiety sugerując że wie doskonale, iż w środku jest jeszcze co najmniej jedna kromka.
-Próbowałem wołać na niego Swen, Cel, Cywil nawet i nic! Nie raczył w ogóle zerknąć. W końcu został Cwelem i w sumie to do niego pasuje. Najpierw dał się wydymać bratu, który przed nim wypchał się na świat i został w psiarni jako przyszły reproduktor. Taki to ma godne pozazdroszczenia życiowe perspektywy, sam bym tak chciał, a biedaka Cwela wysłano na służbę. Później wydymali go ludzie, którzy zamiast do takiej na przykład Warszawki, gdzie co najwyżej mecze by obstawiał, przydzielili go do naszej pipidówy i jako jedyny pies policyjny w okolicy pewnie będzie do wszystkiego.
-A na końcu wydymali go dając mu Pajaca za partnera- Weszła Tomkowi w słowo Anka, po czym błyskawicznie schowała się za krzesłem, bez patrzenia wiedząc, że w jej stronę leci celnie rzucony dziurkacz. Przekomarzanie i dalszą rozmowę przerwał im dzwonek telefonu. Tomek podniósł słuchawkę. Chwilę słuchał w milczeniu, a coraz bardziej zmarszczone brwi mężczyzny powiedziały Ance, że coś się stało.
-Okej, zaraz będziemy.- Tomasz odłożył słuchawkę i spojrzał na partnerkę.- Mamy trupa. W bloku na Jaśminowej dwa piętra nad moją matką. Zbieraj się, jedziemy.

-Dobra, poskładajmy to teraz do kupy.
Tomek podszedł do niewielkiej, powieszonej na ścianie tablicy, niezbyt czystą gąbką zmazał obsceniczne rysunki i niecenzuralne słowa- efekty ich wspólnej radosnej twórczości i wziął do ręki kredę.
-Nasz trup nazywa się Damian Wybicki. Zwłoki znalazła żona, Justyna Wybicka.
-Podejrzana numer jeden- dodała Anka.
-Od dwóch miesięcy w separacji, są w trakcie sprawy rozwodowej. Kobieta przyszła po swoją pocztę i znalazła męża leżącego na podłodze. Policyjny patolog stwierdził że śmierć nastąpiła 19 godzin wcześniej. Trzeba jeszcze zrobić sekcję, lecz sądząc po nienaturalnym ułożeniu ciała, wymiotach i fakcie że bezpośrednią przyczyną było uduszenie, patolog uważa że gość zażył dużą dawkę strychniny. Wyniki sekcji powinny być za godzinę.
-Nie znaleźliśmy śladów włamania, bałaganu, walki, ani jakiegokolwiek dowodu, że w mieszkaniu była osoba trzecia.
-Sąsiedzi z klatki schodowej, w tym moja matka, jak zwykle nic nie widzieli, nic nie słyszeli.
-Nie mamy żadnego punktu zaczepienia, przyczepmy się więc do żony.- Podsumowała ich wnioski Anka. -Przejdźmy do spraw osobowo-poznawczych. Jak długo byli małżeństwem i dlaczego są w separacji?
-Nie układało się ponoć już od dawna. Gość był typem egoisty i furiata, ona wygląda mi na pewną siebie pańcię. Dobrze ubrana, z paznokciami, rzęsami i tymi tam, permanentnymi, czy coś. Pracuje w tej firmie na Podmiejskiej, zajmującej się produkcją stalowych kołnierzy na eksport. On był hydraulikiem z zawodu, czasem brał robotę z branży, ale chyba tylko jako przykrywkę. Znany nam z donosów, rzekomo handlował narkotykami, ściągał długi, jeździł na saksy, nigdy nie złapany na gorącym uczynku. Dzieci nie mieli. Tylko tyle wiemy na razie.
-Czekaj, czekaj...- zamyśliła się Anka.- Czy to nie ten, oskarżony o zabicie psa? Brutalne pobicie i wyrzucenie przez okno?
Tomek skrzywił się z niechęcią.
-Ten sam. Nie dopatrzono się znamion przestępstwa, zdarzenie uznano za wypadek i odłożono do szuflady bez dna.
-Coś nie bardzo w to wierzysz?
Pracowali razem od dobrych kilku lat i Anka czytała z twarzy, oczu i tonu głosu Tomka jak z otwartej księgi. Mężczyzna ciężko westchnął.
- Moja matka w to nie wierzy. Mieszka w końcu w tej samej klatce i twierdzi że Wybicki często bił, szarpał i w ogóle źle traktował psa. Nienawidziła typa z całego serca.
-Twoja matka? Przecież ona nie zna takiego uczucia! To dobro wcielone, w odróżnieniu od swego syna.
Tomasz nie zareagował na docinek, co jednoznacznie świadczyło o powadze sytuacji.
- Po umorzeniu tamtej sprawy nie odzywała się do mnie przez miesiąc, tak jakbym miał tam coś do gadania. Powiem ci, że jestem zaniepokojony. Morderca musiał przechodzić obok drzwi matki. Jezu! 19 godzin? Byłem wczoraj na Jaśminowej z zakupami. Może mijałem go na schodach?!
Na chwilę oboje zamilkli. Tomek usiłował przypomnieć sobie każdą minutę wczorajszego dnia, a Anka zamyśliła się nad rolą przypadku w życiu. Pierwsza ocknęła się kobieta.
- No, ale wróćmy do meritum. Jaki motyw mogłaby mieć żona?
-Za wcześnie jeszcze na jakiekolwiek wnioski. Na pierwszy rzut oka, żaden. Nie utrzymywali właściwie kontaktów, nie mają wspólnych zobowiązań finansowych ani towarzyskich. Nie przychodzi mi na myśl ani żadna ich wspólna płaszczyzna, ani motyw.
-Okej, zostawmy żonę.- postanowiła Anka.- Inni kandydaci na trucicieli?
-No ba! Całe mnóstwo. Zastraszani dłużnicy, oszukani kolesie po fachu, niezadowoleni klienci, zdesperowani wspólnicy... Wymieniać dalej?
-Nie, błagam.- Jęknęła Anka. -Nie wymieniaj, bo dnia nam zabraknie. Jednym słowem czeka nas prześwietlenie i przepytanie całego miejscowego półświatka, tropiąc potencjalnego mordercę jednego spośród nich samych.- Odsunęła Cwela śpiącego spokojnie pod biurkiem, włączyła komputer i z cierpiętniczą miną zapatrzyła się w wyskakujące na monitorze dane.- Bosko, kuźwa!


Kathy-Na pochyłe drzewo...
Montana- i Salomon nie naleje. Hej, jak tam?
Kathy- Cześć Prezeskocico. Sprawa załatwiona pomyślnie. Podziękuj Delfinowi za przesyłkę, była znakomitej jakości. Aha, grający na flecie już się pojawili.
Montana- Serio? Szybko jakoś, a przecież to był szczur-samotnik. Potrzebujesz czegoś?
Kathy- Nie, wszystko pod kontrolą.
Montana- Okej, przekażę reszcie dobrą nowinę. Do następnego.
Kathy- Pa.


Systematyczne godziny tresury zaczynały przynosić efekty. Cwel siedział grzecznie u stóp Tomasza, choć głowa szczeniaka kręciła się na wszystkie strony a nos węszył zapamiętale, bo wokół unosiły się pasjonujące wonie. Pies pociągnął na próbę smycz, lecz policjant zdecydowanym szarpnięciem przywołał zwierzę do porządku. Cwel ziewnął szeroko, wywalił ozór i zaczął ziać zarówno z gorąca, jak i z nudy. Zerknął na swego pana rozmawiającego z interesująco woniejącym osobnikiem.
-Panie, ja tam nic nie wiem.- Zapachniało pasztetową i przetrawionym winem.- Słyszałem to i owo, ale na własne oczy nie widziałem. I mówię od razu, że do żadnego sądu się nie wybieram. Czasu nie mam. Żniwa trza skończyć, łąka czeka na skoszenie. Panie, mowy nie ma!
Rolnik zmierzył policjanta nieprzyjaznym spojrzeniem.
-Spokojnie, nikt na razie nie mówi o sądach. Proszę mi opowiedzieć o tym Stefańczyku. Podobno miał problemy z Wybickim.
Gospodarz przeniósł wzrok na swój traktor, zerknął na Cwela, splunął siarczyście i zapatrzył się w dal.
-Ja tam nic nie widziałem, ale ponoć faktycznie grubo było. Cztery lata temu Stefańczyk pożyczył od Gaucza 300 tysięcy. Rok był wtedy cienki, pszenicę grad wybił, świnie zachorowały, weterynarz kazał całe stado wybić, w banku kredyty, w domu dzieciaki i żona w ciąży, chłop miał nóż na gardle. Nie wiem jaka tam umowa między nimi była, ale Stefańczyk zaklina się, że kasę co do złotówki, plus umówiony procent oddał. Gaucz to jednak hiena w krawacie, panie. Zabrał ciągnik, przejął 20 hektarów. Mówiłem Stefańczykowi, żeby z hieną biznesów nie kręcił, ale mnie nie słuchał. To tera ma!
Zebrał ślinę i jeszcze raz splunął. Spojrzał w końcu w oczy policjantowi.
-Sam Gaucz jednak to małe piwo. Chuderlawy, niski, byle chłop od nas dałby mu radę z zamkniętymi oczami i związanymi rękami do tego. Problemem był jego goryl, ten Wybicki. Ten to, panie, sumienia nie miał. Zwierz po prostu. Ponoć straszył, że jak Stefańczyk kasy nie da to mu dzieci zamorduje a mięso Chińczykom sprzeda. Wywiózł go kiedyś do lasu i pętlę na drzewo zarzucił. Dziurę w ziemi kazał kopać. Bydlak, panie! Nie dziwota, że Stefańczyk...
Przerwał przestraszony i znów spojrzał w dal.
-Ale ja tam nic nie wiem. Ja nic nie wiem.



Każdy człowiek jest zadowolony, gdy w ciągu godzin pracy nieoczekiwanie zyskuje przerwę. Każdy niewinny człowiek. Justyna Wybicka była bardzo niezadowolona i sam ten fakt sprawiał że Anka traktowała kobietę podejrzliwie.
-Oczywiście mogę zabrać panią na komendę i tam przesłuchać, w obecności kamer, kolegów i żądnych sensacji innych skazanych. Woli pani tę wersję?
Justyna wydęła usta i założyła nogę na nogę.
-No dobrze. Co chce pani wiedzieć?
Dyskretnym ruchem policjantka włączyła dyktafon.
-Jak długo byliście małżeństwem?
- Cztery lata.
-I co spowodowało decyzję o rozstaniu?
-No cóż, nic specjalnego.- Wybicka wzruszyła ramionami.-Namiętność się wypaliła, miłości chyba nigdy nie było, coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Damian nie dał mi dziecka więc poświęciłam się pracy, on miał własne sprawy, które niespecjalnie mnie interesowały i jakoś tak samo wyszło.
-Jakie sprawy?
-No, przecież mówię, że mnie nie interesowały. Jakieś biznesy.
-Ale pieniądze z biznesów już panią interesowały?- Anka próbowała wyprowadzić kobietę z równowagi w nadziei, że padną jakieś nieprzemyślane słówka, Wybicka jednak nie dawała zbić się z tropu.
-No oczywiście. Jako księgowa nie zarabiam kokosów, a w końcu mąż ma przecież jakieś obowiązki. Zamiast czasu i zainteresowania dawał mi prezenty i szmal, a ja w końcu przyzwyczaiłam się do takiego stylu życia, i nie tęskniłam za innym.
-Jednak w końcu postanowiła się pani rozwieść. Co się zmieniło?
Ze skórzanej torebki Wybicka wyciągnęła puder oraz małe, kieszonkowe lusterko. Przez chwilę wpatrywała się w swoje oblicze udając że poprawia makijaż.
- Zaczęłam się go bać.- Kobieta ściszyła głos.-Był coraz bardziej agresywny. Krzyczał, wpadał w szał nie wiadomo dlaczego, raz mnie uderzył. Nie wiem, może brał narkotyki, albo dopalacze? –Chusteczką wytarła pojedynczą łzę.- Przestał dawać mi kasę, o prezentach nie mówiąc. Złożyłam więc pozew o rozwód z winy męża.
-Jak zareagował?
-Właściwie to olał.- Wybicka była tym faktem wyraźnie oburzona.- Stwierdził tylko że w sądzie mnie zniszczy i wyszedł na kolejne ze swoich spotkań.
-Więc to pani zniszczyła jego?
-Skąd!- oburzyła się Wybicka.- Pewnie załatwił go jeden ze wspólników.
-Ale śmierć męża nie zasmuciła pani specjalnie.- Drążyła Anna.
-O tyle, o ile.- Przyznała wdowa.-Nie kochałam go. Nie muszę szarpać się w sądzie, dziedziczę po nim z nikim się nie dzieląc.- Spojrzała w oczy policjantki.- Wiem jak to wygląda, ale ja nie zabiłam Damiana. Czy jestem podejrzana?
Anna potrzymała chwilę Wybicką w niepewności.
-Na razie nie.- Odpowiedziała w końcu.- Proszę jednak nie opuszczać miasta aż do wyjaśnienia sprawy.
Złość w oczach kobiety powiedziała Ance więcej niż wszystkie wyartykułowane do tej pory słowa.

Prawie równocześnie wjechali na podjazd przed budynkiem komendy. Podekscytowana Anna poczekała na Tomka w drzwiach.
-Mam mordercę!
-Mamy truciciela!- W tym samym momencie zawołał Tomasz.
-Co?
Całe popołudnie przerzucali się argumentami i domniemanymi dowodami. Anka była prawie przekonana o winie Wybickiej, a Tomasz, po rozmowie z podejrzanie zestresowanym Stefańczykiem, jemu wkładał do ręki katowski topór.

Tymczasem w sieci wrzało.

Konwaliowa-Kto pod kim dołki kopie...
Montana- Ten jest kowalem własnego losu. Cześć Konwalia, co tam?
Konwaliowa- Przesyłam Wam linka z naszej lokalnej prasy. O tym szczurze z pasieki. Uważam, że wendeta musi być, co za parszywe bydlę!
Kathy- Przeczytałam, zgadzam się z Konwalią. Tylko czy to nie za szybko?
Montana- Kocice, co sądzicie?
Puma- Trochę szybko, ale sam się szczur prosi o deratyzację!
Delfin- I w sumie łatwa akcja. Marija robiła ostatnio remont, na pewno zostało jej trochę pianki montażowej.
Marija- Mam. Mogę wysłać w każdej chwili. Też jestem za.
Napakowana- Potwierdzam. Bilka załatwisz proszki?
Bilka- Owszem. Jutro mam dyżur.
Montana- Dobra dziewczyny, zatwierdzam akcję. Zapraszam do Dzikich Kotów, obgadamy szczegóły. Pamiętajcie kocice, żeby usunąć archiwa. Mrau!



Anka gryzła końcówkę ołówka.
-Z jednej strony to jest zbyt oczywiste, z drugiej, wyjaśnione zabójstwo zazwyczaj okazuje się oczywiste, a mordercą jest członek rodziny. Nie ma co udziwniać.
Tomek rzucił Cwelowi gumową piłeczkę. Pies energicznie zanurkował pod biurko.
-Niby tak.- Westchnął ciężko i wziął od psa zaślinioną zabawkę. - Mój trop okazał się niewypałem. Stefańczyk spłacił dług Gauczowi. Część uzyskał z banku a większość założył za niego szwagier. Sprawdziłem i bank i tego szwagra. Stefańczyk jest czysty, niestety.
-Wybicka nie ma alibi. -Anna zmieniła ołówek na czerwony marker.- Twierdzi że cały czas była w domu, bo akurat tego dnia poczuła się niedysponowana i wzięła wolne. Dziwne, nie? Poza tym strasznie wnerwiło ją, gdy oznajmiłam że ma zakaz wyjazdu poza granice miasta.
Pies zaskomlał niecierpliwie. Tomek ponownie rzucił piłką, prawie strącając z szafki zakurzoną paprotkę.
-Idźmy tym tropem. Dlaczego się wnerwiła?
-A ja wiem? Może miała umówioną wizytę u fryzjera w Szczecinie? Albo kosmetyczkę w Gorzowie?
-A może z jakiegoś powodu chciała się ewakuować?
-Dobra, sprawdźmy czy zabukowała jakiś bilet, zrobiła gdzieś przedpłatę kartą kredytową, zarezerwowała hotel, czy coś w ten deseń. I przydałoby się jeszcze raz ją wymaglować. Przycisnę ją jutro, dziś niech się podenerwuje.- Policjantka odłożyła pogryziony marker.- Dobra, ja lecę na chatę bo moje bliźniaki zapomną jak wygląda matka, a ty leć do szefa po pozwolenia na internetowy research.

Około 1.15 w nocy Ankę obudził dzwonek telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i skrzywiła się ujrzawszy twarz Tomasza.
-No hej- spać nie możesz?
W słuchawce zabrzmiał podniecony głos jej partnera.
-Bingo! Dzień po morderstwie pani Wybicka zarezerwowała wycieczkę na Dominikanę w biurze podróży „Niagara”. Dla dwóch osób. Kasa plus kochanek- to niezłe motywy, nie? Chyba ją mamy!

Miesiąc później


Dzikie koty z pastelowymi pazurami
08.06- środa.
Cześć kochane Kocice, przyszedł czas na kolejną eksplorację. Zanim zaczniemy chciałam pogratulować Konwaliowej udanej akcji, działając razem jesteśmy najlepszym pod płotem zespołem deratyzacyjnym. Sądząc z mediów nawet grający na fletach byli pod wrażeniem, hrehrehre. Przechodząc do meritum: słyszałyście na pewno o zmotoryzowanym szczurze, który kilka razy przejechał po żywym psie a swymi dokonaniami nagranymi telefonem pochwalił się w necie. Grający na fletach szybko go zgarnęli, ale dyrygenci wypuścili, stwierdzając niepoczytalność. Cóż, wyleczymy go z niej. Kogo mamy na Dolnym Śląsku? Wasza Montana.
Hasło na jutro: nie taki diabeł straszny, odzew: jak baba z wozu.

Konwaliowa- Dzięki Prezeskocico. Jednak bez pomocy naszej Bilki byłoby trudno. To był wielki kawał szczura.
Bilka- Cała przyjemność po mojej stronie. W końcu na coś przydaje się ta cała farmacja.
Napakowana- Brawo koteczki! Teraz zastanówmy się nad nowym wyzwaniem.
Kathy-Dla tego szczura musimy wymyślić coś wybitnie spektakularnego. Mój syn jest flecistą, mogę mu buchnąć lizaka i bloczek mandatowy.
Montana- OK. Możemy udać tajniaka i zatrzymać szczura w jakimś ustronnym miejscu.
Delfin-Przywiązać do drzewa w wielkim mrowisku?
Marija- Mój wnuk ma wiertarkę udarową. Wywiercimy w szczurku parę dziurek?
Kathy- Śmierć tysiąca cięć. Przywiążemy do drzewa i będziemy...
Bilka- No, to ciekawe, co będziemy Kathy?
Montana- Pewnie wywaliło ją z neta.
Napakowana- Albo zupa z gara wykipiała hrehrehre.
Montana- Dobra Kociczki, ostrzymy pazurki i wysilamy łebki. Do pogadania za tydzień. W razie czegoś pilnego skrzynka kontaktowa ta co zawsze. Spadamy z płota. Mrau!

-Powiem ci Pajac, że to jest żałosne.
Po spisaniu zeznań świadków i zainkasowaniu prawa jazdy pijanemu kierowcy Anna i Tomasz wracali do komendy policji.
-Nie zdziwię się, jak stary na stałe przeniesie nas do drogówki. Dobrze że choć Cwel robi postępy, bo my spapraliśmy sprawę Wybickiego na cacy!
Tomasz zerknął w lusterko i wyprzedził ciągnącego się przed nimi golfa.
-Życie, co zrobisz.- Policjant wzruszył ramionami.- W sumie nie ma czego żałować, to była gnida. Co za różnica kto go kropnął?
-Cóż za profesjonalizm! Policjant idealny! Stefańczyk żyje sobie jak pączek w maśle, a Wybicka śmieje się z nas na tej cholernej Dominikanie.
-W końcu okazała się niewinna, to i pojechała.
-Kurde, a wszystko wskazywało na nią. Kto by pomyślał że kochanek okaże się przyjaciółką detektywem, a rozwiązanie problemów- kompromitującymi zdjęciami małżonka.
Skręcali już na policyjny parking, gdy odezwała się komórka Tomasza. Mężczyzna słuchał chwilę w milczeniu, po czym skręcił gwałtownie kierownicę, włączył koguta i zawrócił na miasto.
-Co jest?
-Dzwoniła moja matka. Jest w histerii. Chyba wykańcza się ten jej kot.
-Jezu!
-Ona kocha go nad życie. – Głos Tomasza zadrżał.- I powiem ci, że dopiero teraz, kiedy mam Cwela, rozumiem ją.

Po kilku chwilach byli na miejscu. Pokonując po kilka schodów naraz wpadli do mieszkania starszej pani.
-Mamo?
-Boże, synu! Heathcliff się dusi! Co chwilę traci przytomność! Szybko, musimy jechać do weterynarza!
Maryna Pajacykow już była ubrana. Podpierając się laską stała niepewnie na osłabionej po niedawnym złamaniu nodze i przytulała zapłakaną twarz do transportera, w którym nieruchomo leżał stary kocur.
-Już mamo, już. Wezmę kota i pojadę sam, przecież nie zejdziesz ze schodów!
-Mowy nie ma.- Kobieta otarła twarz i podeszła do drzwi.- Może to jego ostatnie chwile. Muszę być z nim do końca. Weź mnie na ręce, Ania zniesie transporter z Heathcliffem. Szybko!
Nie tracąc czasu na zbędne dyskusje policjanci podporządkowali się woli załamanej kobiety. Sporym problemem okazało się umieszczenie starszej pani na fotelu pasażera, bo za żadne skarby świata nie chciała puścić klatki z ledwie żywym kotem.
-Dobra.- Tomasz przejął inicjatywę.- Anka przesuń fotel na maksa do tyłu i wróć do domu. Włącz sobie kompa, telewizor, poczytaj czy coś. My lecimy.
Rzucił partnerce klucze od mieszkania matki i z piskiem opon ruszył w kierunku niedalekiej lecznicy.

Anka weszła do pokoju i ciężko usiadła w fotelu. Całym sercem współczuła biednej kobiecie i miała szczerą nadzieję że uda się uratować kota. Wzięła do ręki leżące na stoliku czasopismo i przerzuciła kilka stron. Po kwadransie wstała i zerknęła przez okno. Nic. Usiadła przy biurku. Migająca lampka informowała o włączonym komputerze. Kliknęła. Na monitorze ukazała się startowa strona jakiegoś bloga. Na drewnianym płocie siedziały koty z kolorowymi pazurami. Odruchowo przesunęła kursor myszki. Zaczęła czytać. Jezu! Kathy? Heathcliff? Coś zaskoczyło w jej głowie. Wichrowe wzgórza! Jezu! Wszystkie puzzle nagle wskoczyły na miejsce i ułożyły się w nieprawdopodobną perspektywę.

Patrząc na pusty transporter i zapłakaną twarz pani Maryny Pajacykow, Anka wiedziała, że Heathcliff biega już za Tęczowym Mostem. Niewyraźna mina Tomka i rozpacz jego matki mówiły same za siebie. Kobieta usiadła w swój wózek i zapatrzyła się w dal. Tomasz niespokojnie zerknął na zegarek. Policjantka podeszła do swego partnera.
-Jedź. Ja z nią trochę posiedzę, nie powinna teraz zostać sama, a kobieta zawsze lepiej zrozumie kobietę.
-Na pewno?
-Na pewno. Jedź.
Uściskawszy matkę Tomek wyszedł z mieszkania cicho zamykając za sobą drzwi. Anka skierowała się do kuchni i przygotowała dwie filiżanki herbaty. Gdy wróciła zastała Marynę w tym samym miejscu, z tym samym pustym spojrzeniem. Odstawiła filiżanki na stół i położyła swą rękę na spracowanej dłoni kobiety. Starsza pani z wdzięcznością podniosła wzrok.
-Pani Maryno.- Cichym, acz stanowczym głosem odezwała się policjantka.- Proszę mi powiedzieć jak zabiła pani Damiana Wybickiego?

-Nie!- Blada twarz Tomka zrobiła się jeszcze bledsza.
-Niestety. Przyznała się do wszystkiego. Zaczaiła się przy drzwiach. Gdy usłyszała kroki sąsiada otworzyła drzwi i poprosiła o pomoc przy cieknącym kranie, który wcześniej celowo zepsuła wyciągając uszczelkę. W ramach podziękowania poczęstowała go ciastkiem nadzianym strychniną, którą z kolei dostała przesyłką kurierską od jednej z tych kocic, u której akurat przeprowadzano w piwnicy deratyzację.
-Matko jedyna!
-To nie wszystko. Te same kocice załatwiły gościa, który pod Krosnem zniszczył pasiekę, wstrzykując w otwory wylotowe uli piankę montażową. Uśpiły gościa jakimiś prochami, związały, a gdy się ocknął zrobiły mu to samo. Zapakowały mu piankę w usta i nos i patrzyły jak się dusi.
-Jezu!
-Mało tego.
-Nie, błagam! Jeszcze coś?- Twarz Tomasza była bielsza niż najbielsze prześcieradło.
-Twoja matka zamierzała wziąć udział w kolejnym morderstwie. Chciała ukraść ci lizaka i wysłać na Śląsk, gdzie te piekielne kocice szykowały kolejną akcję.
-Boże, Anka. Moja niepełnosprawna, stara matka jest wielokrotną morderczynią! I co ja mam teraz zrobić?!
Policjantka podeszła do załamanego partnera, obiema rękami objęła jego twarz i spojrzała w oczy.
-Nic.
-Co?
-Nic nie zrobimy. One, te emerytki, wymierzały sprawiedliwość. Czekały aż tymi szczurami zajmie się policja. Zazwyczaj czekały na darmo. Ci zwyrodnialcy albo odchodzili wolno, albo dostawali śmieszne kary finansowe.
-Nic?- Tomasz wciąż był w szoku.
-Nic. Co byś zrobił, gdyby jakiś oprych skrzywdził Cwela? Skatował i wyrzucił przez okno? Założył worek na głowę i udusił? Spalił żywcem?
-Zabiłbym gnoja!

-No właśnie. I dlatego nie zrobimy nic. A twoja matka obiecała mi na wszystkie świętości, że Kathy zniknie na zawsze. I jestem pewna, że słowa dotrzyma.



Epilog

Maryna Pajacykow szykowała sobie kolację. Czarny kocur leżał na jej kolanach wygrzewając bolące stawy kobiety.
-Co tam Kmicic? Masz chęć na wątróbeczkę?
Kot zamiauczał twierdząco.
-Masz skarbie, jedz. Świeżutka, od Kica, nie jakieś ochłapy z marketu.
Kot zajął się konsumpcją a starsza pani z kanapką w dłoni zasiadła przy komputerze.

Montana-Kto rano wstaje...
Oleńka- Ten leje jak z cebra. Cześć kocice! Co dziś mamy na tapecie?