a

a

środa, 29 czerwca 2016

Mądrości z ławeczki

Cytaty, złote myśli, sentencje, puenty... Mądre, głupkowate, zabawne albo smutne. Każdy ma jakieś ulubione. 
Ja uwielbiam te głupkowate, które jednak po zastanowieniu mają w sobie jakąś życiową prawdę. 
Mistrzami w tej dziedzinie są bohaterowie serialu „Ranczo”. Scenariusz jest napisany tak znakomicie, że właściwie co chwilę leci jakiś błyskotliwy dialog. A już prawdziwymi geniuszami są stali bywalcy ławeczki pod sklepem.


Przy flaszce taniego wina prowadzą dysputy godne największych fizjologów. Tfu, filozofów miałam na myśli ;)

Dają nam światłe rady:
Wszystko jest dla ludzi, ale nie wszystko dla wszystkich.
Wszystko ma swoje skutki uboczne- nawet lekarstwa.
Najważniejsza rzecz to wszystkiego w miarę mieć. Z mało niedobrze, ale za dużo też źle.
W piciu nie o trunek chodzi, ale o towarzystwo- od tego smak zależy.
Wiedzę należy uzupełniać- oby nie za szybko.
Zaliczka więź między inwestorem a wykonawcą buduje.
Wódki nie przepijesz, roboty nie przerobisz.
Nie myl przyjemności z pracą, jeśli nie chcesz, żeby spotkała cię jaka nieprzyjemność.

Doskonale pojmują stosunki międzpłciowe:
Nic tak nie zmienia człowieka, jak kobieta i piniądze.
Dla baby to można stracić głowę, emeryturę i hobby.
Mężczyzna wie co się da a co nie da. Kobieta musi najpierw popróbować, aby się przekonać.
Jak taka widzi, że tobie zależy to jej nie zależy. A jak tobie nie zależy, to jej zależy.

Znają tajniki udanego pożycia małżeńskiego:
Rodzinę założyć- to nie butelkę otworzyć.
Życie rodzinne to jakieś cholerne wojsko jest, a ty jesteś zawsze najniższy stopniem.
Kobity zrozumieć się nie da. Żona do kochania jest, a nie do rozumienia.
Ja z moją żoną mam taką różnicę poglądów, że czasem nawet która godzina jest się nie zgadzamy.

I zasady przyjaźni:
Jak sam wstawiony jesteś, to się za nikim nie wstawiaj, bo nie pomożesz a zaszkodzić możesz.
Kolegę zdradzić to pięć razy gorzej niż żonę.

Odkryli zamysły Boże:
Nie po to Pan Bóg człowieka z ustami stworzył żeby napić się nie mógł.

I nie martwią się upływem czasu:
Że stary to nie znaczy że do niczego, stary też może, tylko mniej. Czasami za to lepiej.
Właśnie po to w każdym gatunku stary jest, żeby młodzi sobie łbów nie pourywali.

Głupie? Głupie. Ale tak naprawdę, to całkiem niegłupie!

sobota, 18 czerwca 2016

Początek kołchozu

Rozpoczęły się pierwsze prace przetwórcze. Wiosna ma się ku końcowi, zaraz śmignie lato i jesień, a zimą z przyjemnością sięgniemy po zapachy i smaki zamknięte w słoikach i ukryte w piwnicy. Truskawki się kończą, czereśnie już gotowe do zbiorów, dojrzewają wiśnie i porzeczki. Truskawek nie miałam w tym roku za wiele. Rozsadzone jesienią krzaczki pięknie kwitły, ale owoców zawiązały mało. Kilka razy zrobiłam pierogi, ciasto z galaretką, trochę pojedliśmy prosto z krzaczka. Kupiłam dwa kilogramy z myślą o włożeniu w słoiki, ale nie zdążyłam, Jurek zalał je spirytusem, więc zamiast w słoiki pójdą do butelek ;)


Ścięłam i zamroziłam grządkę zielonego koperku. Zapach, jaki roznosił się w kuchni, zmusił mnie niezwłocznie do zrobienia pierwszych ogórków małosolnych. Ogórki z bazarku, ale reszta igrendencji z ogródka- z dumą wydziabałam spod płotu trochę chrzanu, z krzewów czarnej porzeczki oberwałam kilka pachnących listków, a spomiędzy truskawek wyrwałam trzy niewielkie czosnki. Zapakowałam do słoja, zalałam solanką i już buzują wesoło, ciesząc oczy i nosy. Kozy zjadły resztę sałaty, bo poszła w pędy kwiatowe, ale następna porcja rośnie i lada dzień będzie nowa zielenina. 
Zamroziłam kilka woreczków szpinaku. Cztery słoiki zasypanego solą szczawiu i kilka z mniszkowym miodem już od maja stoją w piwnicy. Wkrótce dołączą do nich wiśnie i porzeczki, później ogórki i pomidory, jabłka, gruszki, śliwki... I tak do późnej jesieni. 
O matko!!!

niedziela, 12 czerwca 2016

Polska- biało czerwoni...

Na początek proste pytanie: co robili Polacy dzisiaj mniej więcej w godzinach 17.30- 20.00? Oczywiście oglądali mecz Polska-Irlandia Pn. Muszę powiedzieć, że nie jestem fanką piłki nożnej i szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałam, dlaczego wszyscy tak bardzo podniecają się grupką dorosłych facetów ganiających po murawie za okrągłym kawałkiem skóry. Teraz już wiem. Boże, jakież to emocje!

Euromania opanowała też moją rodzinę (tzn. męską jej część) i wszyscy zjechaliśmy się do Anki i Ajrona ( pewnie dlatego, że Ajron ma największy telewizor ;)), aby wspólnie kibicować naszym chłopcom, wylewającym tony potu na stadionie w Nicei.
Na rodzinny spęd zakupy wyjątkowo zrobił Jurek. Wrócił z miasta samochodem przystrojonym w biało-czerwone flagi. Jedna przy antenie i dwie przy lusterkach.
-Za darmo dawali. Przy czteropaku browarów- Oznajmił zadowolony. Hm... łatwo policzyć ile piwska zakupił ;)
We Wiatrakach zaparkowaliśmy obok równie ustrojonych samochodów Piotrka i Ajrona. Faceci usadowili się w salonie a my poszłyśmy do mniejszego pokoju, gdzie znajduje się drugi telewizor. Dzieci, z twarzami pomalowanymi narodowymi barwami, pałętały się po domu i obejściu, zadowolone że żaden z dorosłych nie zwraca na nich uwagi. Niestety w damskim gronie zabrakło czteropaków, gdyż ja musiałam jakoś odwieźć Jurka, siebie i Natana do domu, Anka jest w ciąży, a Olka postanowiła się z nami solidaryzować. Było natomiast kilka paczek czipsów (Ola przygotowała dla Anki- ku przerażeniu obdarowanej- zdrowe czipsy warzywne), miska popcornu i z dziesięć kilo truskawek. Przy okazji spotkania postanowiłyśmy, że zrobimy sobie wieczór piękności, więc na użycie czekały też różne naturalne maseczki. Z ziemniaka, banana, truskawki zmiksowane z mąką ziemniaczaną i tym podobne wynalazki, które może nie pomogą, ale na pewno nie zaszkodzą ;)
O 17.50 zaczął się mecz. Panowie otworzyli piwa, my wypaćkałyśmy się bananami, truskawkowym kompotem wzniosłyśmy toast za wygraną i rozpoczęły się komentarze.

Salon
-No leć, leć... podaj do Błaszczykowskiego baranie...
Gościnny
-Fajny ten Błaszczykowski, taki kilkudniowy zarost jest całkiem seksy...
Salon
-Dawaj Kapustka! Niezły jest, choć smarkacz jeszcze...
Gościnny
-A propo Kapustki. Mówiłam wam, że gołąbki z kaszą gryczaną zamiast ryżu są zarąbiście smaczne...
Salon
-Jak faul! Co za debil!
Gościnny
-Zobaczcie jak idiotycznie wygląda facet, który żuje gumę z otwartymi ustami...
Wspólnie
- Gooool!!!
Kuźwa, nie widziałam, bo akurat maseczkę zmywałam, ale dziewczyny darły się równie głośno co faceci.
Z salonu dobiegały dzikie wrzaski radości i odgłosy stukania się kuflami. My walnęłyśmy sobie po kolejnym kubku kompotu. W czasie przerwy ponownie napełniłyśmy salaterki orzeszkami i czipsami, bo wszelkie przekąski znikały w mgnieniu oka i w takim samym tempie przybywało pustych butelek.
Salon
-Karny! Powinien być karny. Irlandczyk przyjął ręką.
Gościnny
-Ach Lewandowski... Podobno będzie tatusiem, słyszałyście? Ciekawe czy Ania ma poranne mdłości. Ja rzygałam jak struty kot...
Salon
-Dziewczyny, przynieście z lodówki piwo, bo się skończyło!

Dodam, że z salonu jest zdecydowanie bliżej do lodówki niż z pokoju okupowanego przez nas, ale Ola postanowiła się poświęcić. Po straconej bramce Irlandczycy ruszyli do boju i co rusz darłyśmy japy, bo kilka razy pod bramką Szczęsnego robiło się gorąco. W międzyczasie do pokoju przyszły dzieci. Natan pociągnął mnie za spodnie:-Ciociu, a wujek powiedział kurwa.- To nieładnie, ale wiesz, czasem się wymknie. Wujek jest taki zaaferowany grą, że pewnie nawet nie wie co je, a co dopiero co mówi.-Usprawiedliwiałam Jerzego. Mały wrócił do Michaliny i coś tam wspólnie cichaczem knuli.
Szczęsny ledwie obronił strzał. Natan zerknął na mnie znacząco- Ciociu, znowu! Już miałam iść poprosić chłopaków aby pilnowali lepiej swoich jęzorów, ale dzieci na szczęście ponownie wyszły na dwór.

Po dwóch żółtych kartkach, jednym golu, kilogramach niezdrowego żarcia (zdrowe zostało nieruszone) i hektolitrach piwa mecz zakończył się zwycięstwem Polski. Och, jaka to była radość! Gratulowaliśmy sobie, jakbyśmy osobiście ganiali po murawie i własnoręcznie (nożnie właściwie) wbili gola.



Ajron wyłuskał po omacku jednego czipsa i zjadł ze smakiem. Jego pies- Sułtan spojrzał z zawiścią i oblizał paszczę. Anka zerknęła do salaterki.
- Jasna cholera, co wy jecie? 
Natan i Miśka zaczęli coś do siebie szeptać. Ajron głośno przełknął, po czym podążył wzrokiem za Anią.
-K...wa.
-Faktycznie ciociu. Miałaś rację.- uśmiechnął się Natan.

Kolejny mecz u nas. Muszę kupić większy zapas psiej karmy. Taniej wyjdzie, a skoro i tak nie widzą różnicy...

niedziela, 5 czerwca 2016

Przyjedź mamo na przysięgę

Do niedawna szkolenie przygotowawcze mogli przechodzić wyłącznie kandydaci na stanowiska szeregowych, którzy chcieli wstąpić do Narodowych Sił Rezerwowych. Możliwość taką dostały też osoby w trakcie studiów i skorzystał z niej Dawid. Po złożeniu przysięgi kandydaci przejdą trzymiesięczny kurs i tym sposobem będą mieli odbytą służbę przygotowawczą.
I właśnie wczoraj odbyła się przysięga. Już od ósmej rano tłumy gości, na niebie ani jednej chmurki i skwar niebotyczny. Wepchaliśmy się z Jurkiem pod samą taśmę, aby mieć doskonały widok na naszego jedynaka i czekaliśmy. 
W końcu nadeszli. Cztery pułki elewów, poprzedzani orkiestrą i kompanią honorową. No to buch- kamera w ruch ; )
Wyglądali pięknie. Przystojni, wyprostowani, maszerowali prężnym krokiem jak jeden mąż. I, kurna, wyglądali jak jeden mąż. Identycznie. Byłam pewna, że serce matki od razu odnajdzie swoje dziecię, ale gdzie tam. Wybałuszałam oczy jak pompowana ropucha, przeszukiwałam wzrokiem każdy rząd, ale wszyscy wyglądali jednakowo. W końcu Jurek go wypatrzył. Chwilę zajęło, zanim wytłumaczył mi porządnie gdzie stoi Dawid, ale od tej chwili nie spuszczałam wzroku z mojego syna. Machałam do niego, wykonywałam różne porozumiewawcze gesty, aż mnie Jurek opierdzielił, a młody nic. Jak posąg. Stałam w lekkiej bluzce i przewiewnej spódnicy i czułam jak mi się włosy do łba kleją, a pot po karku leci. Dwie myśli miałam w głowie. Jedna- to po cholerę fryzurę sobie robiłam, a drugą- jak ci biedni żołnierze w tych galowych mundurach wytrzymują.
Jak zagrali hymn, to się popłakałam, ale wiecie, ja ryczę nawet podczas oglądania wieczornych wiadomości. Gdy młodzi żołnierze zaczęli powtarzać słowa roty zrobiłam przybliżenie na twarz Dawida. Pod słońce słabo było widać i nagrywałam trochę na oko. Odruchowo powtarzałam razem z nim.

Ja żołnierz Wojska Polskiego przysięgam
służyć wiernie Rzeczypospolitej Polskiej,
bronić jej niepodległości i granic.
Stać na straży Konstytucji,
strzec honoru żołnierza polskiego,

sztandaru wojskowego bronić.
Za sprawę mojej Ojczyzny,
w potrzebie krwi własnej ani życia nie szczędzić.
Tak mi dopomóż Bóg.



Przy krwi własnej i życiu zalewałam się już łzami jak zawodowa płaczka. Jurek oczywiście musiał komentować: Ciekawe jakiej konstytucji, lewicowej, czy prawicowej..., młodych do boju, a sami siedzą i w stołki pierdzą,- jak to Jurek.
Po półtora godzinie mogłam przytulić swojego syna a dwie godziny później byliśmy już w domu. Dzisiaj po śniadaniu wgrałam filmy do komputera. Uszykowałam sobie kubek kawy i zasiadłam przed kompem gotowa jeszcze raz poprzeżywać ten wiekopomny dzień. Przyjrzeć się dokładnie twarzy syna, spojrzeć w jego oczy i tak dalej, wiecie- jak to matka. 
Włączyłam play... Qrwa- nie uwierzyłam własnym oczom. Kliknęłam drugi, trzeci, czwarty filmik. Qrwa!!! Okazało się, że przez cały czas nagrywałam jakiegoś całkiem obcego faceta. Mam ponad pół godziny filmu z jakimś baranem, a mój własny syn załapał się tylko na jeden kadr! I to przez przypadek. Qrwa!!!

Nic dziwnego, że mi nie odmachał...

czwartek, 2 czerwca 2016

Psia dola

Z pewnych powodów, które doskonale pojmą blogowe koleżanki, wzięło mnie na wspominki. Kochana P, jeśli Cię to zrani, omiń, zignoruj, olej ten post.

W moim domu zawsze był pies. 
Pierwszy pupilek to Mikado. Jedną z moich ukochanych lektur były opowieści o zwierzętach Jana Grabowskiego, a „Puc, Bursztyn i goście” to już w ogóle ;) No i tak trułam, błagałam i zaklinałam, aż pod choinkę dostałam cudnego pekińczyka. Oj, to był pies z charakterem. Potrafił obrazić się na cały świat, nie tknąć jedzenia i nie wyjść z domu przez kilka godzin. I ta spłaszczona, uparta mordka... 
Później była Kaja. Nieco skundlony, podpalany cocer spaniel. Jakiż to był żywiołowy pies! Uwielbiała wodę i często gęsto wracała ze spaceru umorusana po ostatni najmniejszy kłaczek. Podczas największej suszy i tak wywęszyła swym ruchliwym nosem choćby kropelkę kałuży lub błota i nie było siły. Nie ruszyła się, dopóki nie pozwoliłam jej dotknąć wody. Choć jednym pazurkiem. Zazwyczaj ulegałam i pozwalałam jej się potarzać, a z powrotem do domu prowadziłam zmierzwioną kupę sierści. Ale jakże szczęśliwą kupę! Uwielbiała biegać. Ganiała za wróblami, kotami, rowerami... Nie po to aby zabić, czy obszczekać, ale dla czystej radości biegania. I to właśnie doprowadziło ją do śmierci. Wyrwała smycz z ręki mojego Taty i wbiegła wprost pod koła samochodu. Pamiętam jak rodzice bali się opowiedzieć mi o tej tragedii i jak bardzo to przeżyliśmy. 
Po jakimś czasie pojawiła się znajdka Frytka. Czarny kłębuszek z białym krawacikiem. Została z rodzicami, gdy ja wyprowadziłam się do Przemyśla. Miała długie, szczęśliwe życie, choć sąsiedzi być może nie mieli z nią lekko. No cóż- lubiła sobie pogadać ;) 
Z zaniedbanego, opuszczonego gospodarstwa pod miastem wzięliśmy czarną sunię. Była zaniedbana, zagłodzona i dzika. Tak też dostała na imię- Dzika. Bardzo szybko się udomowiła, zapomniała o nieszczęśliwej młodości i była najspokojniejszym psem jakiego znałam. Dawid przechrzcił ją na Dziunię i lepszego opiekuna dla dwulatka nie mogłam sobie wymarzyć. Byłam w pracy, gdy Jurek zadzwonił z informacją, że Dziunia ma raka płuc. Ryczałam tak strasznie, że koleżanki przeraziły się, że coś stało się mojej rodzinie. I tak właśnie było, bo każdy pies był jej pełnoprawnym członkiem. 
Po Dziuni był podrzutek Tośka. Przyjęliśmy ją chyba z sentymentu, bo była prawie dokładną kopią Dzikiej. Ta sama sylwetka, czarny, lśniący włos i zabawnie klapnięte jedno ucho. Okazało się, że była jednak absolutnym przeciwieństwem Dziuńki. Szatan nie pies. Energią mogłaby obdzielić całe miasto. Nigdy nie nauczyła się porządnie chodzić na smyczy, a że był to kawał zwierza, utrzymanie jej było nie lada wyzwaniem. Nic nie pomagało ani przysmaki, ani groźby, ani nawet kolczatka. Zbyt duży temperament. Wywoziliśmy ją za miasto i podczas gdy my spacerowaliśmy nieśpiesznie, Tośka latała dookoła nas niczym zwariowany elektron. Któregoś dnia zrobiła się ospała i apatyczna. Nie chciała jeść ani pić, a z jej pyska wydzielała się niedobra woń. Diagnoza lekarza była wyrokiem. Parwowiroza. A przecież była szczepiona!!!


Saba jest z nami do dziś. Piętnastoletnia mieszanka wyżła z... chyba jamnikiem ;) ma się dobrze, choć widać po niej oznaki starzenia. Głucha jest prawie kompletnie, zębów więcej nie ma, niż ma, ale potrafi jeszcze pogonić kozę, czy opierniczyć prosiaka ;) Dawid wybrał ją w schronisku. Stanął przy kojcu, w którym kilka szczeniaków baraszkowało dookoła suki wyżła i od razu palcem wskazał właśnie ją. Pomimo iż wolontariuszka chciała pokazać inne boksy, mały nie ruszył się o krok, z miejsca zakochany w jednym z maluchów. Płowa sunia wyczuła chyba że ważą się jej losy, bo zostawiła rodzeństwo, podeszła do ogrodzenia i wysuwając różowy języczek zaczęła kręcić ogonkiem. Wystarczyło jedno liźnięcie i już miała w kieszeni nas wszystkich;) I mimo że minęło piętnaście lat, dalej ma.
Każdy właściciel powie, że jego pies jest najlepszy, najmądrzejszy, najbardziej wierny. Ale uwierzcie- naj, naj, naj jest właśnie moja Saba ;)

Pozdrawiam wszystkie psiaki i ludzi których zaszczyciły swoją miłością. Kochajmy je, póki są.