a

a

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Kobieta doskonała

Nie... To nie będzie o mnie ;)
W piątek, późnym popołudniem dojechałam do Choszczna. Anna powitała mnie gorącymi okrzykami i lodowatym martini. Po szybkim, odświeżającym prysznicu i wypakowaniu części tobołków, resztę wieczoru spędziłyśmy na rozmowach- planach, wspomnieniach, marzeniach i plotkach,  oraz degustacji wyżej wymienionego trunku. Sobota upłynęła na beztroskim lenistwie i długim, nostalgicznym spacerze uliczkami miasta. Niedziela natomiast obfitowała w towarzyskie spotkania z kuzynem i jego rodziną.
Zaraz po śniadaniu Anka zapakowała mnie w swoją corsę i pojechałyśmy do jej brata. Piotrek mieszka na obrzeżach Choszczna we własnoręcznie wybudowanym domu (jest właścicielem niewielkiej firmy budowlanej). Już od progu, do naszych nóg rzuciły się z impetem dwie blondyneczki- siedmioletnia Hania i dwuletnia Michalina. Mnie obrzuciły trochę niepewnym spojrzeniem, ale Ankę zagarnęły z miejsca i ledwie zdążyła się rozebrać, już ciągnęły ją na piętro, aby pochwalić się nowymi arcydziełami kreatywnej sztuki wszelakiej.
Żonę Piotrka, Aleksandrę, widziałam raptem ze trzy razy, więc byłam lekko skrępowana, lecz ciepło i życzliwość, jakie z niej promieniowały szybko przerwały barierę niepewności. Po godzinie gadałyśmy jak najęte i czułam, jakbym znała ją tak samo długo jak Annę, czyli od zawsze ;)
Dzieci szybko znudziły się towarzystwem dorosłych i zajęły jakimiś ciekawszymi sprawami, Anka rozmawiała w salonie z bratem, a ja towarzyszyłam Oli w kuchni, mimo jej zdecydowanych protestów usiłując pomóc w przygotowywaniu obiadu.
Zawsze wydawało mi się, że jestem nie najgorszą kucharką. Patrząc, jak gospodyni krząta się po kuchni, zmieniłam zdanie.
Na palniku pyrkał już gar rosołu, napełniając kuchnię zapachem, który wybitnie pobudzał do pracy moje ślinianki. Kura z ekologicznego  gospodarstwa, w towarzystwie ekologicznych marchewek i pietruszek pyrkała w garnku już od dwóch godzin a Olka wzięła się za przygotowywanie spaghetti. Zmieliła mięso ( pół łopatki, pół karkówki), zrobiła makaron (własnymi rękami!!!), zostawiła go, żeby się lekko przesuszył i zabrała się za szykowanie nadzienia do drożdżowych babeczek. Ciasto rosło już w misce, postawionej na kominku w salonie. W międzyczasie wpadła Miśka z bojowym okrzykiem- niam, niam! Z prędkością błyskawicy Ola obrała jabłko i banana, artystycznie ułożyła na plastikowym talerzyku w stokrotki i wręczyła córce. W kolejnym międzyczasie wpadła Hania, niemogąca poradzić sobie z farbkami, rozpływającymi się na szklanym słoiku. Ola jedną ręką mieszała mięso na patelni, drugą miksowała twaróg z żółtkami, a... trzecią, pokazywała Hani jak nakładać farbę. Ja w tym czasie kroiłam cebulę. Gdy zadowolona Hania opuściła kuchnię, Aleksandra kontynuowała obiadowe akrobacje. Jedną ręką robiła zgrabne bułeczki, nadziewała je serem i układała na blaszce, drugą ręką otwierała słoik z własnoręcznie zrobionym przecierem pomidorowym, a ... trzecią, myła miskę po drożdżowym cieście. Ja dalej kroiłam cebulę... Z salonu dobiegł okrzyk: Długo jeszcze? Jeść nam się chce! Ola sapnęła lekko pod nosem, jedną ręką nasypała na talerz suszonych owoców ( z pewnością własnoręcznie suszonych;) i małych, okrągłych ciasteczek( nie wyglądały jak te ze sklepu ;), drugą ręką posypywała bułeczki sezamem ( Hania lubi) i makiem ( Miśka lubi) lub jednym i drugim (Piotrek wszystko lubi;),a trzecią mieszała w garnku i na patelni. Ja w tym czasie pokroiłam w końcu cebulę, zaniosłam talerz z przekąskami do salonu, wróciłam do kuchni i wzięłam się za krojenie zieleniny, którą Ola zerwała ze skrzynek stojących na kuchennym parapecie.
Wciąż byłam w szoku, gdy jedliśmy pyszny rosół, jeszcze pyszniejsze spaghetti (Ola przepraszała mnie za nadmiar makaronu, ale, jak się niepotrzebnie tłumaczyła, w tym domu wszyscy są makaronożercami), zapach bułeczek obezwładniał, a kuchnia była tak samo nieskazitelnie czysta, jak przed obiadem.
Aleksandra ma talenty nie tylko kulinarno-organizacyjne. Maluje, rzeźbi i wycina z drewna, zajmuje się dekupażowymi cudeńkami, odnawia stare, stylowe meble... Obiecała pomoc przy urządzaniu mego wiejskiego domku, już sobie wyobrażam, jak tam będzie pięknie... Wszystko, czego dotknie się ta niezwykła, skromna i ciepła kobieta, zamienia się w arcydzieło. A do tego wychowuje dwie bardzo absorbujące, młode panieneczki. Czy ona kiedyś śpi...?

Aleksandra- kobieta doskonała ;)



A oto przepis zacytowany prawie dosłownie:
Drożdże- ile dasz, tyle dasz, cukier- nie szalej, mąka- ile wlezie, aż ciasto będzie odchodziło od ręki, roztopione masło- wszystkie resztki, jakie ci zostały, nadzienie-  obojętnie co- te młockarnie i tak wszystko wmłócą ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz