a

a

środa, 14 lutego 2018

Komedyje traumatyczne

Walentynki to idealny czas na porównanie dwóch komedii romantycznych, o których w mediach ostatnio pełno, często i głośno. W mediach polsatowskich o „Narzeczonym na niby”, a tefałenowskich o „Podatku od miłości”. 
Nie jestem jakąś specjalną fanką tego gatunku ani w literaturze, ani kinematografii, życie jednak często okazuje się komedią, a lepiej już żeby była to komedia romantyczna, niż na przykład tragikomedia. Dałam się więc namówić dziewczynom i wybrałyśmy się do kina na obydwie rodzime produkcje.

Fabuła filmów – jak to w komedii romantycznej. 
Podatek od miłości: Ona-Klara, warszawski słoik z Kołobrzegu, kontrolerka urzędu skarbowego, wielbicielka śpiewu i boksu. On- Marian, Piotruś Pan pozujący na cwaniaka, z zawodu coach, bo trener to przecież brzmi jakoś głupio w polskim filmie, żyje z kasy, jaką otrzymuje od klientek za... no nie wiadomo dokładnie, za to całe coachowanie, brat wspomagający finansowo hippisowską siostrę. Na pierwszym spotkaniu spuszczają sobie łomot, ona go nienawidzi, on jej też. Z biegiem czasu magia i hormony robią swoje, na końcu żyją długo i szczęśliwie. 
Narzeczony na niby: Ona- Karina, kobieta sukcesu, uzależniona od serduszek na Instagramie, córka apodyktycznej matki i siostra ślubującej lada dzień siostry. On-Szymon, z zawodu taksówkarz, lekko narcystyczny, samotny ojciec. No i jeszcze ten Zły- Darek, forsiasty, dziwaczny reżyser telewizyjnego talent show, były Kariny. Film ten zaprzecza teorii o trzeciej randce, gdyż bohaterowie stukają się już przy pierwszym spotkaniu. Dokładniej rzecz biorąc, taksówka Szymona stuka auto prowadzone przez Karinę. W związku ze zbliżającym się ślubem, zerwaniem z Darkiem i zamknięciem buzi matce, dziewczyna namawia taksówkarza, aby przez kilka dni poudawał jej narzeczonego. Związek Kariny i Szymona przechodzi przez wszystkie typowe etapy filmowo-romantycznej relacji: od pragmatycznej umowy o współpracy przez podskórne rozwijanie się uczucia i obowiązkowy kryzys aż po finałowe zrozumienie, co się naprawdę w życiu liczy. 
Czyli wiecie już co i jak.
Plusem „Podatku od miłości” są nieograni bohaterowie. Klarę widziałam pierwszy raz w życiu, a Marian mignął mi w jakimś kryminale jako czarny charakter. Chociaż podczas napisów początkowych pojawiły się również znane nazwiska. Zamachowski grał jakieś pięć minut, Rosati trzy, a Gawryluk wypowiedziała ze cztery słowa. 
W „Narzeczonym” za to same gwiazdy. Obowiązkowo Karolak i Adamczyk. Kamińska, Kurdej-Szatan, Bohosiewicz... W epizodach Grabowski, Ewa Kasprzyk, a nawet Karpiel-Bułecka. Najlepsi z najlepszych, z najlepszych, z najlepszych.

Jak dla mnie, najważniejszym kryterium tego typu produkcji jest humor [no bo przecież nie fabuła] i tu się niestety zawiodłam. W „Podatku” królował humor genitalno-łaciński. Od lat wiadomo wszak, że najzabawniejszym słowem jest „kurwa” a najśmieszniejsza sytuacja to upadek z roweru, mordobicie albo męski tyłek w stringach. „Narzeczony” preferował inny poziom. Żart trochę zbyt ograny, oczywisty i przerysowany, lecz w związku z tym, że gustuję w czarnym humorze, jakoś częściej było mi do śmiechu. Swoją drogą znów się załamałam, bo momenty które mnie śmieszyły, jakoś nie śmieszyły pozostałych widzów i odwrotnie. Cóż, przyzwyczaiłam się że jestem trochę inna...

Reasumując:
Żadnej traumy po seansach nie miałam, czyli nie było tak źle. Kilka razy się zaśmiałam, ze dwa nawet na głos [głupio wyszło, bo tylko mnie było słychać]. Razy kilka po policzku mym łza słona spłynęła [bo nie mogłam się powstrzymać od szerokiego ziewnięcia], ale makijażu nie rozmazałam, więc spoko. 
Która produkcja wygrała? Która stacja telewizyjna okazała się miszczem? Która jest mądrzejsza, fajniejsza, prawdziwsza, z ludem i dla ludu? No oczywiście TVP! Tylko ona prawdę ci powie. Żaden film, żadna komedyja nie może się równać z „Koroną Króli” – serialem produkcji TVP. Serialem, zbierającym [według zamówionych sondaży] w fotelach więcej widzów niż „Niewolnica Isaura” i „Moda na sukces” razem wzięte. Serial, który starł w proch jedne programy, a inne, jak na przykład „Jeden z dziesięciu” przesunął na inne godziny. Polska produkcja porównywana do „Gry o tron”. Z pewnością dużo, dużo od wspomnianej lepsza!



No to po ca ja głupia się tyle naprodukowałam...

Ps. Obejrzałam ze dwa odcinki „Korony” aby sprawdzić czym się tak TVP chwali. Taaak. To jest  naprawdę polska „Gra o tron”. Tyle że ten tron jest z porcelany, przecieka, a do tego klapa mu się nie domyka.

4 komentarze:

  1. Żadnego z tych filmów nie oglądałam i nawet nie zamierzałam w najbliższym czasie. Z filmów polecam Pełnię życia (uwaga trzeba mieć chusteczki) i Jumanji (cała sala śmieje się razem ) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z polskich komedii romantycznych w miarę zabawna i niegłupia była "Planeta singli".

      Usuń
  2. A trza bylo isc na Pińdziesiont Twarzy :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ba, ale na które? Nowe oblicze, stare, ciemne itp.)

      Usuń