a

a

sobota, 7 kwietnia 2018

Wiosenna psychoza

No i się zaczęło! 
To było oczywiste, że wraz z dłuższymi dniami, pierwszymi ciepłymi powiewami wiatru i pierwszą pszczołą szukającą nektaru w nieśmiało otwierających się kielichach krokusów dopadnie mnie psychoza maniakalno- obsesyjna. 
Z uporem maniaka obsesyjnie szukam pierwszych objawów, sorry- oznak chciałam rzec, albo zwiastunów, wiosny. Wsadzam łeb w krzaki i poszukuję pierwszych pąków. Dokładnie przeglądam gałązki magnolii i forsycji. Obserwuję niebo i wypatruję kluczy dzikich gęsi i żurawi. Nasłuchuję ptasich pieśni: czy to jeszcze zimowe ”daj jeść” czy to już wiosenne godowe trele. Parapety zapełniają się rozsadą pomidorów i papryk a ja coraz tęskniej wypatruję słonka. 
I w końcu jest! Chociaż tydzień temu z nieba sypał się biały puch i pizgało nie jak na zajączka, lecz co najmniej na gwiazdkę, od dwóch dni niepodzielnie zapanowała wiosna. W ciągu kilku wręcz godzin rozwinęły się wszystkie krokusy, lada moment pojawią się żonkile, a tulipany podskoczyły o jakieś pięć centymetrów. Na miejskim bazarku zakwitły hurtowe ilości bratków, stokrotek i pierwiosnków. Nie da się, po prostu nie da się przejść obok nich obojętnie.


Najpierw jest planowanie: 
W te duże donice wsadzę po trzy bratki, w mniejsze po jednym i ze trzy w ten wydrążony pień kasztanowca. W zeszłym roku było na żółto, w tym zrobię na biało-niebiesko. Niezapominajki sobie odpuszczę, bo pewnie same się nasiały z zeszłorocznych sadzonek. Prymule też oleję, bo jakoś nie udaje mi się ich przezimować, a kupować na miesiąc nie ma sensu... 
Z gotowym planem i wizją w głowie wsiadam na rower [postanowienie noworoczne] i ruszam do Choszczna. Zasapana i zapocona, bo po zimie kondycji mniej niż zero, wpadam na rynek i... przepadam. Całe planowanie na nic, bo nie wiadomo jak i kiedy wracam do domu z całym koszykiem kolorowych sadzonek, a na kierownicy roweru majtają się jeszcze ze dwie reklamówki. Z zaplanowanego wydatku rzędu stu złotych robi się dwieście, ale co tam, najwyżej na kolację przez kilka dni z rzędu będzie twaróg. Trza się odchudzać, o! 
Przymierzam, dopasowuję, odchodzę i patrzę jak dana kompozycja będzie się prezentować. Od furtki, od tarasu, z prawa, z lewa... Z wniebowziętą miną mieszam w taczce piasek z kompostem i ziemią, jakbym co najmniej miksturę wiecznej młodości tworzyła. Po robocie krążę dookoła i podziwiam swe dzieło, jakbym nigdy w życiu bratka nie widziała. Tak, moi drodzy- jak nic psychoza, ale jaka przyjemna... 
Jakiś mądry człowiek powiedział, że nieważne co twierdzi psychiatra, grunt to być szczęśliwym. Zgadzam się z tym bez dwóch zdań ;)
A jak tam u Was? Czy z początkiem wiosny też chorujecie?