a

a

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Męskim okiem

Pisarz powinien być kreatywny. Raz romans, raz kryminał, dziś paplać optymistycznie, jutro zakrakać jak wrona. 
Tym razem postanowiłam zrobić sobie genderowskie ćwiczenie i zmienić płeć. Uogólniam, generalizuję i przesadzam, więc wszystkich panów proszę o przymrużenie oka ;)

To, że kobiety są z Wenus, a my z Marsa wiadomo nie od dziś. Inaczej myślimy, inaczej postrzegamy, inaczej rozumiemy i całkowicie inaczej reagujemy. Różnie bywa; gruchamy sobie niczym dwa gołąbki, ona spija słowa z mych ust i patrzy z uwielbieniem w oczy, aż tu nagle, nie wiadomo skąd, kiedy ani dlaczego, gołębica zmienia się w sępa i tylko patrzy gdzie wbić dzioba, żeby najbardziej zabolało. No, ale po tylu latach już się człowiek do tego rollercoastera przyzwyczaił. 
Jednak gdy zbliżają się jakiekolwiek święta, to baby już nie są z Wenus. One nie są nawet z Neptuna. Bardziej prawdopodobne, że pochodzą z planety znajdującej się gdzieś na samym krańcu jakiejś całkiem innej, odległej galaktyki. 
Ja rozumiem, że dom trzeba ogarnąć [gdy zamierzają zwalić się goście], coś tam do jedzenia uszykować, jakieś pisanki pomazać, no, ale ludzie!, bez przesady! Lata toto od rana do wieczora, jakby miała motorek w dupie. Zmywa, psika jakimiś chemikaliami, znowu zmywa, przesuwa, drze się żeby jej pomóc, bo nie daje rady. Rzucasz wszystko, lecisz, a ta pyszczy, że podłogę tu dopiero zmyła a ja lezę jak bezrozumny baran i mam stąd spieprzać i to już! To po cholerę woła!? Kudły nastroszone, twarz czerwona, ręce w żółtych rękawicach uzbrojone w jakieś dziwne szczoty i inne narzędzia służące bóg wie do czego. Wczoraj  widziałem jak szczoteczką do zębów fugi w kiblu szorowała. Mało tego, to była moja szczoteczka! 
Żal mi się w końcu kobiety zrobiło, zaproponowałem że chociaż okna oblecę. Ucieszyła się. Wymyłem je w kilka minut- teraz taka chemia dobra, że wystarczy psiknąć, przetrzeć i gotowe. I po co te całe dramaty? W jeden dzień całą chatę bym opierdzielił. Wołam kobietę, niech przyjdzie i się czegoś nauczy. Przyszła, patrzy z dziwną miną... I zamiast się zachwycać, znowu mordę pruje: to są umyte okna?, ramy brudne, parapety uświnione, żaluzji w ogóle nie ruszyłeś, na karniszach firanki pajęczyn... Czy ty w ogóle coś tu umyłeś?! No jak nie- szyby, cholera, umyłem. W końcu przez szyby się patrzy, a nie przez jakieś głupie ramy. No, ale babie nigdy nie dogodzisz. Wkurzyłem się. Idę do lodówki- jedzenie zawsze trochę mnie uspokaja. Drze się! Tego nie rusz, bo na święta, tamto do sałatki, sramto do sernika. Łaskawie pozwoliła jajecznicę zrobić. Ledwo zdążyłem rozbić na patelnię sześć sztuk, leci z wrzaskiem: no i które jajka wziąłeś, ośle! Mówiłam, że te z białymi skorupkami są do malowania! Rany, kto normalny parzy na kolor skorupki głupiego jajka do głupiej jajecznicy? No właśnie, a propo ozdóbek. Wchodzę dziś do salonu, a tu śmierdzi jakby kot dywany olał. Chodzę, szukam, wącham... I co? Rzeżucha! Poustawiała zielsko na parapetach, na stole, przy kominku, w doniczkach, moich lampkach do koniaku... Jezu, jak ja nie lubię zapachu kiełkującej rzeżuchy! Już miałem kota na dwór wywalić, a okazuje się, że muszę żonę, z jej ogrodowymi zapędami! Ogród- następna kość niezgody. Umówiłem się ze Stachem na ryby. Wieczorem nakopałem przynęty, przykryłem wiadro, odstawiłem do kanciapy i poszedłem wcześnie spać, bo skoro świt zaplanowliśmy wyprawę nad jezioro. Wstaję o czwartej, szykuję się cicho, żeby styranej kobity nie obudzić, biorę wiadro, wsiadam w auto... Cóż za wspaniała perspektywa- żyć, nie umierać! Na miejscu szykuję wędki, wkładam rękę do wiadra, macam... Co za cholera, uciekły? A nie! To żona moja, ekolożka cholerna, na grządki warzywne dżdżownice wypuściła. I jeszcze mi się oberwało, że sadysta bez serca jestem i jak chcę, to ona mi taką żelazną trumienkę zafunduje, i zobaczę, jak się będę czuł, gdy nockę w niej przeleżę. Czuł! Że niby te rosówki taką traumę we wiadrze przeżyły? No, błagam! Przecież to zwykłe prymitywne skąposzczety, a nie lumbricus sapiens!



Ale przecież kobiecie nie przetłumaczysz. Uprze się jak wół i żadne argumenty do niej nie trafiają, jakby miała klapki na mózgu. 
I tak tu męcz się człowieku w imię spokoju i rodzinnej sielanki. Wysłuchuj, potakuj, przyklaskuj, i choć męska duma krzyczy w sprzeciwie basem, ciebie stać jedynie na cienki falset. Właśnie- z seksem też cienko. Tydzień przed świętami i tydzień po, o bzykanku mogę sobie jedynie pomarzyć. Zmęczona, głowa boli, pracy ma jeszcze dużo, goście... A ty człowieku weź se i usychaj. Święta, cholera...

Jednak gdy święta w końcu nadejdą, usiądzie człowiek przy pięknie przybranym stole, podje pysznego żarełka, wypije kielicha z rodziną i przyjaciółmi, spojrzy na tę swoją połowicę, piękną i radosną, to nie żałuje że tak się namęczył. Warto jednak było aż tak się poświęcić!