a

a

wtorek, 10 grudnia 2019

Duchowe odwiedziny

„Życie po życiu”, „Życie po śmierci”, jakieś „Czerwone linie”, dowody, tajemnice, przepowiednie, spekulacje, objawienia i tak dalej- każdy znajdzie coś dla siebie na temat pośmiertnego istnienia, czy też nieistnienia. 
Nie powiem, że nigdy nie zastanawiałam się nad tymi sprawami, chyba każdy z nas poświęcił kiedyś chwilę lub dwie na takie przemyślenia. Jednak nie wgłębiałam się za bardzo w temat i szczerze mówiąc, nie wiem czy chciałabym znać odpowiedzi na te mistyczne pytania. Nigdy nie udało mi się wywołać ducha, choć pamiętam, że w czasach dzieciństwa uskuteczniało się takie seanse, nigdy żaden mnie nie nawiedził, nie przekonały mnie opowieści znajomych, tym bardziej że opowieści te snute były zazwyczaj po kilku głębszych. Filmy o duchach- cóż... są też filmy o kosmitach albo o tym, że żyli bez kłótni od ślubu do śmierci. 
W każdym razie ja nigdy nigdzie nic.

Aż do wczoraj... 

Dzień minął normalnie. Bez żadnych nostalgicznych wspominek, oglądania zdjęć czy czegoś w tym stylu. Ogarnęłam chatę, coś tam upichciłam, wieczorem naszło mnie na pieczenie pierniczków i tak zeszło do późnych godzin. Zanim doszła ostatna blacha zrobiła się noc. Pozostali domownicy chrapali już głośno, więc nie chcąc budzić Chłopa pościeliłam sobie w salonie. Pierniki pachniały, w kominku gasły ostatnie iskry, kot drzemał na poduszce „świństwem do góry"... 
Już, już miałam odlecieć w senny niebyt, gdy coś wyrwało mnie z objęć Morfeusza. Może było to niespokojne prychnięcie kota, a może trzask wypalonego polana. Usłyszałam cichutkie stukanie pazurków o panele. Lekko ugiął się materac, gdy jakiś ciężar wskoczył na wersalkę. Poczułam jak stworzenie obraca się kilka razy, po czym z zadowolonym westchnieniem zalega w nogach kanapy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Saba. I jej odwieczny rytuał. Kładzie się spać na swoim legowisku, a nocą wskakuje na łóżko, wierci się jak fryga, mości i śpi z nami do białego rana, pochrapując pod czarnym nochalem. Czasem powarkuje, innym razem przebiera łapami, jakby biegła gdzieś zapamiętale. Z powrotem zamknęłam oczy i zaczęłam odpływać. Włoski stanęły mi na przedramionach, gdy ocknęłam się z nagle odzyskaną świadomością, że przecież moja Saba nie żyje! Minął prawie rok odkąd odeszła za Tęczowy Most. Zapaliłam światło i wrażenie psiej obecności zniknęło. Nie byłam spanikowana. Nie byłam nawet zdenerwowana. I pewnie potraktowałabym to wszystko jako zwykły sen, gdyby nie fakt, że Kaszotto siedział na swej poduszce, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w miejsce w nogach kanapy i nerwowo kiwał ogonem.

Czy zwierzęta mają duszę? Czy gdzieś... tam... jest miejsce, do którego udają się po śmierci? Czy naprawdę odwiedziła mnie moja sunia, czy to ja znalazłam się w jakimś miejscu pomiędzy?


Nie wierzę, że tylko człowiek zasługuje na poczesny byt gdzieś tam. Jeśli istnieje sprawiedliwość, to biegamy tam razem. Sześć nóg, dwie głowy i jedno serce.