a
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Rudolf z piekła rodem
No kochani- święta widać już w „Rapsodii". W salonie puszy się ozdobiona piernikami choinka, w kominku huczy ogień, pachnie cynamonem i świerkowymi igłami. W oknach łagodnie migoczą płomyki świec a na drzwiach- tak domu, jak i obory- wiszą świąteczne wieńce. Jeszcze tylko opłatek.
To będą nasze pierwsze święta w nowym miejscu. Postanowiłam, że choinka będzie eko, ozdoby nienachalne i w ogóle- miałam w swojej głowie piękne wizje. Ale wiecie- powiedzcie na głos o swoich planach- tam na górze będą mieli niezły ubaw. Najpierw była akcja pierniki. Ciasto leżakowało tydzień, przewracałam je regularnie i chodziłam jak koło złotego jajka. Foremkami powycinałam różne kształty, serduszka, choinki, i takie tam inne. Umyśliłam sobie, że je pięknie ozdobię śnieżnobiałym lukrem. Zrobiłam lukier według przepisu Olki, uszykowałam niezbędne akcesoria (rożek z papieru do pieczenia) i pełna zapału wzięłam się za robotę. Najpierw dziurka była za mała i lukier wypływał bokami, górą i czym się dało, oprócz oczywiście miejsca, z którego miał wypływać. Stwierdziłam, że jest za gęsty i dodałam soku z cytryny (z owocu naturalnie, nie z kozy). Po tej operacji lukier zaczął wyciekać jak szalony. Oprócz pierników polukrowałam stół, podłogę i samą siebie. Szlag mnie trafił i stwierdziłam, że oleję precyzyjne dekoracje, i użyję takich pierników, jakie wyszły. W końcu miało być naturalnie. Uwierzcie- nie chcielibyście ich zobaczyć....
Po śniadaniu Jurek pojechał do Choszczna po choinkę i lampki.
-Pamiętaj, gęsta i foremna i maksymalnie metr osiemdziesiąt.
-Wiem, wiem...
-I po opłatek zajdź do kościoła.
-No przecież sto razy już mówiłaś.
Wrócił po jakichś dwóch godzinach. Przez okno pasażera wystawał zielony wiecheć, a z otwartego bagażnika grubaśny pień. Jak on wtarabanił to drzewo do auta, nie mam pojęcia. Wybrał chyba największą choinkę, jaką znalazł w całym mieście.
-Bosz..., przecież się nie zmieści.
-W promocji była. Podetnę.
Rzucił drzewko (hm... drzewsko) na podwórko i wrócił do samochodu. Rany...! Z wielce zadowoloną miną wręczył mi jakiegoś plastikowego potwora.
-Też w promocji. Pięć dych tylko.
Matko jedyna! Ni to renifer, ni żubr, ni żyrafa... Do wściekłej Zarazy najbardziej chyba podobne. Sięga mi do pasa, jest brudnobiałe z czerwonym nosem i rogami.
-Boski, nie? Super będzie przed domem wyglądał.
No może i super, ale na pewno nie przed moim. To niestety nie był jeszcze koniec. Mąż mój wyciągnął kilka sznurów lampek.
-Ledowe. Prądu ciągną tyle, co nic.
I wziął się za przyozdabianie domostwa. Dwa sznury zamontował dookoła okien, a trzeci nad drzwiami wejściowymi. Kilkoma kolejnymi okręcił rosnące przy domu tuje. Gdy skończył swe pirotechniczne zajęcia, poszedł kastrować drzewo. Za chwilę usłyszałam wrzask.
-Jasna cholera! Zaraza drzewko zeżarła!
Wyleciałam z kuchni. No normalka. Jureczek walnął choinkę tam gdzie stał i Zaraza, razem z towarzyszkami postanowiła odciążyć pańcia w przerzedzaniu świerka. A że najsmaczniejsze kąski rosną na samej górze, więc opierdzieliły czubek na dobre pół metra. Wściekły Jerzy pogonił kozy, zamknął pomocnice w oborze i wziął się za odtwarzanie zeżartego wierzchołka. Gdy wniósł choinkę do domu i ustawił w stojaku, miała około półtora metra ;) Tyż ładnie. Wieszałam na drzewku pierniczki, które wyglądały jakby ktoś je obrzygał, gdy nagle coś strzeliło mnie po gałach. Jerzy włączył lampki na dworze. Uwierzcie mi, to był jakiś horror. Migało toto, mrugało z wariacką prędkością, jarzyło się raz jaśniej, raz ciemniej. Na ścianach domu pojawiły się opętane cienie, przeskakujące szaleńczo z jednej, na drugą stronę. Wyjrzałam przez okno. Na trawniku ujrzałam widmowe, świecące na czerwono diabelskie rogi. A, renifer... Ogarnął mnie szał. Jak stałam, tak wyleciałam z domu. Jerzy uśmiechnął się do mnie z dumą.
- Super, nie?
-Super, cholera. Fantastycznie! A opłatek masz???
Zapomniał oczywiście. Zorientował się chyba, że mrugające ledy za chwilę znajdą się na dnie śmietnika, bo w panice zaczął kręcić jakimiś ustrojstwami. Schizofreniczne światełka przestały mrugać i tylko świeciły, dając po oczach zimnym blaskiem. Wróciłam do domu, bo lada chwila ze szkoły miał przyjechać Dawid. Aby wkręcić się z powrotem w świąteczny klimat, włączyłam sobie kolędy i szykowałam kolację. Nie dało się. Saba zawzięcie, momentami wręcz histerycznie obszczekiwała diabła w ogrodzie.
Po pół godziny przyjechał mój student. Wyszłam, aby go powitać. Stał w miejscu patrząc- jak mi się zdawało- niedowierzająco na dzieło ojca. Poczułam dumę. Tak. Mój syn nie łapie się na kiczowaty lep energooszczędnych diod. Wie co jest ważne. Dawid podniósł na mnie wzrok.
-Zajebiście mamo. Szkoda, że nie mrugają...
fot.Google
Załamałam się. Wesołych Świąt, kochani.
Ps. Nie chce ktoś renifera ze świecącymi rogami? Za darmo oddam. Dopłacę nawet...
Ps2. 23.12.15- Na szczęście w reniferze zkochały się dziewczynki i zwierz poszedł straszyć do Olki, ale dla estetycznych masochistów zrobiona komórką fotka obrzyganych pierników:
I w pakiecie świąteczna dekorcja, która nie doczekała nawet wigilii ;(
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja nie chcę...
OdpowiedzUsuńSlubny się w Griswolda bawi?
https://www.youtube.com/watch?v=rp8lwpvQEIM&list=RDrp8lwpvQEIM#t=3
Hahaha, uśmiałam się. No coś w tym stylu. Tylko mój renifer hm... oryginalniejszy ;)
UsuńPokaż renifera! Muszę go zobaczyć!
OdpowiedzUsuńUwierz, nie chcesz ;)
UsuńNadal chcę!
UsuńJa też!
UsuńUmarłam ze śmiechu. Wesołych świąt!:))))
OdpowiedzUsuńHej Dorka, miło że wpadłaś ;) Ty nie umieraj mi tu, święta trza szykować ;0 Wesołych!
UsuńZ czasem slubny da sie wytresowac, musisz byc cierpliwa. Za jakies pare lat zacznie przynosic z zakupow to, co rzeczywiscie mial kupic. Moj juz przestal improwizowac po wielu cichych dniach za samowolke. :)))
OdpowiedzUsuńPantero, my już ponad dwadzieścia ze sobą, a on dalej nieroformowalny. Te typy chyba tak mają. Zamiast sałaty-kapustę, a zamiast opłatka- plastikowego renifera ;)
UsuńMoj dopiero po 30 latach dal sie zreformowac, wiec wszystko jeszcze przed Wami.
UsuńUfff. Dałaś mi nadzieję;)Trzydzieści w tą, czy w
Usuńtamtą... ;)
Eeee, ten typ tak ma. Nie ma na co liczyć. Ognio nadal wykazuje daleko idącą kreatywność w tej kwestii.
UsuńAle renifera żal... Biduś taki...
UsuńOzdabianie pierniczków zostawiłam dzieciom i wybrałam się na spacer. Po powrocie zastałam stół oblepiony lukrem i czekoladą oraz obsypany kolorową posypką :)
OdpowiedzUsuń;))) Ale przynajmniej masz na kogo zwalić winę ;)
Usuń