a

a

piątek, 11 września 2015

Chomik na karuzeli


Od dwóch dni mieszka z nami mama Emilki. Maria to drobna, wychudzona wręcz kobieta. Po ostatniej awanturze jaką zrobił jej kochający mężulek, wylądowała w szpitalu z połamanymi żebrami i stłuczoną miednicą, a Emilka tymczasowo trafiła do „Rapsodii”. Maria fizycznie jest już na szczęście zdrowa. Jeszcze trochę osłabiona i wystraszona, ale jej spotkanie z córką wywołało łzy wzruszenia na wszystkich naszych twarzach. Nie ma róży bez kolców, więc mimo mojej szczerej radości jestem przerażona myślą, że już za kilka dni Emilka opuści mój dom. Nie potrafię wyobrazić sobie „Rapsodii” bez jej śmiechu. Poranków bez jej wesołego szczebiotania, wieczorów bez opowieści o różnych, dziwnych stworkach i ciągłego, choć nieuciążliwego szumku jaki wywołuje w domu pięcioletnie dziecko.

Ale nie o Emilce chciałam dzisiaj napisać, tylko o Marii. 
Historia jakich wiele. Poznali się, zakochali, zaciążyli. Szybki ślub i wyprowadzka na drugi koniec Polski, bo na miejscu ani pracy, ani perspektyw, a dodatkowo złośliwe spojrzenia niedawnych przyjaciół. Na początku było nieźle. Mąż załapał się na budowę, żona wychowywała małą, zdrową, córeczkę, w miarę możliwości dorabiając szyciem.
Z biegiem czasu zaczęło się sypać. Miły chłopak zmienił się w agresywną bestią, a dziewczyna stała się zmaltretowanym strzępem człowieka. Męczyła się tak pięć lat. Wieczne awantury, wrzaski nachlanego męża, rękoczyny... Zareagowała dopiero wtedy, gdy zaczął znęcać się fizycznie nad dzieckiem, a w efekcie owej reakcji znalazła się w szpitalu.
Nie potrafiła powiedzieć mi, dlaczego tak długo nic nie zrobiła. Dlaczego musiało dojść do tragedii, aby wreszcie powiedziała stop.

Jak wynika z policyjnych statystyk, w 2014 r. aż 132 tys. osób spotkało się z przemocą w rodzinie. Ofiarą brutalności partnera padło ponad 80 tysięcy kobiet. Drugą najbardziej dotkniętą grupą są dzieci i młodzież (40 tys., w tym 28 tys. dzieci do lat 13). Te dane są jednak z pewnością zafałszowane, bo wiele kobiet nie prosi o interwencję, ukrywając tragedię w czterech ścianach.
Amerykańska psycholog Leonora E. Walker badając kobiety doznające przemocy w rodzinie opisała pewne cyklicznie pojawiające się w ich związkach zdarzenia. Na cykl przemocy składają się trzy następujące po sobie fazy:

1. Faza narastania napięcia, czyli mężuś staje się drażliwy, każdy drobiazg wyprowadza go z równowagi, jest ciągle spięty i poirytowany. Swoje emocje wyładowuje na partnerce. Poniża ją, krytykuje... Sprawia wrażenie, jakby nie panował nad swoim gniewem. Każdy szczegół jest dobrym pretekstem do wszczęcia konfliktu i awantury.

2. Faza ostrej przemocy, czyli szał. Dochodzi do eksplozji zachowań agresywnych. Bicie pięściami, przedmiotami (książka, garnek, kabel itp.), kopanie, grożenie bronią, duszenie, silne natężenie agresji słownej.

3. Faza miodowego miesiąca. Najgorsza, bo zapętlająca całą chorą sytuację. W momencie, kiedy mężuś wyładował już swoje emocje i wie, że przekroczył wszelkie granice, zmienia się w zupełnie inną osobę. Zaczyna przepraszać za to co zrobił, szczerze żałuje swojego zachowania, obiecuje że TO już nigdy się nie powtórzy, że nie wie zupełnie co się z nim stało, starając się znaleźć zewnętrzne wytłumaczenia dla swojego zachowania.
Zaczyna okazywać skruchę, ciepło i miłość. Przynosi kwiaty, prezenty, zachowuje się tak, jakby przemoc nigdy nie miała miejsca. Dba o ofiarę, spędza z nią czas i utrzymuje satysfakcjonujące kontakty seksualne,  itp. Patrząc z zewnątrz na takie osoby można odnieść wrażenie, że są szczęśliwą, świeżo zakochaną parą.
A kobieta daje się ogłupić. Przez chwilę jest szczęśliwa, pełna nadziei, zapomina o wszystkim co złe, wybacza, a już za moment a piać od nowa Polska Ludowa.

Nie potrafię tego zrozumieć. Patrzę na Marysię, dobrą, inteligentną, wrażliwą i skromną kobietę i nie rozumiem. Za dobra? Za wrażliwa i za skromna? A może, gdyby to dotyczyło mnie, zachowałabym się tak samo? Zapętliłabym się niczym chomik na karuzeli i wydawałoby mi się, że biegnę do przodu, choć tak naprawdę wciąż stałabym w tym samym miejscu?




Mam szczerą nadzieję, że żadna z Was nie jest, nigdy nie była ani nie będzie w takiej sytuacji. Lecz rozejrzyjmy się dookoła siebie. I jeśli znajdziemy taką Marię, otwórzmy jej oczy. Powiedzmy jej, że makabryczna karuzela może i powinna się zatrzymać! Nie za tydzień, miesiąc, rok, ale już. Natychmiast. Że ten słodki, miodowy miesiąc tak naprawdę jest zwykłym lepem na muchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz