a

a

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rzecz o rzodkiewce

Wydawałoby się-nic skomplikowanego. Posiać, odczekać miesiąc i zajadać pyszne i zdrowe pikantne kule. Otóż, proszę Państwa- nic bardziej mylnego. Przynajmniej dla mnie- ogrodniczki od siedmiu boleści i jednego raptem roku. Wczesną wiosną posiałam zagonek tej popularnej nowalijki i z przyjemnością wrąbałam, gdy tylko się pojawiła. Maciupkie jak paznokieć kciuka, ale nie mogłam się pohamować ;) W końcu pierwszy z najpierwszych zbiór z własnego ogródka ;)
W maju posiałam następną partię. Z zachwytem patrzyłam jak rośnie. Jak na drożdżach! Liście wielkie jak parasole, soczyście zielone, zdrowiutkie... a pysznego zgrubienia na korzeniu w ogóle ;( Poszło toto w dół, twarde i włókniste, niezjadliwe kompletnie. Wyrzuciłam na kompostownik. 
Podobnie rzecz się miała z uprawą w doniczce. Wyszukałam odpowiednią, sporą i głęboką na ponad 20 cm ( bo pomimo iż rzodkiewkowe żniwa przeprowadzamy tuż pod ziemią, czy też tuż nad (;)) to roślina ta ma długi palowy korzeń i potrzebuje znacznej głębokości aby urosnąć)- to samo. Tyle że nie zdążyłam wywalić na czas i zielsko zakwitło drobnymi kwiatkami podobnymi do białych motyli.

Okazało się, że nasza popularna rzodkiewka jest najdoskonalszym miernikiem absorpcji światła słonecznego i tym samym, potrafi sobie wyliczyć, kiedy rosnąć w korzeń, kiedy w kwiat i nasiona, a kiedy olać wszystko i nie rosnąć w ogóle ;)
Najlepszym miesiącem do siania rzodkiewki jest marzec, a na jesienny zbiór druga połowa sierpnia i pierwsza września. Od maja do lipca dni są po prostu za długie i rzodkiewka zawsze pójdzie w liście. 
Nie wiem więc jakim cudem Babcia Robaczkowa ma rzodkiewkę przez cały okres wiosenno-jesienny! Czaruje? Nakrywa ją wiadrem? Szantażuje??? 
W każdym razie mnie się ta sztuka nie udała!

Ale dzisiaj posiałam nasiona na grządce po wczesnej marchwi i mam nadzieję zajadać się twarożkiem ze szczypiorkiem- czosnkiem i młodą rzodkiewką już za kilka tygodni. Trzeba pamiętać żeby rzodkiewkę siać płytko, na głębokość około 1 cm, bo posadzona zbyt głęboko będzie miała wydłużone, niesmaczne korzenie i może w ogóle nie zawiązać zgrubienia. 
Posiałam pikantną, swojską „Krakowiankę” i azjatycko brzmiącą „Mantanghong”- rzodkiewkę negatyw- białą na zewnątrz buraczkową w środku ;)
Jesień idzie wielkimi krokami. Jest godzina 21.00, a ciemno już jak diabli. Chyba będzie jej pasowało ;)
Zgodnie z alleoptią roślin tuż obok, prosto do gruntu wrzuciłam nasiona rzeżuchy. Tak uprawiana rzeżucha ma całkiem inny smak i aromat, niż ta siana na ligninie! W przyszłym roku zapamiętam, że niedaleko rzodkiewki warto posadzić szpinak i kocimiętkę, które to chronią ją przed zmasownym atakiem pchełek ziemnych.
Z innej beczki. 
Wczoraj byłam na spływie rzeką Drawą. Pogoda dopisała, obyło się bez opadów, słonko świeciło w sam raz. Płynęłam w kajaku za Aleksandrą. W pewnej chwili wpłynęłyśmy w piękne skądinąd zarośla. Gałęzie jakiejś wierzby opadały aż do lustra wody, zachwycając się własnym odbiciem.


Aleksandra też się zachwyciła. Nawet złapała jedną z nich, aby przyjrzeć się z bliska drobnym listeczkom. I puściła...
Olka! Zemszczę się!!!

sobota, 6 sierpnia 2016

Pokemony i Matrix

Cuda wianki, czeski film i w ogóle świat zwariował!
Przyjechała do mnie Olka z dziewczynkami. Miśka kulturalnie przyszła i dała buziaka na powitanie, a Hanka machnęła tylko ręką i poleciała na łąkę, krzycząc coś o mieczu sprawiedliwości i trawiastym Virizonie, który podobno świetnie walczy. Stojąc jak wryta i wpatrując się w Hanię, która latała zygzakiem pomiędzy kozami trzymając przed sobą swojego smartfona, musiałam mieć wybitnie durną minę, bo Aleksandra spojrzała na mnie z politowaniem.

-No, Virizona i Keldeo jeszcze do kolekcji potrzebuje.
Zamyśliła się na chwilę.
-Po Keldeo nad Drawę pewnie poleci, bo to wodny. Dobrze, że ciuchy na zmianę wzięłam...
Zdurniałam jeszcze bardziej i ze zdziwienia otworzyłam paszczę.
-A ty co? Wujek Down dał w prezencie dodatkowy chromosom?

Po czym nie zwracając już więcej na mnie uwagi poszła do kuchni. Jeszcze raz spojrzałam za Hanią. Wydarła się głośno- nie wiem czy ze złości, czy z radości że złapała tego całego Vira, bo kozy zsolidaryzowały się z nią i darły japę równie głośno. Może wkurzyły się, że gówniara najlepszą trawę depcze. Zaraza nawet ruszyła groźnie na dziewczynkę, ale Hanka już gnała w kierunku lasu, wymachując swoją komórką niczym jakimś wykrywaczem min. 
Dorwałam Miśkę.

-Skarbie, gdzie pobiegła Hania?
-Na polowanie.
-Na polowanie? A na co?
Miśka zmierzyła mnie wzrokiem, który z pewnością odziedziczyła po matce. Głupio mi się zrobiło. Żeby smarkata tak patrzyła na starą ciotkę...
-Ciociu! Na pokemony przecież! Hanka obiecała, że da mi Pikachu! 
Pochwaliła się dumnym głosem.
-A ty nie polujesz? Nie możesz sobie sama złapać tego pikacza?
-No co ty, przecież nie mam jeszcze komórki.
Zasmęciła się czterolatka.
-A do tego jest potrzebny telefon?
Zdziwiłam się niepomiernie. Michalina nie zaszczyciła mnie odpowiedzią, znów powtórzyła swe piorunujące spojrzenie i zdegustowana moją niewiedzą wróciła do zabaw z Boczkiem. A ja znowu się rozdziawiłam. 
Przypomniałam sobie, że lata temu mały Dawid oglądał bajki o pokemonach, zbierał jakieś naklejki, czy żetony i urządzali z kolegami jakieś dziwne bitwy. Idiotyczna była ta bajka jak cholera. Ale przecież nie widziałam u Hanki żadnych gadżetów!?

Po wyjeździe dziewczyn kliknęłam temat w necie. I okazało się, że jestem naprawdę durna. Świat cały się zachwyca, gra połowa ludzkiej populacji w różnym wieku, a ja pierwszy raz w życiu usłyszałam o tej dziwacznej zabawie. 
W skrócie chodzi o to, żeby nałapać jak najwięcej owych pokemonów, trenować ich ( je?) i wystawiać do walki na specjalnych wirtualnych arenach. 
Pokémon Go to aplikacja wykorzystująca tzw. rzeczywistość rozszerzoną – używa obrazu z kamery telefonu lub tabletu, nakładając nań generowaną w czasie rzeczywistym grafikę 3D.



Wodne stwory znajdują się w pobliżu jakichś akwenów, leśne w lesie i tak dalej. Pal licho, jeśli jest to łono natury, ale pokemony zamieszkują również kościoły, cmentarze, muzea. Potrafią znienacka pokazać się w czyimś prywatnym domu lub na środku skrzyżowania. I te matoły ze srajfonami lecą przed siebie, aby złapać jakiegoś Pikacza czy inne dziadostwo nie patrząc na samochody, światła, czy innych ludzi. 
Nie wiem czy chciałabym aby w środku nocy ktoś wpakował się do mnie, bo akurat znalazł jednego z nich pod moją pierzyną. Nooo, chyba że byłoby to naprawdę niezłe ciasteczko, a Jurek akurat by wyjechał... ;)Tzn., ten szukający, nie pokemon...
Wyczytałam nawet, że w sieci pojawiają się anonsy od "zawodowych" łapaczy pokemonów, którzy za niezłą (realną) kwotę, łapią wirtualne stworki, nabijając kolejne levele leniwym, bądź pechowym graczom. 
Z jednej strony bzdura kompletna, bo mnie osobiście dużo bardziej cieszy odnalezienie gdzieś w krzaczorach rzeczywistego jajka (bo przecież po co kury mają nieść się w gniazdach do tego przeznaczonych?), niż nieprawdziwego pokemona, a z drugiej jestem pod wrażeniem dzisiejszej technologi, czyjegoś pomysłu i tego że tak bardzo świat realny miesza się z fantazją. A może to nie jest fantazja? Może tak naprawdę żyjemy w Matrixie...
Którą tabletkę wybieracie?
Ja chyba wezmę aspirynę...