Lubię zwierzęta. Nawet kocham... no, w zdecydowanej większości.
Mam psa, kozy, kota (ha ha ha!), prosiaka wietnamka i małe stadko kurek. Miałam wiewióra, którego na własnej piersi prawie wychowałam. Mam żaby wiosną i ślimaki jesienią. Stada mrówek, również czerwonych, które nie raz i nie dwa poczęstowały mnie swoim jadem, gdy klęcząc w trawie niechcący naruszyłam ich spokój. Mam skowronki na niebie i szpaki na czereśni. Gołębie sąsiada traktują mój dach niczym wiejski szalet. Pszczoły bzyczą na hortensjach a osy na jabłkach. Co wieczór tuż obok moich bujnych loków (hm, żarcik taki...) przelatuje rodzina nietoperzy. Stadko dżdżownic kalifornijskich- pieszczotliwie zwanych Magdami- żrąc i...hm... wydalając, pilnie pracuje w kompostowniku.
I co jeszcze?
I jeszcze- cholera- myszy w domu!
Niby wiem, że jesienią pakują się do domów. Niby się nie boję ani nie brzydzę. Kiedyś, jeszcze w Przemyślu, Dawid hodował białe myszki w akwarium i oczywiście bardzo szybko to na mnie spadł obowiązek karmienia i zmieniania im ściółki. Każda matka to zna ;)
W zeszłym roku nie było problemu, więc mysie kupy pod kuchennym stołem nawet mnie nie zdenerwowały. Następnego dnia pojechałam do miasta po żywołapkę. Nie powiem- nalatałam się. Zwykłe łapki można kupić wszędzie, ale ja chciałam humanitarnie. W końcu dostałam w zoologicznym. Kupiłam dwie, jako przynętę zastosowałam wędzony boczek, ustawiłam zapadnię i miałam nadzieję na udane łowy. Gdy tylko coś zaszurało albo stuknęło leciałam jak głupia, przesuwałam pudełko o pół centymetra i z zawiedzioną miną wracałam. Oglądałam sobie spokojnie tv, gdy nagle zaktywował się Bolek. Przywarował, naprężył grzbiet i zastygł wpatrując się w kąt kuchni. Zastygłam i ja. Gdyby nie kot nic bym chyba nie zauważyła. Mały cień zastygł przy żywołapce. Wstrzymałam oddech. Już, już miała wejść do pudełka zwabiona smakowitymi zapachami, gdy ten kolaborant Bolek miauknął głośno. Głuchy by się przestraszył! Mysz zatupała pazurkami po kaflach i zwiała niczym jakiś duch. Cholernik jeden- ostrzegł ją jak nic! Wywaliłam dziada na dwór, wykapałam się i poszłam spać.
Pierwsze kroki następnego dnia skierowałam oczywiście do kuchni. Była! Chrobotała zawzięcie w żywołpace. Założyłam pierwszy lepszy dres, wsiadłam na rower i nie bacząc na lodowaty wiatr wywiozłam cholernicę dobry kilometr od domu. Tak na wszelki wypadek ;)
Wieczorem znów usłyszałam przerażający dźwięk. Tup tup tup... szur szur szur… Wróciła???!!!
Nie uwierzyłam własnym oczom. Pewnie była to inna laluna, ale Bolek wyraźnie się ucieszył! Jakby spotkał dawno niewidzianą znajomą... Przyjrzał się spokojnie jak przetruchtała tuż pod jego nosem, po czym, zamiast zerwać się kocim susem, puścić się w pogoń i odwdzięczyć w końcu za wikt i opierunek zaczął sobie spokojnie wylizywać futerko. Czy ja zawsze muszę mieć dziwne zwierzaki? Saba każdego złodzieja zalizałaby na śmierć z miłości, świnia włazi do salonu i chrumkaniem ponagla mnie do szukania smakołyków, a kot przyjaźni się z myszą. Pewnie niedługo kozy zaczną dawać coca-colę...
Gdy po trzech dniach znalazłam mysie bobki w kuchennej szufladzie struchlałam i już nie byłam tak tolerancyjna. Niech sobie żyją na polach, w koziarni nawet albo i w kurniku, ale grasowanie wśród łyżek i widelców to już przesada! Zorganizowanie sobie paśnika pomiędzy płatkami owsianymi a makaronem uznałam za akt agresji! Wywaliłam wszystko z szafek, umyłam, odkaziłam i zaczęłam szukać drzwi wejściowych do moich mebli. Znalazłam mikroskopijną wręcz dziurkę przy tylnej ściance jednej szafki. Zatrudniłam Jurka do zabicia wrót na amen przy pomocy grubej dykty. Mam nadzieję, że okaże się wystarczająco pancerna.
Tej nocy życie straciły dwa gryzonie. I bynajmniej nie jest to zasługa kota, tylko Jurka. Cóż, faceci nie mają babskich dylematów. Na szczęście to nie ja musiałam być katem, ale gdyby jakaś mysz przez przypadek czytała ten post: Pamiętajcie! Dla żarcia mężczyzna potrafi zabić! A Jerzy bardzo lubi owsiankę na śniadanie...
Podzielam upodobanie do owsianki!
OdpowiedzUsuńI też dla niej potrafię zabić. Zwłaszcza, gdy jest z orzechami i jagodami goji :)
Szczerze mówiąc ja wolę jajecznicę ze szczypiorkiem ;)
UsuńPodejrzewam że mysz też by taką wciągnęła ;)))
O to, to, to! Jajecznica ze szczypiorkiem to moje ulubine sniadanie.
UsuńMysz tez "czlowiek" i jajecznice na pewno wtrzasnelaby ze smakiem:)
A tak na marginesie, to bezczelne te mysze sa!
Dlugo Cie nie bylo, urlopowalas?
Internetu nie miałam. Tyle co w telefonie jedynie, a pisać posta w komórce to za trudne!.
UsuńNo, chyba że w komórce na węgiel ;)))
Dawno temu, u rodzicow w bloku na 2 pietrze pojawily sie myszy. Nie bawilismy sie w ekologiczne zywolapki, tylko bezlitosnie nastawialismy zwyczajne pulapki, eksterminujace gryzonie na zawsze. Nalapala sie ponad setka, a potem z dnia na dzien zniknely wszystkie i nigdy wiecej sie nie pojawily.
OdpowiedzUsuńNie ma co miec litosc nad myszami, szkodniki to i trza je tepic. Na smierc!
SETKA???!!!
UsuńMatko jedyna- toż to potop normalnie.
Albo przynajmniej zalew...
Odwieczny problem. Mogłabym epopeję napisać na temat migracji myszy. Koty mam łowne, nie powiem, ale bardzo się staram złapać mysz zanim zrobią to koty. Bo jeśli nie zdążę, to polowanie na kota z myszą jest gorsze, niż polowanie na mysz. Żywołapka jest, Ognio eksmituje, a one nienerwowo wracają... i tak się bujamy. Kiedyś w samochodzie w zastawionej żywołapce były cztery:)
OdpowiedzUsuńŻywołapkę i inne akcesoria trudno dostępne we wsi kupuje się w necie. Lokalsi umarliby chyba ze śmiechu, gdyby wiedzieli, co robimy z myszkami:)))
I jakżeś Ty te koty swe wytresowała? I Ognia... ;)
UsuńMy też od lat łapiemy w żywołapki.
UsuńTrzeba wywieźć ze dwa kilometry od domu. Wozimy w to samo miejsce, w ramach łączenia rodzin. ;)
Daję też suchy prowiant na start. ;)
I u mnie co roku pojawia się jedna myszka. I cieszę się, że nie jest to szczur :)
OdpowiedzUsuńSłusznie. W każdym minusie trza szukać choćby malutkiego plusa, a zawsze to mysz ma choć ogon krótszy ;)
UsuńA ja mam prusaki aaaaaaa. Walka trwa, na razie nie widać skurwysynów, alem czujna.
OdpowiedzUsuńO żesz, jeszcze lepiej! To dopiero są bydlaki.
UsuńTo ja już wolę myszy...