a

a

wtorek, 1 czerwca 2021

Pisze się...

 Jak ja lubię spokojne popołudnia! Gdy nie ma zaplanowanej roboty, a żadna niezaplanowana nie wyskakuje z kątów niczym filip z konopi. Gdy pogoda jest w sam raz, nie za ciepło, nie za zimno, żaden sąsiad nie warczy kosiarką a z pobliskiego zakładu nie dobiegają denerwujące odgłosy spawania, cięcia i hałaśliwego rzucania złomem do celu. Siadam sobie wtedy na tarasie w wygodnym, rattanowym krześle, na stoliku stawiam dzbanek wypełniony wodą z miętą, ogórkiem i cytryną, na kolanach kładę laptop i biorę się za pisanie. Już po kilku chwilach przenoszę się w świat wykreowany w mojej własnej głowie i zamieniam w bohaterkę kolejnej powieści. No więc… kanapkę z ogórkiem, tak, niech sobie zje na śniadanie kanapkę z ogórkiem… Hm, a ciekawe jak moje ogórki? Zimne noce i poranki nie sprzyjają im za bardzo. Co prawda wykiełkowało kilka marnych sztuk, z pożółkłymi listkami i ogólnie rzecz biorąc nie rokujących dobrze. Trzeba będzie dokupić sadzonek i dosadzić. Dobra, wracamy… Po śniadaniu jakiś spacerek. Może do ogrody botanicznego? Akurat kwitną rododendrony… W moim przydomowym ogrodzie kwitną również. Mam dwa piękne egzemplarze, różowy i fioletowy. Okazałe kwiaty widać już z daleka. Cieszą oko i napawają ogrodniczą dumą. Kurczę, dawno nie dostały odżywki, trzeba je podlać, niech kwitną jak najdłużej. No, a przy okazji przydałoby się zasilić borówki. Ich kwiaty nie są tak okazałe, lecz ilość drobnych, białych dzwoneczków sugeruje niezłe zbiory za kilka miesięcy. No i pomidory… Po godzinie udaje mi się zasiąść z powrotem do lapka. Co to ja miałam…? A, do ogrodu botanicznego. Jakiś zabawny motyw. Może się wyrżnie? O!, albo ptak ją osra? Tak na szczęście… Mnie zdarzyło się to wczoraj i w sumie nie było zbyt zabawne…  Niezbyt zabawny był też komentarz rozweselonego tym zdarzeniem Chłopa o nielatających na szczęście krowach…  A propo ptaków… Zerknęłam na dach kanciapy. Parka mazurków zrobiła sobie gniazdko w gąsiorze. Nie wiem doprawdy, jakim cudem wciskają się do środka przez mikroskopijną szparkę, ale jakoś sobie radzą. Co kilka chwil z dziobem pełnym owadów przylatują do czekających cierpliwie piskląt. Nawet gdybym nie wypatrzyła kiedy skrzydlaty rodzic wraca do gniazda, nie dałoby się nie usłyszeć donośnego pisku głodnych maluchów. Z gąsiora dobiega wówczas odgłos podobny do dzwonienia srebrnych, drobnych dzwoneczków. Po kilkuminutowej obserwacji uwijających się ptaków moja głowa automatycznie obróciła się w stronę kolejnego gniazda. Mazurki wybrały bezpieczne miejsce na dom, w odróżnieniu od parki niezbyt mądrych kopciuszków, które uwiły gniazdo pod dachem altanki, tuż nad legowiskiem kotów. 

One również uwijają się jak w ukropie, łowiąc i przynosząc małym żarłoczkom smakowite muchy i inne latające przysmaki. Na chwilę przysiadają na rosnącej obok starej śliwie, lub na pałąku od hamaka, rozglądają się dookoła popiskując niczym zardzewiałe drzwi i pikują pod dach altanki, skąd po chwili rozlega się perliste ćwierkanie małych kopciuszków. Dobra. No więc idzie do tego ogrodu i…? Zanim wymyśliłam co dalej wróciły z eskapady koty. Jeszcze ich nie widać, lecz kopciuszek zaczyna wydawać odgłosy jakby ktoś małym młoteczkiem wbijał gwoździe w drewnianą deskę. To nieomylny znak, że nadciąga niebezpieczeństwo. I owszem. Po kilku sekundach przez pręty ogrodzenia przecisnął się Kaszotto. Zerknął na zdenerwowanego kopciuszka, lecz leniwy kocur jest ponad to. Po co wysilać się dla takiej odrobiny upierzonego mięska, skoro w misce za chwilę pojawi się gotowe danie? Co innego Kaszanka. Nie raz i nie dwa z obawą przyglądałam się, jak czai się  w trawie czyhając na błąd skrzydlatego posiłku. Na widok Kaszanki kopciuszki rozkrzyczały się na dobre. Kląskając i stukając, błyskając rudym niczym u wiewiórki ogonkiem wymyślały jej od najgorszych. Kocica jednak nie miała czasu na kłótnie z ptakami. Z dumą weszła na taras, złożyła pod moimi stopami zdobycz w postaci małej ryjówki, zasiadła obok Kasza i z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku zajęła się toaletę. Wzięłam ryjówkę i wyrzuciłam za płot. Chyba miałam ją skonsumować, lecz jakoś nie wyglądała zbyt apetycznie. Z pewnością jednak nie pogardzą małym truchełkiem sroki, które skrzecząc i pokrzykując, niczym biało-czarne błyskawice co chwila przecinają niebo. One też mają młode. Od kilku już lat mają gniazdo na wielkim głogu rosnącym tuż przy płocie. Kiedyś nawet ratowałam małego, sroczego nielota przed śmiercią w kocich zębach. Oprócz myszy i nornic sroki nie gardzą też kocią karmą. Na własne oczy widziałam, jak kręcąc głową na wszystkie strony jedna z nich podkradała z kociej miski pozostawione kąski, podczas gdy jej partner, lub partnerka siedziała na czujce. Dobra… idzie więc do tego ogrodu… Zniecierpliwiony Kaszo wskoczył na klawiaturę laptopa i z wyrzutem spojrzał mi w oczy. Jezu! No dobra, idę, idę… Wypiłam resztkę wody, zapisałam plik, zamknęłam komputer i popędzana miauczeniem weszłam do domu. Kaszo i Kaszanka zgodnie usiadły pod lodówką. No i jak tu pracować? Jak pisać, skoro wszyscy wokoło przeszkadzają? Skoro dookoła dzieje się tyle pasjonujących historii?

Słońce zaszło nie wiadomo kiedy. Mazurki i kopciuszki odpoczywały w swoich gniazdkach, najedzone koty zaległy na poduszkach, może teraz? Odpaliłam lapka. No więc… idzie do tego ogrodu…

- Mariolka! Może jakąś kolację byśmy zjedli?

Matko z córką!

5 komentarzy:

  1. Na co dałaś jedyną możliwą odpowiedź:
    "To se zrób!"
    Mnie też wszystko rozprasza. Na szczęście nie piszę książki.:-D
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżuuuu, no to niech by zrobił i zawolal,Mariolka, chodź na kolację!

    Ach, ten proces twórczy!

    OdpowiedzUsuń
  3. No to niech ja obsra ten ptak, z checia sie posmieje :-)

    OdpowiedzUsuń