a

a

środa, 4 lutego 2015

Rapsodia


Coraz więcej czasu spędzam na wsi. Szafę zapełniam już swoimi ubraniami, w korytarzu rozwalają się gumowce i kapcie, komoda pęka w szwach od ręczników, pościeli i obrusów. Na kuchennym kredensie stoi mój ulubiony kubek, z którego piję herbatę lub kawę, zerkając przez okno na otaczający mnie krajobraz. Widzę krzątających się budowlańców Piotrka i obserwuję, jak rośnie piętro domu. I moje serce również rośnie...

Patrząc wprost przed siebie, widzę stare drzewa owocowe. Wstyd się przyznać, ale nie wiem jakie, wszystkie wyglądają tak samo. Duże i rosochate, wysokie na kilkanaście metrów, kiwają do mnie ośnieżonymi gałęziami. Co urośnie na nich latem? Na pewno jest kilka jabłoni. Pamiętam smak papierówek, które Piotrek strząsał, siedząc prawie na czubku drzewa, my z Anką zbierałyśmy całe naręcza soczystych owoców i zanosiłyśmy do kuchni, a Frania zamieniała je w szarlotkę. Te mniejsze drzewa, to chyba wiśnie. Ślinka zbiera mi się w ustach na wspomnienie kompotu wiśniowo- rabarbarowego, który był najcudniejszym napojem świata, gdy zgrzani i spoceni wpadaliśmy do domu po wielogodzinnych, podwórkowo- leśnych szaleństwach.

Pod drewnianym płotem rośnie kilkanaście krzewów. Różnokolorowa porzeczka, agrest i kilka innych. Jakich ? Hmm... to również będzie niespodzianka )Po przeciwnej stronie znajduje się zagonek truskawek i poziomek, niewidocznych teraz spod śnieżnej pierzynki, ale wypatrzonych jeszcze przed opadami i radujących moje serce, bo truskawki uwielbiam.
Obok sadu, odgrodzony starą, zardzewiałą siatką znajduje się spory kawałek ziemi, przeznaczony na warzywniak. Również zasypany śniegiem, ale kilka dni temu był tam prawdziwy busz. Kępy zbitego perzu i trawy, siewki jakichś drzew, płożące się chwaściory... wszystko, z wyjątkiem warzyw. Planuję to zmienić. Oczami wyobraźni widzę równe grządki marchewki i buraczków, zielone źdźbła szczypiorku i pióropusze przepysznych sałat. A wyobraźnię mam bogatą...

Patrząc w prawo, widzę niewielką stodołę, z zapadniętym z jednej strony dachem i równie skromną, murowaną szopę, w której Piotrek trzyma swoje farby, kleje, narzędzia i całe bele nie wiadomo czego. Obok szopy rośnie krzew (czy też drzewo?) czarnego bzu i sterczą badyle po zeszłorocznych kwiatach. Na pewno były tu słoneczniki (pamiętam z mojego październikowego, krótkiego pobytu), może malwy, dalie lub ostróżki...?

Z lewej strony, gdy mocno się wychylę i przytknę nos do szyby, widzę podwórko sąsiadów. Nie miałam jeszcze okazji ich poznać. Z daleka widziałam tylko postawnego dziadka w grubej kufajce i futrzanej czapie oraz babuleńkę sypiącą ziarno dla kilkunastu kurek. Leciały te kury, gdacząc jak szalone, wysoko podnosząc nóżki z obawy przed zimnym śniegiem i podrygując zabawnie, a babunia każdej z nich podsypywała smakołyki pod sam dziób. Fajny był ten obrazek. Taki prawdziwie wiejski...




Już prawie miesiąc siedzę Ance na głowie. Choć dziewczyna się nie uskarża, a wręcz odwrotnie- mówi jak cudnie jest mieć w domu kucharkę ), zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Fakt, że prawie całe dni spędzam w Jagodzicach, Ania ma często nocne służby i jakoś nie wchodzimy sobie w drogę, jednak mimo wszystko czuję, że pomału nadchodzi pora na wyprowadzkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz