Małe zawsze jest słodkie. Nieważne na ilu nogach się porusza, jaka powłoka otacza jego ciało i jakim sposobem usiłuje się porozumieć. Czy to malutki psiak, papużka, żółw, rybka, chomik, czy jeszcze inne stworzenie boże.
I to szczęście w oczach dziecka… Ciepło w sercu, gdy patrzymy jak wyciąga spod choinki podskakujący pakunek, przytula nowego członka rodziny, całuje, głaska, pod malutki nosek podsuwa smakołyki i rzuca nam się na szyję mówiąc, że kocha najbardziej na świecie i że jesteśmy najlepszymi rodzicami pod słońcem. Wszystkie pieniądze świata nie są wtedy ważne. Taa…
Rok później zapełniają się schroniska. Podrośnięte
szczeniaki płaczą za kratami boksów, nie rozumiejąc dlaczego ciepły kąt nagle
zmienił się w zimny, betonowy schron. Wyrzucone na ulice koty giną pod kołami
aut. Ciałka zadziobanych papużek i kanarków walają się pod drzewami, a słodkie wodne
żółwiki stają się karmą dla szczupaków. Taa…
Wszyscy wiemy, że żywe stworzenie nie jest zabawką. Że
maluch podrośnie, będzie robił kupę i niszczył kapcie. Będzie wymagał
zainteresowania i poświęcenia odrobiny czasu. Że trzeba czyścić akwarium,
wymieniać trociny, myć kuwetę, odwiedzać weterynarza…
Wiemy, lecz co z tego wynika? W każde Święta Bożego
Narodzenia pod choinkę trafiają żywe zwierzęta, które niestety zbyt często
marnie kończą. A przecież są inne formy uszczęśliwienia dzieci małym
zwierzaczkiem. Można kupić mięciutką maskotkę lub elektronicznego pupila. Zainstalować
„hodowlaną” aplikację na telefonie. Pójść
na spacer ze schroniskowym bezdomniakiem. Wystawić miskę z kocim jedzeniem,
pokarmić wiewiórki w parku, sypnąć ziaren kaczkom i łabędziom, zamontować na
parapecie karmnik dla mazurków i sikorek. Uczymy dziecko odpowiedzialności,
fundujemy mu radość z obcowania z naturą i uszczęśliwiamy wspólnym spędzeniem
czasu. W tej materii ogranicza nas jedynie własna wyobraźnia, bo i możliwości i
potrzeb jest przecież mnóstwo.
Taa… I jak to ja, znów strzeliłam sobie w kolano. Miałam zamiar napisać coś całkiem innego. Miał to być post reklamujący mojego podrzutka. Miałam napisać jaka jest słodka i pocieszna. Jak mruży oczka zasypiając w zgięciu mojego łokcia, mrucząc niby stary trabant. Jak sunąc brzuszkiem po podłodze czai się wyczuwając smakowite zapachy dolatujące z miski. Jeszcze w głębi gardziołka rodzi się syk, ale nie ucieka już od moich rąk i pozwala się drapać za szylkretowymi uszkami.
Kocur Kaszotto obraził się na mnie śmiertelnie, a
Kaszanka jeży grzbiet i fuka, sądzę jednak, że dogadają się pomiędzy sobą szybciej,
niż potrafią zrobić to ludzie.
Maleńka Metka, podobnie jak Kaszo i Kaszanka trafiły do mnie z tej samej, ulokowanej w bliskim sąsiedztwie „hodowli”. Najpierw przyszedł chudy, zmarnowany kocur.
Gdy trochę się podtuczył przyprowadził kotkę.
A w niedawny, mroźny listopadowy wieczór szylkretowa kotka z rudymi brwiami podrzuciła na moje podwórko swoje maleństwo.
Co będzie jutro?
Za pośrednictwem mojego bloga, FB i mam nadzieję choszczeńskiej gazety apeluję do wszystkich- sterylizujcie swoje koty! Nie skazujcie kotek na wyniszczenie, kociąt na śmierć i kocurów na brutalne walki.
Panie M, dokarmia Pan wolnożyjące koty, mają ciepłą budkę, to się bardzo chwali, lecz proszę najpiękniej jak potrafię - niech Pan je wysterylizuje. Zapewniam z autopsji, że nie będą mniej łowne!
A moje „okno życia” już się zapełniło!