a

a

niedziela, 17 maja 2015

Mój dom- moja twierdza


I znów będzie post prawno- absurdalny. Przepisy i prawa obowiązujące w naszym kraju są co najmniej dziwne. Każdy z nas, czy to z telewizji, czy z prasy, czy też niestety z autopsji, słyszał o niedorzecznych wręcz sytuacjach. Właściciel piekarni, rozdający za darmo nadwyżkę chleba domom dziecka bankrutuje, bo nie zapłacił podatku skarbowego. Jakby wyrzucił do śmieci- byłoby okej. Przechwycony transport podróbek markowego obuwia zostaje komisyjnie spalony. Pomysł, aby rozdać buty potrzebującym, nie znalazł uznania w oczach prawa. Niepełnosprawny umysłowo człowiek kradnie ze sklepu batonik, nie zdając sobie nawet sprawy, że jest to czyn karalny i idzie do aresztu na kilka tygodni, a znany polityk, czy celebryta zabija po pijaku człowieka na drodze i dostaje wyrok w zawieszeniu. Napadnięty we własnym domu mężczyzna ma sprawę karną, bo przywalił bandziorowi młotkiem w łeb, ten złożył skargę w sądzie i teraz nie wiadomo kto jest bandytą a kto poszkodowanym. W Ameryce prawem jest hasło- „Mój dom- moja twierdza”. Kto bezprawnie wejdzie na teren prywatny, jest agresorem i właściciel posesji może zastrzelić go bez mrugnięcia okiem. Bez wcześniejszego wywiadu. Bez pytania: Czy chcesz mnie tylko okraść, czy zamordować ? I zastanawiania się, czy młotkiem- to nie będzie aby za mocno. Na pierwszy rzut oka, wydawać by się mogło, że tak powinno być. Mój dom- moja twierdza. Ale czy na pewno?
Pisałam już, że moja kuzynka Anna jest policjantką. Widywała różne nieszczęścia, różne nieciekawe sploty okoliczności, aresztowała różnych ludzi za przeróżne rzeczy. Książkę można by było napisać. Jest przedstawicielką prawa, ale nawet ona klnie czasem soczyście na owo prawo i własną wobec niego bezsilność. Wczoraj, pełniąc dyżur na komendzie, odebrała alarmujące wezwanie. Dzwoniła kobieta, płacząc i krzycząc, że pijany mąż maltretuje ich kilkuletnią córkę. Anka natychmiast wskoczyła do policyjnego radiowozu i na sygnale pognała pod podany adres. W związku z tym, że rzecz miała miejsce w jednej z podchoszczeńskich wiosek, zanim znalazła się na miejscu, minęło kilka dobrych minut. Wraz z partnerem podbiegli do drzwi... I co? I nic. Kobieta zmieniła zdanie. Pomyłka, nieporozumienie, wszystko w porządku... Siniak rośnie żonce pod okiem, warga rozbita, dziecko pewnie zmaltretowane leży gdzieś w kącie, ale policja nie może wejść do środka. Nie ma oficjalnej skargi- nie ma prawa interwencji. Anka zażądała pokazania dziecka. Dziwnym trafem, nie było małej w domu. - Do koleżanki poszła! - Do której?- Tego typ nie potrafił powiedzieć. Choć Anka zaciskała zęby, a jej ręka sama wędrowała na policyjną pałkę, nie mogła zrobić NIC! Zastraszona żona opuszczała wzrok i zaciskała usta, a bohaterski tatuńcio patrzył buńczucznie prosto w oczy policjantki i uśmiechał się tak służalczo, jak i fałszywie. Mój dom- moja twierdza. Policjanci postali chwilę, po czym jak zmyci wsiedli do radiowozu i wrócili do Choszczna. Anka zadzwoniła od razu do opieki społecznej, a tam poinformowali ją, że rodzinę tę od dawna mają na oku, ale nie ma wskazań do działania. Obserwują... I pewnie, dopóki mąż nie zatłucze rodziny na śmierć, będą obserwować.

I jak to spuentować? Po prostu się nie da! Człowiek, człowiekowi jest czasem najgorszym bydlakiem. Chociaż przecież żadne z bydląt nie katuje swoich młodych, więc porównanie ludzi do zwierząt w tym wypadku zdecydowanie przemawia na korzyść tych drugich.

5 komentarzy:

  1. Weź Mariolka, Ty się nie przejmuj. Jakby co, młotkiem i na grządkę permakulturową. Nie ma ciała, nie ma przestępstwa. Kuzynka-policjantka Ci wszystko powie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takiego typa nawet grządka permakulturowa nie strawi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mus wpuścić dżdżownice kalifornijskie, wszystko przerobio. I polać nawozem z pokrzywy. Cug pójdzie taki, że nikt się nie zbliży.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niechby mu koza cos odgryzla.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze by sie bidula struła. Czuję, że ten tatuńcio jest całkiem przegniły. A już wątroba z całą pewnością.

    OdpowiedzUsuń