Co tu kryć, do najpracowitszych to ja niestety nie należę. Lubię mieć zrobione, lecz jeśli wiąże się to z jakimś wielkim wysiłkiem, wyrzeczeniami i bolącym krzyżem- to dziękuję, obejdzie się. Nie jestem też, hm... również niestety?, specjalnie pedantyczna. Niektórzy być może powiedzieliby nawet po chamsku, że bałaganiara ze mnie. Ale co tam, to też mam w nosie ; ) Nie przeszkadza mi mniszek w trawniku ani kępy pokrzyw pod płotem. Nie dostaję palpitacji serca, gdy na wyjściowym płaszczu znajduję kocie [nie psie jeszcze, niestety] kłaki. Uważam, że kwiaty ostów są przepiękne, a z koniczyny robię bukiety do wazonów. Hrehrehre- wiem, nie komentujcie ; )
No, ale wracając do sprawy mej pracowitości. Własna marchewka i buraczki, nie wspominając o ogórkach, byłyby jednak wskazane. Dlatego też popełniłam- tzn. zleciłam do popełnienia, grządki warzywne w skrzyniach. Takich porządnych skrzyniach- prawie do kolan. Służą mi już trzeci rok i sprawdzają się genialnie. Nie trzeba przekopywać ani grabić, plewienia tyle co nic, czasem zlać wodą, a gotowe plony można zbierać lekko tylko ugiąwszy kolana. Jedyny mankament to ubytki ziemi. Skrzynie nie są jakieś wielkie: 1.5 m / ok. 3m, lecz głębokie. Pomimo ściółkowania i dorzucania jesienią, hm... umówmy się że średnio przerobionego kompostu, ziemia bardzo osiada. Musiałabym chyba ze dwieście worków z ziemią kupić, a i tak pewnie nie zapełniłabym skrzyń do pełna. Zresztą co to za ziemia z worków- pozbawiona robaczków i ogólnie rzecz biorąc- jałowa. Przydałoby się więcej własnej naprodukować. Odpadki z kuchni, trawa z koszenia, opadłe jesienią liście... Surowca jest dużo, tyle tylko, że kompost robi się dużo wolniej, niż bym chciała i potrzebowała. Dwa lata temu wpuściłam do grządek kilkanaście zakupionych w sklepie wędkarskim, wyratowanych od niechybnej śmierci w rybich pyskach dżdżownic, ale oczywiście nie mam nad nimi kontroli.
Teraz postanowiłam iść na całość.
Uwaga- dla niektórych Czytelników zdjęcia, choć marnej jakości, mogą być drrrraaastyczne ;)
Dziś, jakąś godzinkę temu przyjechał kurier. Wręczył mi pakuneczek.
A w pakuneczku?
Chwilę po wpuszczeniu dżdżownic na nową chatę wyglądało to tak.
Dwie minuty później wiły się tylko pojedyncze spóźnialskie,
a po kolejnej chwili wszystkie Madzie zakopały się w przygotowanym podłożu. Sezon wegetacyjny dopiero się zaczyna, mam więc nadzieję, że jesienią cudnego kompostu mi nie zabraknie. Dodatkowo żarłoczne kalifornijki zutylizują masę biologicznych odpadków, a w bonusie otrzymam płynny biohumus- cudowny eliksir do podlewania kwiatów w doniczkach. No, przynajmniej taki jest plan. A na razie lecę zobaczyć, czy pracownicy nie rozleźli mi się po garażu...
edit 13.05.
Tak to wygląda dzisiejszego wieczoru ;)
edit2 21.08
Minęły trzy miesiące. W pojemniku mam już następne pokolenia. Madziunie małe jak paznokieć, białe niteczki i żółciutkie jajeczka- czyli chyba spodobała się im robota u mnie ;)
A wermikompost... miodzio! Grudkowaty, wilgotny i pachnący wiosenną ziemią.
To była dobra myśl! ;)
Powiadasz 1000 sztuk! A sprawdziłaś czy liczba się zgadza? Wszak mogli się na jednej, dwóch, pięciu, abo nawet dziesięciu sztukach oszukać ;)
OdpowiedzUsuńJam istota miejska, grzebanie w ziemi to nie moje klimaty, jednakoż lubię podziwiać piękno ogrodów :)
Jesuuu...!
OdpowiedzUsuńJa bym jednak policzyla, bo zaufanie to dobra rzecz, ale kontrola jest lepsza (takie czeste niemieckie powiedzonko: Vertrauen ist gut, Kontrolle ist besser) ;)
O, jaki fajny pomysł!
OdpowiedzUsuńAle że dżdżownice, czy że grządki? ;)
UsuńJedno i drugie, pragne takich grzadek.
UsuńKurdę, chciałam policzyć, ale one kropla w kroplę identyczne i mi się myliło ;))))
OdpowiedzUsuńKarty zegarowej nie odbijajo?
UsuńNie, bo pracują cięgiem 24/24 ;)
UsuńTakam kapitalistka krwiożercza!
Trza było po sztuce odstawiać do roboty i liczyć albo policzonym wiązać kokardy lub pędzelkiem maznąć.Niech Ci dobrze się sprawią ;)
OdpowiedzUsuńZanim zdążyłam pójść po pędzel pochowały sie w glebie ;)
OdpowiedzUsuńA tak serio to kupiłam 1,5 kilograma, a wg. sprzedawcy jest to ok 1000 sztuk. Najważniejsze, że wzystkie żywe i bardzo szybka dostawa- 24 godz, dzieki czemu robaczki się nie męczyły. A na miejscu czekało na nie Eldorado! Obornik, na wpół rozłożone liście z jesieni, podsuszona tawa- same pyszności!Hrehrehre!
Moje mieszkają w naszym kompoście i oborniku już od ładnych paru lat. Są pracowite, trzeba im przyznać. I na pewno jest ich już więcej niż 1000.:-)
UsuńSuper! I faktycznie nie rozłażą się, tylko siedzą i żrą gdzie im gospodarz przykazał?
UsuńA po co się mają rozłazić, skoro im jedzenie samo w paszczę wpycha się?
UsuńOne chyba oportunistkami są.
A poza tym, kiedy masz ich powiedzmy 13484559, 34, to chyba już wszystko jedno, że niektóre wyemigrowały?
No, jak 1348... itd. to faktycznie wszystko jedno ;)
UsuńA ptaki sie nie uwiijaja przy grzadkach, w poszukiwaniu smacznych dzdzowniczek?
OdpowiedzUsuńJakoś na szczęście nie. Ale one,te dżdżownice znaczy, są zakopane, nie łażą po wierzchu ;)
UsuńTo one się ćpa tak luzem na grządkę? Czy jak? A biohumus gdzie się odkłada?
OdpowiedzUsuńSądzę że Dora miała na myśli dżżownice wypuszczone do trumien dwa lata temu. One się faktycznie ćpą luzem. To stadko siedzi w pojemniku wstawionym w termokompostownik. Jak się zadomowią i będzie okej, to podzielę je na części. Większa porcja będzie szamać kompost w termokompostowniku a mniejsza zostanie w pojemniku postawionym na coś [głębszą podstawkę?, miskę?] i w ten sposób będę miała płynny biohumus i mniejsze ilości wermikompostu do podsypywania do doniczek, ściółkowania rabat, czy cóś ;)
UsuńDodam fotkę dla jasności ;)
UsuńTak😀
OdpowiedzUsuńMariolko, przestudiowałas temat i używasz skomplikowanych słow w odniesieniu do kompostu!
OdpowiedzUsuńHrehrehre! Lepiej brzmi, niż dżdżownicowe kupy i siuśki ;)
Usuń