a

a

wtorek, 10 grudnia 2019

Duchowe odwiedziny

„Życie po życiu”, „Życie po śmierci”, jakieś „Czerwone linie”, dowody, tajemnice, przepowiednie, spekulacje, objawienia i tak dalej- każdy znajdzie coś dla siebie na temat pośmiertnego istnienia, czy też nieistnienia. 
Nie powiem, że nigdy nie zastanawiałam się nad tymi sprawami, chyba każdy z nas poświęcił kiedyś chwilę lub dwie na takie przemyślenia. Jednak nie wgłębiałam się za bardzo w temat i szczerze mówiąc, nie wiem czy chciałabym znać odpowiedzi na te mistyczne pytania. Nigdy nie udało mi się wywołać ducha, choć pamiętam, że w czasach dzieciństwa uskuteczniało się takie seanse, nigdy żaden mnie nie nawiedził, nie przekonały mnie opowieści znajomych, tym bardziej że opowieści te snute były zazwyczaj po kilku głębszych. Filmy o duchach- cóż... są też filmy o kosmitach albo o tym, że żyli bez kłótni od ślubu do śmierci. 
W każdym razie ja nigdy nigdzie nic.

Aż do wczoraj... 

Dzień minął normalnie. Bez żadnych nostalgicznych wspominek, oglądania zdjęć czy czegoś w tym stylu. Ogarnęłam chatę, coś tam upichciłam, wieczorem naszło mnie na pieczenie pierniczków i tak zeszło do późnych godzin. Zanim doszła ostatna blacha zrobiła się noc. Pozostali domownicy chrapali już głośno, więc nie chcąc budzić Chłopa pościeliłam sobie w salonie. Pierniki pachniały, w kominku gasły ostatnie iskry, kot drzemał na poduszce „świństwem do góry"... 
Już, już miałam odlecieć w senny niebyt, gdy coś wyrwało mnie z objęć Morfeusza. Może było to niespokojne prychnięcie kota, a może trzask wypalonego polana. Usłyszałam cichutkie stukanie pazurków o panele. Lekko ugiął się materac, gdy jakiś ciężar wskoczył na wersalkę. Poczułam jak stworzenie obraca się kilka razy, po czym z zadowolonym westchnieniem zalega w nogach kanapy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Saba. I jej odwieczny rytuał. Kładzie się spać na swoim legowisku, a nocą wskakuje na łóżko, wierci się jak fryga, mości i śpi z nami do białego rana, pochrapując pod czarnym nochalem. Czasem powarkuje, innym razem przebiera łapami, jakby biegła gdzieś zapamiętale. Z powrotem zamknęłam oczy i zaczęłam odpływać. Włoski stanęły mi na przedramionach, gdy ocknęłam się z nagle odzyskaną świadomością, że przecież moja Saba nie żyje! Minął prawie rok odkąd odeszła za Tęczowy Most. Zapaliłam światło i wrażenie psiej obecności zniknęło. Nie byłam spanikowana. Nie byłam nawet zdenerwowana. I pewnie potraktowałabym to wszystko jako zwykły sen, gdyby nie fakt, że Kaszotto siedział na swej poduszce, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w miejsce w nogach kanapy i nerwowo kiwał ogonem.

Czy zwierzęta mają duszę? Czy gdzieś... tam... jest miejsce, do którego udają się po śmierci? Czy naprawdę odwiedziła mnie moja sunia, czy to ja znalazłam się w jakimś miejscu pomiędzy?


Nie wierzę, że tylko człowiek zasługuje na poczesny byt gdzieś tam. Jeśli istnieje sprawiedliwość, to biegamy tam razem. Sześć nóg, dwie głowy i jedno serce.


piątek, 8 listopada 2019

Odszczurzanie


Joanna Kupniewska                                           
                          Odszczurzanie

Chłód bijący od kafli, którymi wyłożona była podłoga w przedpokoju jego mieszkania przynosił ulgę. Nie pamiętał jak tu się znalazł. Nie wiedział czemu leży na podłodze i dlaczego nie może ruszyć żadną częścią swojego umordowanego ciała. Poczuł nagły, ostry ból w lewej łydce i tępy trzask wyłamywanej kości strzałkowej. Konwulsje tak wykręciły jego ciało, że pięty prawie dotknęły głowy, która mimowolnie skręciła się w stronę salonu. Przez okno widział czubki brzóz, wiatr wesoło kołysał wiotkimi gałązkami. Ostatni obraz, jaki miał zobaczyć był ironicznie radosny. Poczuł skurcz żołądka, a kwaśny smak w ustach znów sprowokował go do wymiotów. Torsje nie przyniosły ulgi. Wyrzygał już wszystko co zalegało w trzewiach. Wiedział, że umiera. Że nie uda mu się wydostać na zewnątrz i zawołać o pomoc. Wiedział, że nawet gdyby jakimś cudem doczołgał się do drzwi wyjściowych, gdyby ktoś akurat wyszedł na klatkę schodową i usłyszał jego krzyk, prawdopodobieństwo wygrania wyścigu z kostuchą było minimalne. Czuł jak trucizna rozlewa się po całym ciele. Jak zżera wątrobę, niszczy nerki, unicestwia pozostałe organy. Obezwładnia. Ciemność zataczała coraz mniejsze kręgi. Jeszcze chwila, moment, sekunda, a pochłonie go wraz z ostatnią świadomą myślą. Jak to możliwe? Dlaczego leży w pół drogi do własnego kibla, zarzygany, bez sił, z powykręcanymi członkami i koszmarnym bólem całego ciała? Czuł się, jakby ktoś obił go bezlitośnie i z premedytacją skazał na pewną śmierć. A przecież miał jeszcze tyle planów! Tyle niezrealizowanych marzeń! Dlaczego? Kiedy? Jak? Przypomniał sobie ostatnie chwile dzisiejszego poranka. Niespodziewana prośba i zaproszenie. Ten dziwny zapach. Ta lepka słodycz i nieoczekiwana nuta goryczy. Szeptem wypowiedziane słowa. Zanim nadeszła ostateczna ciemność uświadomił sobie tożsamość swojego mordercy, lecz razem z ostatnim zdławionym tchnieniem i ostatnim uderzeniem serca, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Kilka pięter niżej rozległo się szczekanie psa. Ironicznie radosne.

Justyna Wybicka wyglądała jakby właśnie zeszła z pokładu statku kosmicznego. Twarz pokrywała zielona maź. Owinięte srebrną folią pasemka włosów i foliowy fartuch chroniący limonkowy kostium nadawały jej wygląd odzianego w skafander kosmonauty. Stopy moczyła w specjalnej wodnej wirówce, a pani Renatka, uzbrojona w diamentowy pilnik, nadawała kształt paznokciom jej lewej ręki. Prawa dłoń Justyny przyciskała do ucha najnowszy smartfon.
-Spoko, kochanie, nie martw się o nic. I mieszkanie, i auto, i całe nasze wspólne oszczędności są już moje. Ten kretyn jest załatwiony na amen. To jak? Kreta? Dominikana? Gdzie lecimy?
Pani Renatka pochylona nad dłonią klientki westchnęła w duchu z zazdrością.
-Fajnie, jutro rezerwuję! I nie chcę nic słyszeć, powiedziałam że funduję, to funduję. W końcu należy ci się nagroda za dobrze wykonaną pracę. Pa!
Justyna odłożyła smartfon, przeciągnęła się niczym zadowolona kocica i podstawiła kosmetyczce drugą rękę.


Mocno zaciągnął się dymem z papierosa. Czerwony punkt rozjarzył się w mroku parku.
-Sprawa załatwiona, o nic nie musisz się już martwić.
-Na pewno?
-Tak.
-Ostatnio prawie skończyłem na pieprzonej gałęzi pieprzonego dębu.
Jeden z rozmówców poruszył się niespokojnie. Nerwowy, załamujący się głos świadczył o dużym stresie. Drżącymi palcami sięgnął po zaproponowanego camela. Zaciągnął się równie głęboko i powoli wypuścił dym. Wypchana, szara koperta zmieniła właściciela.
-W końcu mogę spać spokojnie. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem.
-Rodzina jest najważniejsza. Wasze problemy się skończyły.
Dwaj mężczyźni wypalili w ciszy swoje papierosy, podali sobie prawe dłonie i rozeszli się każdy w inną stronę. Szarzy i anonimowi niczym nadchodzący zmierzch.


-Cześć mamo!
-Cześć skarbie!- Starsza pani obróciła się w stronę drzwi wejściowych.- Proszę cię, ucisz Cwela, bo Heathcliff znów się zestresuje i nie będzie chciał jeść.
Wbrew obawom swej pani stary, szaropręgowany kocur jedynie uniósł lekko powieki, machnął ogonem i obróciwszy się tyłem do gości pokazał, jak bardzo cieszy się z ich wizyty. Objuczony kilkoma reklamówkami Tomasz wszedł do kuchni.
-Kupiłem ci mleko i twaróg, a Gosia przesyła buziaki i pysznego schabowego.- Mężczyzna postawił na stole trojak z obiadem.- Spadaj Cwel!- Jedną ręką usiłował włożyć do lodówki nabiał, drugą odganiał podskakującego młodego owczarka.
-A nie zapomniałeś o wątróbce dla Heathcliffa?
-No, jakżebym śmiał!- Zaśmiał się Tomek.- Ale jeśli nie chcesz żeby zeżarł ją Cwel to chyba musisz mi pomóc.
Rozległ się szmer kół i starsza pani podjechała do lodówki. Choć siedziała na wózku inwalidzkim, bynajmniej nie wyglądała na chorą. Dyskretny makijaż podkreślał ciepło jej twarzy. Kurze łapki przy zewnętrznych kącikach oczu i łagodny wykrój ust świadczyły o pogodnym charakterze i wesołym usposobieniu. Maryna Pajacykow bacznie spojrzała na syna.
-Od Kica?
-No oczywiście. Swoją drogą to ciekawe, że tobie wystarcza żywność z dyskontów, a po żarcie dla kota każesz mi latać do jatki na drugi koniec miasta.
-Synu drogi, po paróweczki dla ciebie też latałam do Kica, więc nie marudź. Wypijesz herbatę?
- Skoro nie mogę liczyć na piwo, może być herbata. Tylko jakaś normalna, nie te twoje wynalazki, błagam!
Tomasz zaśmiał się wesoło, pocałował matkę w czubek głowy i poszedł do dużego pokoju. Chwilę później uszy Maryny zaatakowały wściekłe dźwięki dobiegające z telewizora. Metalica albo to drugie, no jak im tam, Guns N Roses. – Wiesz Cwel- odkroiła kawałek szynki i podała smakołyk asystującemu niezmordowanie obok szczeniakowi- czasami żałuję, że na starość nie ogłuchłam. Wbrew własnym słowom kobieta stopą wystukiwała żywy rytm melodii.- Masz biedaku jeszcze kawałek. Potraktuj to jako zadośćuczynienie za to durne imię, jakie nadał ci mój syn. Pieszczotliwie poczochrała psa za prawym uchem.- Cwel Pajacykow, wiem mały, że w przyszłości będziesz najlepszym policyjnym psem świata!

Dzikie koty z pastelowymi pazurami.
04.05- środa

Witajcie drogie Kocice. Dziś, jak co środę przeprowadzamy eksplorację terenu. Przejrzałam posty na Facebooku, strony zaprzyjaźnionych z nami organizacji i okładki tych co zawsze czasopism. Oczywiście znalazłam sporo nieciekawych informacji, ale na szczęście nic, czym pilnie musiałybyśmy się zająć. Niniejszym zasiadam na płocie i oddaję Wam głos- Wasza Montana.

Napakowana- Witajcie Koteczki i Ty Prezeskocico. Na moim terenie spokój
Bilka- Cześć i czołem, melduję nudę.
Konwaliowa- Jakiś szczur rozwalił pasiekę pod Krosnem. Może trzeba rozważyć deratyzację?
Montana- Konwalia daj więcej danych.
Konwaliowa- Nie znam jeszcze szczegółów, ale podobno zabito 250 tysięcy pszczół. To mi wygląda na wendetową sprawę.
Montana- Obserwuj.
Puma- Cześć Kocice. Wiecie co tam u Kathy?
Montana- Jeszcze nie, czekamy.
Puma- Marija, jesteś? Jak się miewa Pysiu?
Marija- Witam wszystkich miaucząco. Po ostatnich kroplówkach Pysiu ma się lepiej, ale wiek robi jednak swoje. Całe dni przesypia, a nocą szuka mojego towarzystwa, jakby bał się, że samotnie za Tęczowy Most pójdzie. Trzymajcie pazurki żebyśmy jeszcze troszkę pobyli razem.
Delfin- Marijo kochana, trzymamy z całych sił.
Montana- Dobra Koty, czas spadać z płota. Do usłyszenia za tydzień, a jakby co pilnego- skrzynka kontaktowa ta co zawsze. Wiem, że zżera Was ciekawość jak poszła deratyzacja, więc gdyby Kathy się odezwała dam Wam znać. Przypominam o skasowaniu archiwum. Mrau!
Hasło na jutro: Na pochyłe drzewo, odzew: i Salomon nie naleje.



-Cwel, siad. Siad mówię, zostań!
Nic sobie nie robiąc z okrzyków pana, owczarek podbiegł do ubranej w policyjny mundur kobiety, trzymającej w dłoni coś, co zachęcająco pachniało. Chleb o kwaśnej woni razowego zakwasu z masłem i kiełbasą. Wieprzową. W większości. Psiak wyczuwał też woń wołowiny, tłuszczu, wieprzowych skórek i soli. Majeranku, czosnku i ostrego pieprzu. I czegoś paskudnego- mocniej wciągnął powietrze swym czułym nosem. Glutaminian, askorbinian, maltodekstryna i jeszcze kilkaset innych, delikatniejszych poszlakowych zapachów. Na własne szczęście nie wiedział co właściwie wyniuchał i niewiedza ta pozwalała mu na bezwstydną żebraninę. Cwel usiadł u obutych w szpilki stóp i nie spuszczał łapczywego wzroku z kanapki. Jego głowa poruszała się w doskonałej synchronizacji z ręką kobiety.
-Cwel?! Człowieku! Pajac i Cwel- przecież cała komenda cię wyśmieje!- Aspirant Anna Medinopolus, partnerka i przyjaciółka Tomasza nie wiedziała, czy ma się śmiać czy wręcz odwrotnie.- Dlaczego Cwel?
Z lekkim wstydem Tomek podrapał się po brodzie.
-Tak naprawdę to miał być Docent. Albo chociaż Magister. Ale ten durny szczeniak reaguje jedynie na skrót ze swojej legitymacji. Proszę, sama zobacz.- Zrezygnowanym ruchem podał Ance psie dokumenty. Dziewczyna zerknęła na plastikową plakietkę. Czita-C/W/L- 05.02.2019.
- No i co? Nie kumam?
Tomasz westchnął rozdzierająco.
-Żadna nowość...- uchylił się przed rzuconym dziurkaczem.- Czita to imię matki. „C” oznacza trzeci miot suki, druga litera oznacza kolejność przyjścia na świat szczeniaków, przy czym „Z” jest pierwszy, „L” oznacza Lubianę, czyli nazwę miejscowości, w której znajduje się hodowla, a na końcu jest data urodzin.- Policjant zamyślił się na chwilę.- Pracownicy pewnie wołali na niego CeWuEl, i tak się gówniarz przyzwyczaił.
Anka wybuchnęła śmiechem i oddała psu resztkę swojej kanapki. Rozanielony szczeniak mlasnął z rozkoszą, w ułamku sekundy pożarł chleb i zazezował do torby kobiety sugerując że wie doskonale, iż w środku jest jeszcze co najmniej jedna kromka.
-Próbowałem wołać na niego Swen, Cel, Cywil nawet i nic! Nie raczył w ogóle zerknąć. W końcu został Cwelem i w sumie to do niego pasuje. Najpierw dał się wydymać bratu, który przed nim wypchał się na świat i został w psiarni jako przyszły reproduktor. Taki to ma godne pozazdroszczenia życiowe perspektywy, sam bym tak chciał, a biedaka Cwela wysłano na służbę. Później wydymali go ludzie, którzy zamiast do takiej na przykład Warszawki, gdzie co najwyżej mecze by obstawiał, przydzielili go do naszej pipidówy i jako jedyny pies policyjny w okolicy pewnie będzie do wszystkiego.
-A na końcu wydymali go dając mu Pajaca za partnera- Weszła Tomkowi w słowo Anka, po czym błyskawicznie schowała się za krzesłem, bez patrzenia wiedząc, że w jej stronę leci celnie rzucony dziurkacz. Przekomarzanie i dalszą rozmowę przerwał im dzwonek telefonu. Tomek podniósł słuchawkę. Chwilę słuchał w milczeniu, a coraz bardziej zmarszczone brwi mężczyzny powiedziały Ance, że coś się stało.
-Okej, zaraz będziemy.- Tomasz odłożył słuchawkę i spojrzał na partnerkę.- Mamy trupa. W bloku na Jaśminowej dwa piętra nad moją matką. Zbieraj się, jedziemy.

-Dobra, poskładajmy to teraz do kupy.
Tomek podszedł do niewielkiej, powieszonej na ścianie tablicy, niezbyt czystą gąbką zmazał obsceniczne rysunki i niecenzuralne słowa- efekty ich wspólnej radosnej twórczości i wziął do ręki kredę.
-Nasz trup nazywa się Damian Wybicki. Zwłoki znalazła żona, Justyna Wybicka.
-Podejrzana numer jeden- dodała Anka.
-Od dwóch miesięcy w separacji, są w trakcie sprawy rozwodowej. Kobieta przyszła po swoją pocztę i znalazła męża leżącego na podłodze. Policyjny patolog stwierdził że śmierć nastąpiła 19 godzin wcześniej. Trzeba jeszcze zrobić sekcję, lecz sądząc po nienaturalnym ułożeniu ciała, wymiotach i fakcie że bezpośrednią przyczyną było uduszenie, patolog uważa że gość zażył dużą dawkę strychniny. Wyniki sekcji powinny być za godzinę.
-Nie znaleźliśmy śladów włamania, bałaganu, walki, ani jakiegokolwiek dowodu, że w mieszkaniu była osoba trzecia.
-Sąsiedzi z klatki schodowej, w tym moja matka, jak zwykle nic nie widzieli, nic nie słyszeli.
-Nie mamy żadnego punktu zaczepienia, przyczepmy się więc do żony.- Podsumowała ich wnioski Anka. -Przejdźmy do spraw osobowo-poznawczych. Jak długo byli małżeństwem i dlaczego są w separacji?
-Nie układało się ponoć już od dawna. Gość był typem egoisty i furiata, ona wygląda mi na pewną siebie pańcię. Dobrze ubrana, z paznokciami, rzęsami i tymi tam, permanentnymi, czy coś. Pracuje w tej firmie na Podmiejskiej, zajmującej się produkcją stalowych kołnierzy na eksport. On był hydraulikiem z zawodu, czasem brał robotę z branży, ale chyba tylko jako przykrywkę. Znany nam z donosów, rzekomo handlował narkotykami, ściągał długi, jeździł na saksy, nigdy nie złapany na gorącym uczynku. Dzieci nie mieli. Tylko tyle wiemy na razie.
-Czekaj, czekaj...- zamyśliła się Anka.- Czy to nie ten, oskarżony o zabicie psa? Brutalne pobicie i wyrzucenie przez okno?
Tomek skrzywił się z niechęcią.
-Ten sam. Nie dopatrzono się znamion przestępstwa, zdarzenie uznano za wypadek i odłożono do szuflady bez dna.
-Coś nie bardzo w to wierzysz?
Pracowali razem od dobrych kilku lat i Anka czytała z twarzy, oczu i tonu głosu Tomka jak z otwartej księgi. Mężczyzna ciężko westchnął.
- Moja matka w to nie wierzy. Mieszka w końcu w tej samej klatce i twierdzi że Wybicki często bił, szarpał i w ogóle źle traktował psa. Nienawidziła typa z całego serca.
-Twoja matka? Przecież ona nie zna takiego uczucia! To dobro wcielone, w odróżnieniu od swego syna.
Tomasz nie zareagował na docinek, co jednoznacznie świadczyło o powadze sytuacji.
- Po umorzeniu tamtej sprawy nie odzywała się do mnie przez miesiąc, tak jakbym miał tam coś do gadania. Powiem ci, że jestem zaniepokojony. Morderca musiał przechodzić obok drzwi matki. Jezu! 19 godzin? Byłem wczoraj na Jaśminowej z zakupami. Może mijałem go na schodach?!
Na chwilę oboje zamilkli. Tomek usiłował przypomnieć sobie każdą minutę wczorajszego dnia, a Anka zamyśliła się nad rolą przypadku w życiu. Pierwsza ocknęła się kobieta.
- No, ale wróćmy do meritum. Jaki motyw mogłaby mieć żona?
-Za wcześnie jeszcze na jakiekolwiek wnioski. Na pierwszy rzut oka, żaden. Nie utrzymywali właściwie kontaktów, nie mają wspólnych zobowiązań finansowych ani towarzyskich. Nie przychodzi mi na myśl ani żadna ich wspólna płaszczyzna, ani motyw.
-Okej, zostawmy żonę.- postanowiła Anka.- Inni kandydaci na trucicieli?
-No ba! Całe mnóstwo. Zastraszani dłużnicy, oszukani kolesie po fachu, niezadowoleni klienci, zdesperowani wspólnicy... Wymieniać dalej?
-Nie, błagam.- Jęknęła Anka. -Nie wymieniaj, bo dnia nam zabraknie. Jednym słowem czeka nas prześwietlenie i przepytanie całego miejscowego półświatka, tropiąc potencjalnego mordercę jednego spośród nich samych.- Odsunęła Cwela śpiącego spokojnie pod biurkiem, włączyła komputer i z cierpiętniczą miną zapatrzyła się w wyskakujące na monitorze dane.- Bosko, kuźwa!


Kathy-Na pochyłe drzewo...
Montana- i Salomon nie naleje. Hej, jak tam?
Kathy- Cześć Prezeskocico. Sprawa załatwiona pomyślnie. Podziękuj Delfinowi za przesyłkę, była znakomitej jakości. Aha, grający na flecie już się pojawili.
Montana- Serio? Szybko jakoś, a przecież to był szczur-samotnik. Potrzebujesz czegoś?
Kathy- Nie, wszystko pod kontrolą.
Montana- Okej, przekażę reszcie dobrą nowinę. Do następnego.
Kathy- Pa.


Systematyczne godziny tresury zaczynały przynosić efekty. Cwel siedział grzecznie u stóp Tomasza, choć głowa szczeniaka kręciła się na wszystkie strony a nos węszył zapamiętale, bo wokół unosiły się pasjonujące wonie. Pies pociągnął na próbę smycz, lecz policjant zdecydowanym szarpnięciem przywołał zwierzę do porządku. Cwel ziewnął szeroko, wywalił ozór i zaczął ziać zarówno z gorąca, jak i z nudy. Zerknął na swego pana rozmawiającego z interesująco woniejącym osobnikiem.
-Panie, ja tam nic nie wiem.- Zapachniało pasztetową i przetrawionym winem.- Słyszałem to i owo, ale na własne oczy nie widziałem. I mówię od razu, że do żadnego sądu się nie wybieram. Czasu nie mam. Żniwa trza skończyć, łąka czeka na skoszenie. Panie, mowy nie ma!
Rolnik zmierzył policjanta nieprzyjaznym spojrzeniem.
-Spokojnie, nikt na razie nie mówi o sądach. Proszę mi opowiedzieć o tym Stefańczyku. Podobno miał problemy z Wybickim.
Gospodarz przeniósł wzrok na swój traktor, zerknął na Cwela, splunął siarczyście i zapatrzył się w dal.
-Ja tam nic nie widziałem, ale ponoć faktycznie grubo było. Cztery lata temu Stefańczyk pożyczył od Gaucza 300 tysięcy. Rok był wtedy cienki, pszenicę grad wybił, świnie zachorowały, weterynarz kazał całe stado wybić, w banku kredyty, w domu dzieciaki i żona w ciąży, chłop miał nóż na gardle. Nie wiem jaka tam umowa między nimi była, ale Stefańczyk zaklina się, że kasę co do złotówki, plus umówiony procent oddał. Gaucz to jednak hiena w krawacie, panie. Zabrał ciągnik, przejął 20 hektarów. Mówiłem Stefańczykowi, żeby z hieną biznesów nie kręcił, ale mnie nie słuchał. To tera ma!
Zebrał ślinę i jeszcze raz splunął. Spojrzał w końcu w oczy policjantowi.
-Sam Gaucz jednak to małe piwo. Chuderlawy, niski, byle chłop od nas dałby mu radę z zamkniętymi oczami i związanymi rękami do tego. Problemem był jego goryl, ten Wybicki. Ten to, panie, sumienia nie miał. Zwierz po prostu. Ponoć straszył, że jak Stefańczyk kasy nie da to mu dzieci zamorduje a mięso Chińczykom sprzeda. Wywiózł go kiedyś do lasu i pętlę na drzewo zarzucił. Dziurę w ziemi kazał kopać. Bydlak, panie! Nie dziwota, że Stefańczyk...
Przerwał przestraszony i znów spojrzał w dal.
-Ale ja tam nic nie wiem. Ja nic nie wiem.



Każdy człowiek jest zadowolony, gdy w ciągu godzin pracy nieoczekiwanie zyskuje przerwę. Każdy niewinny człowiek. Justyna Wybicka była bardzo niezadowolona i sam ten fakt sprawiał że Anka traktowała kobietę podejrzliwie.
-Oczywiście mogę zabrać panią na komendę i tam przesłuchać, w obecności kamer, kolegów i żądnych sensacji innych skazanych. Woli pani tę wersję?
Justyna wydęła usta i założyła nogę na nogę.
-No dobrze. Co chce pani wiedzieć?
Dyskretnym ruchem policjantka włączyła dyktafon.
-Jak długo byliście małżeństwem?
- Cztery lata.
-I co spowodowało decyzję o rozstaniu?
-No cóż, nic specjalnego.- Wybicka wzruszyła ramionami.-Namiętność się wypaliła, miłości chyba nigdy nie było, coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Damian nie dał mi dziecka więc poświęciłam się pracy, on miał własne sprawy, które niespecjalnie mnie interesowały i jakoś tak samo wyszło.
-Jakie sprawy?
-No, przecież mówię, że mnie nie interesowały. Jakieś biznesy.
-Ale pieniądze z biznesów już panią interesowały?- Anka próbowała wyprowadzić kobietę z równowagi w nadziei, że padną jakieś nieprzemyślane słówka, Wybicka jednak nie dawała zbić się z tropu.
-No oczywiście. Jako księgowa nie zarabiam kokosów, a w końcu mąż ma przecież jakieś obowiązki. Zamiast czasu i zainteresowania dawał mi prezenty i szmal, a ja w końcu przyzwyczaiłam się do takiego stylu życia, i nie tęskniłam za innym.
-Jednak w końcu postanowiła się pani rozwieść. Co się zmieniło?
Ze skórzanej torebki Wybicka wyciągnęła puder oraz małe, kieszonkowe lusterko. Przez chwilę wpatrywała się w swoje oblicze udając że poprawia makijaż.
- Zaczęłam się go bać.- Kobieta ściszyła głos.-Był coraz bardziej agresywny. Krzyczał, wpadał w szał nie wiadomo dlaczego, raz mnie uderzył. Nie wiem, może brał narkotyki, albo dopalacze? –Chusteczką wytarła pojedynczą łzę.- Przestał dawać mi kasę, o prezentach nie mówiąc. Złożyłam więc pozew o rozwód z winy męża.
-Jak zareagował?
-Właściwie to olał.- Wybicka była tym faktem wyraźnie oburzona.- Stwierdził tylko że w sądzie mnie zniszczy i wyszedł na kolejne ze swoich spotkań.
-Więc to pani zniszczyła jego?
-Skąd!- oburzyła się Wybicka.- Pewnie załatwił go jeden ze wspólników.
-Ale śmierć męża nie zasmuciła pani specjalnie.- Drążyła Anna.
-O tyle, o ile.- Przyznała wdowa.-Nie kochałam go. Nie muszę szarpać się w sądzie, dziedziczę po nim z nikim się nie dzieląc.- Spojrzała w oczy policjantki.- Wiem jak to wygląda, ale ja nie zabiłam Damiana. Czy jestem podejrzana?
Anna potrzymała chwilę Wybicką w niepewności.
-Na razie nie.- Odpowiedziała w końcu.- Proszę jednak nie opuszczać miasta aż do wyjaśnienia sprawy.
Złość w oczach kobiety powiedziała Ance więcej niż wszystkie wyartykułowane do tej pory słowa.

Prawie równocześnie wjechali na podjazd przed budynkiem komendy. Podekscytowana Anna poczekała na Tomka w drzwiach.
-Mam mordercę!
-Mamy truciciela!- W tym samym momencie zawołał Tomasz.
-Co?
Całe popołudnie przerzucali się argumentami i domniemanymi dowodami. Anka była prawie przekonana o winie Wybickiej, a Tomasz, po rozmowie z podejrzanie zestresowanym Stefańczykiem, jemu wkładał do ręki katowski topór.

Tymczasem w sieci wrzało.

Konwaliowa-Kto pod kim dołki kopie...
Montana- Ten jest kowalem własnego losu. Cześć Konwalia, co tam?
Konwaliowa- Przesyłam Wam linka z naszej lokalnej prasy. O tym szczurze z pasieki. Uważam, że wendeta musi być, co za parszywe bydlę!
Kathy- Przeczytałam, zgadzam się z Konwalią. Tylko czy to nie za szybko?
Montana- Kocice, co sądzicie?
Puma- Trochę szybko, ale sam się szczur prosi o deratyzację!
Delfin- I w sumie łatwa akcja. Marija robiła ostatnio remont, na pewno zostało jej trochę pianki montażowej.
Marija- Mam. Mogę wysłać w każdej chwili. Też jestem za.
Napakowana- Potwierdzam. Bilka załatwisz proszki?
Bilka- Owszem. Jutro mam dyżur.
Montana- Dobra dziewczyny, zatwierdzam akcję. Zapraszam do Dzikich Kotów, obgadamy szczegóły. Pamiętajcie kocice, żeby usunąć archiwa. Mrau!



Anka gryzła końcówkę ołówka.
-Z jednej strony to jest zbyt oczywiste, z drugiej, wyjaśnione zabójstwo zazwyczaj okazuje się oczywiste, a mordercą jest członek rodziny. Nie ma co udziwniać.
Tomek rzucił Cwelowi gumową piłeczkę. Pies energicznie zanurkował pod biurko.
-Niby tak.- Westchnął ciężko i wziął od psa zaślinioną zabawkę. - Mój trop okazał się niewypałem. Stefańczyk spłacił dług Gauczowi. Część uzyskał z banku a większość założył za niego szwagier. Sprawdziłem i bank i tego szwagra. Stefańczyk jest czysty, niestety.
-Wybicka nie ma alibi. -Anna zmieniła ołówek na czerwony marker.- Twierdzi że cały czas była w domu, bo akurat tego dnia poczuła się niedysponowana i wzięła wolne. Dziwne, nie? Poza tym strasznie wnerwiło ją, gdy oznajmiłam że ma zakaz wyjazdu poza granice miasta.
Pies zaskomlał niecierpliwie. Tomek ponownie rzucił piłką, prawie strącając z szafki zakurzoną paprotkę.
-Idźmy tym tropem. Dlaczego się wnerwiła?
-A ja wiem? Może miała umówioną wizytę u fryzjera w Szczecinie? Albo kosmetyczkę w Gorzowie?
-A może z jakiegoś powodu chciała się ewakuować?
-Dobra, sprawdźmy czy zabukowała jakiś bilet, zrobiła gdzieś przedpłatę kartą kredytową, zarezerwowała hotel, czy coś w ten deseń. I przydałoby się jeszcze raz ją wymaglować. Przycisnę ją jutro, dziś niech się podenerwuje.- Policjantka odłożyła pogryziony marker.- Dobra, ja lecę na chatę bo moje bliźniaki zapomną jak wygląda matka, a ty leć do szefa po pozwolenia na internetowy research.

Około 1.15 w nocy Ankę obudził dzwonek telefonu. Spojrzała na wyświetlacz i skrzywiła się ujrzawszy twarz Tomasza.
-No hej- spać nie możesz?
W słuchawce zabrzmiał podniecony głos jej partnera.
-Bingo! Dzień po morderstwie pani Wybicka zarezerwowała wycieczkę na Dominikanę w biurze podróży „Niagara”. Dla dwóch osób. Kasa plus kochanek- to niezłe motywy, nie? Chyba ją mamy!

Miesiąc później


Dzikie koty z pastelowymi pazurami
08.06- środa.
Cześć kochane Kocice, przyszedł czas na kolejną eksplorację. Zanim zaczniemy chciałam pogratulować Konwaliowej udanej akcji, działając razem jesteśmy najlepszym pod płotem zespołem deratyzacyjnym. Sądząc z mediów nawet grający na fletach byli pod wrażeniem, hrehrehre. Przechodząc do meritum: słyszałyście na pewno o zmotoryzowanym szczurze, który kilka razy przejechał po żywym psie a swymi dokonaniami nagranymi telefonem pochwalił się w necie. Grający na fletach szybko go zgarnęli, ale dyrygenci wypuścili, stwierdzając niepoczytalność. Cóż, wyleczymy go z niej. Kogo mamy na Dolnym Śląsku? Wasza Montana.
Hasło na jutro: nie taki diabeł straszny, odzew: jak baba z wozu.

Konwaliowa- Dzięki Prezeskocico. Jednak bez pomocy naszej Bilki byłoby trudno. To był wielki kawał szczura.
Bilka- Cała przyjemność po mojej stronie. W końcu na coś przydaje się ta cała farmacja.
Napakowana- Brawo koteczki! Teraz zastanówmy się nad nowym wyzwaniem.
Kathy-Dla tego szczura musimy wymyślić coś wybitnie spektakularnego. Mój syn jest flecistą, mogę mu buchnąć lizaka i bloczek mandatowy.
Montana- OK. Możemy udać tajniaka i zatrzymać szczura w jakimś ustronnym miejscu.
Delfin-Przywiązać do drzewa w wielkim mrowisku?
Marija- Mój wnuk ma wiertarkę udarową. Wywiercimy w szczurku parę dziurek?
Kathy- Śmierć tysiąca cięć. Przywiążemy do drzewa i będziemy...
Bilka- No, to ciekawe, co będziemy Kathy?
Montana- Pewnie wywaliło ją z neta.
Napakowana- Albo zupa z gara wykipiała hrehrehre.
Montana- Dobra Kociczki, ostrzymy pazurki i wysilamy łebki. Do pogadania za tydzień. W razie czegoś pilnego skrzynka kontaktowa ta co zawsze. Spadamy z płota. Mrau!

-Powiem ci Pajac, że to jest żałosne.
Po spisaniu zeznań świadków i zainkasowaniu prawa jazdy pijanemu kierowcy Anna i Tomasz wracali do komendy policji.
-Nie zdziwię się, jak stary na stałe przeniesie nas do drogówki. Dobrze że choć Cwel robi postępy, bo my spapraliśmy sprawę Wybickiego na cacy!
Tomasz zerknął w lusterko i wyprzedził ciągnącego się przed nimi golfa.
-Życie, co zrobisz.- Policjant wzruszył ramionami.- W sumie nie ma czego żałować, to była gnida. Co za różnica kto go kropnął?
-Cóż za profesjonalizm! Policjant idealny! Stefańczyk żyje sobie jak pączek w maśle, a Wybicka śmieje się z nas na tej cholernej Dominikanie.
-W końcu okazała się niewinna, to i pojechała.
-Kurde, a wszystko wskazywało na nią. Kto by pomyślał że kochanek okaże się przyjaciółką detektywem, a rozwiązanie problemów- kompromitującymi zdjęciami małżonka.
Skręcali już na policyjny parking, gdy odezwała się komórka Tomasza. Mężczyzna słuchał chwilę w milczeniu, po czym skręcił gwałtownie kierownicę, włączył koguta i zawrócił na miasto.
-Co jest?
-Dzwoniła moja matka. Jest w histerii. Chyba wykańcza się ten jej kot.
-Jezu!
-Ona kocha go nad życie. – Głos Tomasza zadrżał.- I powiem ci, że dopiero teraz, kiedy mam Cwela, rozumiem ją.

Po kilku chwilach byli na miejscu. Pokonując po kilka schodów naraz wpadli do mieszkania starszej pani.
-Mamo?
-Boże, synu! Heathcliff się dusi! Co chwilę traci przytomność! Szybko, musimy jechać do weterynarza!
Maryna Pajacykow już była ubrana. Podpierając się laską stała niepewnie na osłabionej po niedawnym złamaniu nodze i przytulała zapłakaną twarz do transportera, w którym nieruchomo leżał stary kocur.
-Już mamo, już. Wezmę kota i pojadę sam, przecież nie zejdziesz ze schodów!
-Mowy nie ma.- Kobieta otarła twarz i podeszła do drzwi.- Może to jego ostatnie chwile. Muszę być z nim do końca. Weź mnie na ręce, Ania zniesie transporter z Heathcliffem. Szybko!
Nie tracąc czasu na zbędne dyskusje policjanci podporządkowali się woli załamanej kobiety. Sporym problemem okazało się umieszczenie starszej pani na fotelu pasażera, bo za żadne skarby świata nie chciała puścić klatki z ledwie żywym kotem.
-Dobra.- Tomasz przejął inicjatywę.- Anka przesuń fotel na maksa do tyłu i wróć do domu. Włącz sobie kompa, telewizor, poczytaj czy coś. My lecimy.
Rzucił partnerce klucze od mieszkania matki i z piskiem opon ruszył w kierunku niedalekiej lecznicy.

Anka weszła do pokoju i ciężko usiadła w fotelu. Całym sercem współczuła biednej kobiecie i miała szczerą nadzieję że uda się uratować kota. Wzięła do ręki leżące na stoliku czasopismo i przerzuciła kilka stron. Po kwadransie wstała i zerknęła przez okno. Nic. Usiadła przy biurku. Migająca lampka informowała o włączonym komputerze. Kliknęła. Na monitorze ukazała się startowa strona jakiegoś bloga. Na drewnianym płocie siedziały koty z kolorowymi pazurami. Odruchowo przesunęła kursor myszki. Zaczęła czytać. Jezu! Kathy? Heathcliff? Coś zaskoczyło w jej głowie. Wichrowe wzgórza! Jezu! Wszystkie puzzle nagle wskoczyły na miejsce i ułożyły się w nieprawdopodobną perspektywę.

Patrząc na pusty transporter i zapłakaną twarz pani Maryny Pajacykow, Anka wiedziała, że Heathcliff biega już za Tęczowym Mostem. Niewyraźna mina Tomka i rozpacz jego matki mówiły same za siebie. Kobieta usiadła w swój wózek i zapatrzyła się w dal. Tomasz niespokojnie zerknął na zegarek. Policjantka podeszła do swego partnera.
-Jedź. Ja z nią trochę posiedzę, nie powinna teraz zostać sama, a kobieta zawsze lepiej zrozumie kobietę.
-Na pewno?
-Na pewno. Jedź.
Uściskawszy matkę Tomek wyszedł z mieszkania cicho zamykając za sobą drzwi. Anka skierowała się do kuchni i przygotowała dwie filiżanki herbaty. Gdy wróciła zastała Marynę w tym samym miejscu, z tym samym pustym spojrzeniem. Odstawiła filiżanki na stół i położyła swą rękę na spracowanej dłoni kobiety. Starsza pani z wdzięcznością podniosła wzrok.
-Pani Maryno.- Cichym, acz stanowczym głosem odezwała się policjantka.- Proszę mi powiedzieć jak zabiła pani Damiana Wybickiego?

-Nie!- Blada twarz Tomka zrobiła się jeszcze bledsza.
-Niestety. Przyznała się do wszystkiego. Zaczaiła się przy drzwiach. Gdy usłyszała kroki sąsiada otworzyła drzwi i poprosiła o pomoc przy cieknącym kranie, który wcześniej celowo zepsuła wyciągając uszczelkę. W ramach podziękowania poczęstowała go ciastkiem nadzianym strychniną, którą z kolei dostała przesyłką kurierską od jednej z tych kocic, u której akurat przeprowadzano w piwnicy deratyzację.
-Matko jedyna!
-To nie wszystko. Te same kocice załatwiły gościa, który pod Krosnem zniszczył pasiekę, wstrzykując w otwory wylotowe uli piankę montażową. Uśpiły gościa jakimiś prochami, związały, a gdy się ocknął zrobiły mu to samo. Zapakowały mu piankę w usta i nos i patrzyły jak się dusi.
-Jezu!
-Mało tego.
-Nie, błagam! Jeszcze coś?- Twarz Tomasza była bielsza niż najbielsze prześcieradło.
-Twoja matka zamierzała wziąć udział w kolejnym morderstwie. Chciała ukraść ci lizaka i wysłać na Śląsk, gdzie te piekielne kocice szykowały kolejną akcję.
-Boże, Anka. Moja niepełnosprawna, stara matka jest wielokrotną morderczynią! I co ja mam teraz zrobić?!
Policjantka podeszła do załamanego partnera, obiema rękami objęła jego twarz i spojrzała w oczy.
-Nic.
-Co?
-Nic nie zrobimy. One, te emerytki, wymierzały sprawiedliwość. Czekały aż tymi szczurami zajmie się policja. Zazwyczaj czekały na darmo. Ci zwyrodnialcy albo odchodzili wolno, albo dostawali śmieszne kary finansowe.
-Nic?- Tomasz wciąż był w szoku.
-Nic. Co byś zrobił, gdyby jakiś oprych skrzywdził Cwela? Skatował i wyrzucił przez okno? Założył worek na głowę i udusił? Spalił żywcem?
-Zabiłbym gnoja!

-No właśnie. I dlatego nie zrobimy nic. A twoja matka obiecała mi na wszystkie świętości, że Kathy zniknie na zawsze. I jestem pewna, że słowa dotrzyma.



Epilog

Maryna Pajacykow szykowała sobie kolację. Czarny kocur leżał na jej kolanach wygrzewając bolące stawy kobiety.
-Co tam Kmicic? Masz chęć na wątróbeczkę?
Kot zamiauczał twierdząco.
-Masz skarbie, jedz. Świeżutka, od Kica, nie jakieś ochłapy z marketu.
Kot zajął się konsumpcją a starsza pani z kanapką w dłoni zasiadła przy komputerze.

Montana-Kto rano wstaje...
Oleńka- Ten leje jak z cebra. Cześć kocice! Co dziś mamy na tapecie?



poniedziałek, 9 września 2019

Przejażdżka rowerowa

Ludzie są coraz dziwniejsi. 
Mój dorosły syn zapodał focha, bo nie usmażyłam mu naleśników, a chłop obraził się na śmierć, bo wezwałam elektryka do ciemnej piwnicy, a przecież chłop obiecał dwa tygodnie temu, że naprawi awarię!

Ludzie są dziwni albo to ja jestem jakaś dziwna i ograniczona do tego, bo nie nadążam za tymi ewolucyjnymi wręcz zmianami. 
To, że jesteśmy egoistami, kombinatorami, leniami a czasem zwykłymi głupkami to wiadomo od dawna, ale że aż tak bardzo zmieniają się zasady i normy człowieczeństwa, to nie wiedziałam. Bo jeśli dziesięciu patrzy a jeden robi, to znaczy że normą jest nierobienie. Jeśli stu syfiarzy wywozi śmieci do lasów, a dziesięciu zbiera i segreguje, znaczy ta dziesiątka nie jest do końca normalna. Jeśli 90% pasażerów autobusu wgapia się w komórki, a tylko kilkoro czyta książkę to...no wiecie już o co mi chodzi. 
Ale do rzeczy. Mówią wszem wobec, że jazda na rowerze to samo zdrowie, relaks i w ogóle, wybrałam się więc na przejażdżkę. Pogoda w miarę, ja na urlopiku, zdrowie i humor dopisują, koła napompowane, bidon z wodą gotowy, kask na łeb, kamizelka na grzbiet i ahoj przygodo! 
Najpierw przez miasto. Jadę ostrożnie omijając dziury w jezdni i wystające studzienki. Ruch spory, jak to w mieście, więc co rusz wymijają mnie samochody dmuchając spalinami w nos. Co bardziej niecierpliwi trąbią i pchają się na trzeciego, doprowadzając me serce do palpitacji. Zjeżdżam więc na chodnik. W miarę możliwości trzymam się jednej strony, jadę powoli, bo nie wiadomo kto, co ani skąd wleci mi pod koła. Wleciał ogryzek jabłka, kilka petów, i jeden bachor.  Aby ominąć dzieciaka musiałam gwałtownie skręcić i rozjechałam przednim kołem okazałe psie gówno leżące na środku chodnika. Bosko! Garścią trawy i nawilżoną chusteczką usiłowałam zmyć śmierdzącą maź z opony i wmawiając sobie, że wciąż jest fajnie wyjechałam za miasto. Skręcając w lewo na mało uczęszczaną drogę omal nie straciłam roweru i życia, gdy jakiś idiota, nie zważając na moją wyciągniętą rękę, wyminął mnie z lewej strony. Dobra, odetchnęłam głęboko, łyknęłam z bidonu i dziękując wszystkim mocom, że wciąż żyję postanowiłam relaksować się dalej. Pięknie. Wiaterek szumi, słonko zagląda zza chmur, na ścierniskach przyuważyłam stado saren, gdzieś zaśpiewał skowronek, kicnął zając... Sama rozkosz.



Po jakiejś godzince zachciało mi się siku, więc zatrzymałam się na przydrożnej stacji benzynowej. Kupiłam białkowego batonika, żeby czasem nie schudnąć za dużo i poszłam tam, gdzie nawet król piechotą chodzi, a nie bicyklem, niczym karocą zajeżdża. I znów zadziwił mnie gatunek ludzki. Nie sądziłam, że ludzie mogą być tacy namolni i nie uszanować najbardziej nawet intymnej sfery życia. Ustawiam ja się w pozycji narciarza, obowiązkowo napinam kilka razy mięśnie Kegla, już, już mam się rozluźnić, gdy z sąsiedniej kabiny słyszę głos:
-Cześć.
-Cześć- odpowiadam nieco zdziwiona.
-Co słychać?
-W porządku.
Leciutko popuściłam, jednak muszę mocniej ćwiczyć swoje Kegle.
-Co robisz?
No, cholera jasna, chyba słychać, co robię!
-Chyba to samo co ty- silę się na nędzny dowcip.
Głos zza ściany zirytował się:
-Dlaczego mnie olewasz?!
Jezu! W panice zerknęłam. No sorry! Ta irytacja jest zupełnie nie na miejscu, olewam tylko to, co służy do olewania. Wkurzyłam się i też podniosłam głos.
-Nie zmyślaj! Wcale cię nie olewam!
Zapadła pełna konsternacji cisza. Po dobrej chwili głos rozległ się ponownie.
-Wiesz co, zadzwonię do ciebie później, bo jakaś kretynka z sąsiedniego kibla odpowiada na każde moje pytanie!
Boże! Jaka siara! Stałam w tym kiblu i stałam, aż upewniłam się na sto procent, że moja rozmówczyni mimo woli opuściła nie tylko kibel, ale i stację. Jezu!

Wróciłam do domu i schowałam rower w najciemniejszym kącie kanciapy, bo ten odpoczynek tak mnie zestresował, że do tej pory mnie telepie na samo jego wspomnienie. Wezmę się chyba za jakieś gary czy sprzątanie, to choć trochę się zrelaksuję po tym relaksie...

niedziela, 8 września 2019

Koło czasu

Jedyne co pewne w życiu to powtarzalność Matki Natury. 
Może nie co do dnia, nie co do miesiąca nawet, lecz wiadomo, że po zimnych dniach przyjdą ciepłe, po burzy wyjdzie słońce, zielone liście poczerwienieją, zszarzeją i opadną, lecz wiosną powrócą jako wyczekiwane pączki na nagich, zmarzniętych po zimie gałęziach. Miedze i pobocza ścieżek zażółciły się nawłociami. Ogród zakwitł rozchodnikami i zimowitami.





Zamiast wodą z lodem i listkiem mięty coraz częściej raczymy się ciepłą herbatą. Niby mamy jeszcze lato, lecz ustrojona koralami z jarzębiny, głogu i owoców dzikich róż jesień stoi u bram. Mało tego, ona już wali w te bramy zaciśniętymi kułakami, rzuca pociskami z kasztanów, żołędzi i orzechów. Smaga po twarzach babim latem i śpiewa klangorem odlatujących żurawi przeplatanym klekotem spóźnionych bocianów. 
Do domów ciągną z pól i lasów jej szpiedzy. Tarantule o metrowych odnóżach przebiegają bezczelnie przez środek pokoju. Tak zapierdzielają na tych długaśnych girach, że prawie słychać stukot ich stóp i nie wiadomo: zwiewać, wołać o pomoc, lecieć za dziadem z klapką, czy po prostu zaakceptować fakt, że idzie jesień i wznosić modły, aby jesienny gość nie wlazł nam nocą do otwartej paszczy. 
Idzie jesień, a wraz z nią pająki i biedronkopodobne harlekiny. Nie śpiewajmy im jednak żeby leciały do nieba i nie oczekujmy, że przyniosą kawałek chleba. Jeśli już to ugryzą i nasmrodzą przed śmiercią. 
Częstymi jesiennymi gośćmi są też myszy i nornice. Z nimi zazwyczaj robi porządek moja kociczka. Kaszanka ma zwyczaj przynosić na taras różne swoje krwawe łupy. A to mysz z przegryzionym gardłem, a to jaszczurkę, zdarzyła się nawet biedna jaskółeczka. Cóż- prawo natury. Gdy więc zobaczyłam leżącą na progu zdechłą mysz, nie zdziwiłam się zbytnio, pchnęłam ją czubkiem buta, aby nie wypadła do pokoju i chciałam iść po szufelkę, aby usunąć tę wątpliwą dekorację. Zdążyłam zrobić pół obrotu, gdy mysz ożyła! Z ponadświetlną prędkością wpadła do domu i zakitrała się za komodą. Jeeezu! Zamiast szufelki złapałam za miotłę na długim kiju i próbowałam wypłoszyć intruza. Po kilku próbach niechciany gość wybiegł na szczęście na taras, choć „szczęście" nie jest w tym wypadku trafionym słowem, bo tam czekała już Kaszanka z gościnnie rozwartymi pazurami i kłami.

Pewnie nie ostatnia to mysz i nie ostatnie pająki w tym roku. Jesienne migracje dopiero się zaczęły. Lecz choć pożyteczna biedronka może okazać się drapieżnym harlekinem, a martwa nornica żywą myszą jedno jest pewne- jesień idzie...


wtorek, 20 sierpnia 2019

Koń by się uśmiał

Wiemy wszyscy, że przepisy prawne bywają dziwne. Że regulaminy spółek, towarzystw, czy innych organizacji bywają tak skomplikowane, że czasem sam twórca nie do końca je rozumie. Wiadomo też powszechnie, że grabie grabią do siebie i tak jak chętnie przyjmowane są wszelkie ubezpieczeniowe składki, tak wypłacanie należności to już droga przez mękę, wybrukowana dodatkowo cierniami i gwoździami. Co dziwniejsze, wszelkie czynności mające na celu wydojenie klienta odbywają się w majestacie prawa. Gdy człowiek spóźni się z opłatą jeden dzień otrzymuje natychmiastowe ponaglenia, często okraszone miłą wzmianką o komornikach i innych windykatorach. Na wypłatę świadczeń czeka się za to często miesiącami. 
No, ale po co ja to w ogóle piszę- toż to czysty banał i oczywista oczywistość. Niby tak- lecz gdy sprawa zaczyna dotyczyć osobiście, banał i oczywistość stają się zmorą i człowiek tylko coraz szerzej otwiera oczy, z niedowierzaniem czytając kolejne maile od towarzystwa ubezpieczeniowego, które to jeszcze nie tak dawno temu obiecywało jasność, przejrzystość, uczciwość i inne gwiazdki z nieba.
Miałam stłuczkę. Klient jednego z marketów zapatrzył się nie tam gdzie trzeba i przyłożył mi zderzakiem w zderzak. Poszła lampa, nieco wgniotek i zarysowań, sporo nerwów, ale nic poważnego ani mnie, ani jemu się nie stało. Przyjechała policja, wydmuchali, wlepili klientowi mandacik, spisali protokół- standardowa kolizja drogowa i zwyczajowe postępowanie. Wysłałam do towarzystwa ubezpieczeniowego odpowiednie dokumenty, sympatyczny pan przyjechał i ocenił szkody, dostałam nawet auto zastępcze, bo z powodu zbitej lampy dowód rejestracyjny auta został zatrzymany. No i okej. 
Okej do czasu, aż dostałam odpowiedź. I tu zagwozdka- sympatyczny pan wycenił koszty naprawy na 5 tysięcy, a ubezpieczalnia proponuje mi... cały 1 tysiąc i pół! No więc ja się pytam: o co chodzi?! Jakim cudem mam naprawić auto? Skąd mam wyszarpać te pozostałe 3,5 tysiąca? Oburzona wystosowałam kolejne pismo, na które uzyskałam następną dziwną odpowiedź. Po kilkukrotnym przeczytaniu domyśliłam się, że zaoferowano kwotę za którą mogę kupić używane lub zastępcze części i nimi mam naprawić samochód. Cóż, odpisałam ponownie, że nie chcę podróbek, tylko oryginały, bo takie właśnie zostały uszkodzone podczas kolizji. W odpowiedzi dowiedziałam się że to jest standardowa procedura. No chwila! Jeśli to jest standard, to dlaczego konfiskuje się pirackie płyty i książki? Skąd te naloty na handlarzy podrabianymi ciuchami? Jakim prawem zwijają gości za fajki czy alkohol bez akcyzy? Przecież takimi niefirmowymi też można się nieźle najarać i ubzdryngolić!
Zmęczona idiotyczną wymianą maili osobiście pofatygowałam się do siedziby ubezpieczalni. Jezu! Tam dopiero usłyszałam opowieści, przy których moje ukochane fantasy wydają się całkiem realistycznymi i prawdopodobnymi historiami. Podobni do mnie pechowcy chętnie dzielili się swoimi doświadczeniami. Jeden z nich walczy w sądzie już dwa lata, drugi zaczął się leczyć u psychiatry, trzeci stwierdził że chyba jest jakimś medium przemieszczającym się pomiędzy światami równoległymi, bo ubezpieczalnia stwierdziła, że żadnego wypadku nie miał, gdyż uszkodzenia biorących udział w stłuczce aut nie są ze sobą kompatybilne. Rany! Jednak proszę- jacy kreatywni ludzie pracują w ubezpieczalniach- a ja, naiwniara, myślałam że to zwykli urzędnicy!
Summa summarum, podpowiedziano mi, żebym sprzedała wierzytelności którejś z wielu instytucji, zajmujących się zawodowo odzyskiwaniem od firm ubezpieczeniowych należnych klientowi pieniędzy. Swoją drogą jakie to polskie niestety, że powstają legalne firmy zajmujące się legalnym wydzieraniem kasy innym legalnym firmom. Sorry- nie pojmuję tego swoim małym rozumkiem! 
Cóż, ten nie ma stłuczek, który nie jeździ, jednak nie chciałabym ponownie wędrować tą cierniową drogą. Życzę Wam- wszystkim kierowcom, szerokich dróg, rozsądnych współuczestników ruchu i życzliwych policjantów, bo na uczciwe ubezpieczalnie nie macie co liczyć!

I źle nam było kiedyś? Gdy człek konno przestrzenie nieśpiesznie przemierzał?
I przyjemniej, i zdrowiej, taniej, smrodu mniej, że o nerwach nie wspomnę. A jak jeden drugiemu w zad wjechał, to worek owsa i butelka gorzałki załatwiały sprawę. I co ważniejsze- bez wnerwiających pośredników. Baa... Chciało nam się postępu- to mamy! ;)
Koń by się uśmiał!


wtorek, 6 sierpnia 2019

Klęska urodzaju

Ręce mi odpadają, oczy się zamykają i w ogóle zdechła jakaś dziś jestem, pójdę więc na łatwiznę i co się u mnie dzieje pokażę Wam na zdjęciach. 
Jak co roku o tej porze mój czas absorbują dary natury. Wracam z pracy, zbieram opadłe jabłka lub obrywam ogórki, siadam na schodach i strugam, obieram, wycinam zgniłki, myję, przebieram itd. Dzień świstaka normalnie. Grzech narzekać, bo zimą będzie jak znalazł. Nie tylko zresztą zimą, bo i teraz zajadamy się małosolnymi i z rozkoszą pijemy świeżo wyciśnięte soki. No, a samo się nie zrobi. Zresztą szczerze mówiąc,  nawet lubię tę nieskomplikowaną, choć nudnawą, robotę, a zapełniające się w piwnicy półki napawają mnie gospodarską dumą ; )

Nastawiony w połowie czerwca ocet malinowy jest już zdatny do spożycia, choć jeszcze delikutaśny bardzo.






Zaprawiony zeszłoroczną matką octową doszedł idealnie i wytworzył kolejną matkę, która na dniach powędruje do słoja z octem jabłkowym.



Po kompotach czereśniowych i wiśniowych przyszła kolej na ogórki.



Kiszone, korniszony, w zalewie curry [uwielbiamy] i przeciery na zupę.




Sezon ogórkowy jest w tym roku wielce łaskaw, więc zaczyna mi już brakować słoików! 
A tu już straszą pomidory! Dopiero co były zielone niczym szczypiorek na wiosnę,



później zżółkły,



i nagle nabrały soczystych, apetycznych barw.




Jessu, śliwa też ugina się od owoców! 




Zaraz przyjdzie czas na gruszki... 
W międzyczasie jakieś ciacho [buraczkowe],



czy pierogi z borówkami...





A dupsko rośnie!

Tak więc przełom letnich miesięcy obfituje u mnie i w owoce, i w warzywa, i w... jerzyka.
Dzikus Kaszaneczka robi się coraz mniej dzika. Można powiedzieć, że jedną łapeńką już domowa ;)



Hm... może dlatego, że swym czułym nochalem wywąchała kolejnego biedaka, który trafił do mnie na podkurowanie. Szanowne Panie, tamtaradam, przedstawiam Wam Tomaszka.



Zaplątał się nieborak w żyłkę i zranił skrzydło wędkarskim haczykiem. Znalazła go moja siostrzenica o wrażliwym serduszku i w te pędy przyniosła do ciotki ;) Na szczęście wet mówi, że za dwa, trzy dni powinno być okej. Siedzi na razie wystraszony, chlipnął trochę wody, ale jak cztery, wrzucone do klatki muchy leżały, tak leżą nadal. Zobaczymy jak będzie jutro.





 Trzymajcie kciuki!

Edit: Niestety. Po powrocie z pracy ptak już nie żył ;[

czwartek, 25 lipca 2019

Miejskie wieści

Moje miasto jest niewielką, powiatową miejscowością. Mieszka tu nie więcej niż 16 tys. głów, z czego niestety, jak w coraz większej ilości polskich miast, większość tychże głów oprószonych jest siwizną. Młodzież wyjechała, wyjeżdża, lub ma wyjazd w planach. Na studia, w poszukiwaniu lepszej pracy [lub w ogóle jakiejś pracy] i ciekawszego życia. Fakt- życie płynie tu leniwie i spokojnie, choć oczywiście różne ekscesy też się czasem zdarzają. Zaciukają bezdomnego za flaszkę wódki, okradną jubilera, pozostawione bez opieki dzieciaki rozpalą grilla w dużym pokoju i zjarają pół dachu czteropiętrowego bloku... Życie.

Jednakże na wakacje miasto me się obudziło. Wyrwało z letargu, otrzepało z kurzu i odziało w kolory. 
Od końca czerwca co weekend oferuje mieszkańcom i przyjezdnym najróżniejsze atrakcje. Może nie jakichś najwyższych lotów, nie za największe pieniądze, lecz w końcu coś się dzieje. W sobótkową noc zajechały food trucki. Spragnieni nowoczesności mieszkańcy rzucili się na wołowe pastrami za trzy dychy, które okazały się zwykłymi kanapkami z mięsem i ogórasem ;) 


Włodarze miasta zaprosili gwiazdy znane z tv. Future Folk z przesympatycznym Stanisławem Karpiel-Bułecką występowało jako support przed... Sławomirem! Serio! I tak jak Stasiu z chłopakami dali z siebie wszystko, tak gwiazdor Sławomir uraczył nas „Kolorowymi kredkami” i „Mydełkiem Fa”! No cóż... jakoś musiał zapełnić tę godzinę, za którą aż boję się pomyśleć ile zainkasował kasiory!


Kolejny weekend poświęcony był najmłodszym. Teatrzyk, pokaz i uczestnictwo w robieniu baniek mydlanych, ciekawe zabawy z animatorami z choszczeńskiego domu kultury. Dzieciaki były zachwycone. Następna atrakcja, która po raz pierwszy zagościła w naszym mieście to Holi- Festiwal Kolorów. Generalnie nie było tu nic specjalnie inteligentnego ani kreatywnego, właściwie było całkiem głupkowate, bo polegało na równoczesnym sypnięciu w górę [na siebie i wszystkich dookoła] kolorowym proszkiem [w skład którego wchodzi mąka ziemniaczana, talk i odrobina barwnika spożywczego], ale możliwość bezkarnego usmarowania się od stóp do głów wywoływała euforię u dzieci i młodzieży i lekko skrępowaną radochę dorosłych. Za magicznym proszkiem w cenie 10 zł za 75 gram. [czyli jak łatwo policzyć najdroższą mąką świata: 133 zł za kilogram], ustawiały się kolejki niczym w sklepach monopolowych w latach 80-tych.


Odbył się również Choszczno Graffiti Jam, na którym ośmiu malarzy na 300-u metrach kwadratowej ściany stworzyło mural przedstawiający historię miasta. I choć moim skromnym, dyletanckim zdaniem woj Choszcz wygląda jakby spadł z kosmosu, jest moc, a ozdobiona malunkami ulica Krótka stała się popularnym miejscem spacerów.


Ostatnia sobota wybrzmiała rytmem miejscowego zespołu rockowego. I choć rytm czasem gdzieś się gubił, młody wokalista zapominał tekst i w międzyczasie wyłączono prąd, na dobrą chwilę uciszając tak gitary jak i mikrofony, publiczność bawiła się znakomicie. Mam tylko szczerą nadzieję, iż słowa które wyartykułował wokalista na melodię „Autobiografii” Perfectu: „W hotelu fan mówi- na taśmie mam to jak w gardłach im rodzi się śmiech” nie będzie złą wróżbą dla zespołu.

Wspomnę jeszcze o rowerowym maratonie dookoła jeziora, zawodach wędkarskich, mistrzostwach w kajak polo, czytelniczych popołudniach w bibliotece i otwartym spotkaniu z Choszcznianinem, który zagrał epizod w słynnej na cały świat produkcji „Gra o tron”.
Fajnie, że coś się dzieje i każdy z łatwością znajdzie coś dla siebie. Mniej fajnie, że i tak znajdą się mieszkańcy, którzy będą zrzędzić i marudzić, narzekać i psioczyć, jęczeć i krytykować. Ale widocznie taka to już jest ta nasza polska, małomiasteczkowa natura, że naprawdę zadowoleni jesteśmy dopiero wtedy, gdy możemy coś i kogoś porządnie skrytykować.