a

a

niedziela, 29 lipca 2018

Jak to wół w cielaka się bawił...

Karty kalendarza zmieniają się w mgnieniu oka, wiosny zamieniają się w zimy, a zimy w kolejne lata na karku. Przybywa zmarszczek i kilogramów, ubywa za to sprawności. Czasem zdarza się, że do głowy wpadają świetne, wydawałoby się, pomysły, ich realizacja jednak skłania do nieciekawych przemyśleń i wyciągnięcia interesujących wniosków.

Jako że wakacje w pełni na kilka nocek przyjechały do mnie siostrzenice. Aby atrakcji było co niemiara, rozłożyłam w ogrodzie namiot, jadłyśmy śniadania wprost z trawnika, obserwowałyśmy gwiazdy w środku nocy i robiłyśmy kupę fajnych rzeczy, których rodzice zazwyczaj zabraniają.


Gdy dziewczynki pojechały, wpadłam na genialną myśl- tę noc spędzę w namiocie jak za starych dobrych czasów! 
Z nostalgią i łezką w oku wspomniałam sobie nasze biwaki, spontaniczne wyjazdy nad jezioro, zapach spalonych kiełbasek i opowieści snute przy ognisku- im więcej gadającej wody, tym ciekawszych i bardziej niesamowitych ;) 
Dodatkowym plusem tego pomysłu był fakt, że nie musiałam od razu składać namiotu i sprzątać pobojowiska ;) 
Oczami wyobraźni widziałam jak przez okienko w dachu namiotu mrugają do mnie gwiazdy a świerszcze śpiewają kołysanki. Maciejka słodkim zapachem otula mnie do snu, a śpiew ptaków budzi o świcie. Noo... o świcie to przesada- o ósmej gdzieś tak. 
Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Do betów w namiocie dorzuciłam ulubionego jaśka i gdy przyszła pora wtarabaniłam się do środka. Ułożyłam się wygodnie i spojrzałam w niebo. Gwiazdy mrugały, świerszcze śpiewały, maciejka otulała... Coś kłuło w tyłek i gniotło pod łopatką... Zmieniłam pozycję. Usłyszałam niuchanie i drapanie w ściankę namiotu. Sońka. Wpuściłam psinę do środka. Ułożyła się grzecznie w nogach i pochrapywała leciutko. Słuchając jej oddechu, cykania świerszczy i cichych odgłosów nocy czułam jak Morfeusz zaczyna kołysać mnie w swych szerokich ramionach. Już miałam oddać się w całości bogu snu, gdy tuż przy moim uchu odezwało się upierdliwe bzzzzz, bzzzzzzz... O żesz! Gdy wpuszczałam Sonię nie zaciągnęłam do końca zamka w drzwiach i cholerny komar wprosił się na nockę. Na wyżerkę właściwie. Wymacałam latarkę i po kilku chwilach ubiłam dziada. No, znów błoga cisza. Korzystając z zamieszania Sonia podpełzła do góry i wpakowała łeb na mojego jaśka. Nawet byłabym skłonna podzielić się z nią poduszką, gdyby nie to, że z upału ziajała całą paszczą prosto w moją twarz. Jezu! Wywaliłam bydlę z namiotu. Obrażona poszła do swojej budy, przylazła za to babka Saba. Udałam że mnie nie ma. Po kilku minutach też się chyba obraziła, bo poszła na swoje legowisko, wysikawszy się najpierw tuż obok mojej głowy. Mało brakowało bym wydarła się na maksa, gdy coś obrzydliwego przelazło mi po lewym policzku. Świerszcze darły się jak opętane, jakiś walnięty kundel wył do księżyca, na ogródkach działkowych nieopodal domu ruda tańczyła jak szalona, a Sławomir imprezował w Zakopanem. Rany! Na domiar złego znów coś wlazło na moje czoło, a pod tyłkiem zmaterializowała się jakaś szyszka. 
O nie! Za jakie grzechy mam tak cierpieć? Zabrałam kołdrę, wpakowałam pod pachę jaśka i wróciłam do wygodnego łóżeczka. Zasłoniłam roletę, żeby gwiazdy razem ze swoim łysym kumplem w pełni nie dawały mi po oczach, zamknęłam okno, aby odgrodzić się od hałasów i ,w końcu szczęśliwa, usnęłam w jednej sekundzie.


Jaki z tego wniosek, moi mili? 
Co pasuje smrodom- nie zawsze na dobre wyjdzie wojewodom!